Выбрать главу

– Przecież to moja fotografia! – wykrzyknęła kompletnie zbita z tropu. – Czyżbym i ja była podejrzana?

– Skądże znowu! – odparł.

Jedno zdjęcie Alfred zrobił na plaży. Przedstawiało Sarę w stroju kąpielowym, obserwującą wciągane na piasek katamarany.

– A to drugie? – Dłużej nie mogła już powstrzymać śmiechu. – Jaszczurka?! Chyba jej nie podejrzewasz o przestępstwo? A może służy ci do przenoszenia meldunków z pokoju do pokoju?

– Daj mi je z powrotem! – Czerwony jak burak szybko wyrwał oba zdjęcia z ręki Sary. – Muszę od czasu do czasu sprawdzić możliwości tego aparatu. Może rzucimy okiem na zdjęcia listu?

Sara wpatrywała się teraz w jego oczy połyskujące spod grzywki. Nic jednak nie rzekła.

– Zobacz – powiedział, przyciągając stół i dwa krzesła bliżej światła. – To jest strona adresowa koperty, pisana maszynowo. Znaczki pochodzą niewątpliwie z Anglii.

– Wszystko jest takie malutkie – narzekała.

Alfred wyciągnął ze swojej torby szkło powiększające.

– A tu masz drugą stronę. Nadawca: Sir Arthur Constable i adres z Sussex.

Sara odłożyła kopertę na bok i wzięła do ręki kartkę z listem. Siedzieli tuż obok siebie, oparci łokciami o stół.

Alfred przesuwał lupę nad zdjęciem w tę i z powrotem, a Sara kolejny już raz pomyślała, że komisarz istotnie jest ciekawym mężczyzną.

Co za głupstwa, skarciła samą siebie. Cóż wart jest seks wobec opiekuńczości i wyrozumiałości, jaką znajduje u Erika? Absolutnie nic. Erik daje jej poczucie bezpieczeństwa, a Alfred to surowy policjant pozbawiony uczuć i wyobraźni.

Nie, jest niesprawiedliwa. W każdym razie Alfred jej nie interesuje. Nie ma co do tego wątpliwości.

A jednak zrobił jej zdjęcie, dlaczego? Z pewnością dlatego, żeby, jak sam twierdzi, skontrolować aparat. To całkiem naturalne.

Zupełnie niespodziewanie odkryła, że przy Eriku trzyma ją właściwie tylko świadomość, jak bardzo jest osamotniony w swym nieudanym małżeństwie. Czy tak jednak powinno być?

– Saro, ty mnie w ogóle nie słuchasz – rzucił z pretensją Elden.

– Ależ nie, słucham… Zaczęli czytać list:

Nasz wspólny przyjaciel, uprzednio minister, pan C. Wells polecił mi osobę Pana, zapewniając o Jego solidności, odwadze i sprycie. Mam głęboką nadzieję, że podejmie się Pan tego zadania. Z pewnością orientuje się Pan, o co chodzi. Zależy mi bardzo na odszukaniu tego obywatela Sri Lanki. Proszę jednak zachować dyskrecję i postępować dyplomatycznie, bo to bardzo dumny naród. Niech się Pan nie przejmuje makabrycznymi legendami, gdyż są to wyłącznie zabobony, nie znajdujące Żadnego pokrycia w rzeczywistości.

Jak Pan wie, jestem skłonny zapłacić znaczną sumę. Jak tylko on wyrazi Zgodę, skontaktuje nas Pan ze sobą, bym mógł przesłać pieniądze na jego konto. Nie sądzę, ażeby nie dał się skusić kwocie, jaką zamierzam mu zaproponować. Jeśli natomiast będzie się opierał, sam zadecyduje Pan, jakich środków użyć, by go przekonać. Nie ma oczywiście mowy o naruszaniu prawa! Honorarium zostanie Panu przekazane po dokonaniu transakcji. Na razie przesyłam pieniądze na bilet samolotowy i bieżące wydatki.

– To dlatego list był taki gruby – zamruczał pod nosem Alfred. – Nasz poszukiwany zaspokoił pewnie swoje potrzeby dzięki pieniądzom przeznaczonym dla twojego wuja.

Zerknęli na zdjęcie drugiej kartki listu.

Zapewne zorientował się Pan z wysokości honorarium, jakie Panu zaproponowałem, że ogromnie mi zależy na załatwieniu tej sprawy ku obopólnej satysfakcji. Co do mężczyzny, zamieszkuje on prawdopodobnie jedną z wiosek rybackich na północy.

– Na północ od Kolombo? To właśnie gdzieś tutaj! – wtrąciła Sara.

– Sporo wiosek leży na północ od Kolombo – odparł sucho Alfred.

Musi się Pan rozpytać wśród rybaków, ci znają z pewnością jego nazwisko i adres. Musi być powszechnie znany, skoro wieści o nim dotarły aż tu.

Dalej następowały uprzejmości i pozdrowienia.

Wyprostowali się.

– Wygląda na to, że sir Constable nawet nie wie, jak nazywa się ów mężczyzna – wywnioskował Alfred.

– Być może właśnie dlatego odwiedzał dziś rodziny rybackie w Negombo. Sir Constable nie wie również, że ktoś podszywa się pod Hakona Tangena.

– Podejrzewam, że honorarium jest dostatecznie wysokie, aby ryzykować morderstwo i jechać aż tu.

– Pociesza mnie jedna rzecz: wujek Hakon był rzeczywiście uczciwym człowiekiem.

Alfred zerknął ukradkiem na Sarę.

– Rzeczywiście. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości – odparł ciepło. – Przynajmniej to nie będzie cię dręczyło. Niewiele się jednak dowiedzieliśmy, Saro. Muszę skontaktować się z sir Constablem. Powinien się dowiedzieć, że to nie Hakon Tangen przebywa w Sri Lance, a bezwzględny przestępca. Przytaknęła.

– Szkoda, że w liście nie ma nic na temat samego przedsięwzięcia.

– Hakon Tangen już wcześniej musiał otrzymać sporo listów w tej sprawie. Prawdopodobnie opowiedział o nich temu mężczyźnie. Owego wieczoru, kiedy ktoś odprowadził go do domu po małej imprezie…

– I powędrował na tamten świat.

– Tak. Idę natychmiast zatelefonować do sir Contable'a w Anglii, zanim nasz podejrzany wróci z przejażdżki.

– Czy mam iść z tobą?

– Nie. Weź prysznic, a potem spotkamy się na plaży.

– Dobrze. Jeśli się spóźnię, to znaczy, że myję głowę. Na razie!

Aż trudno uwierzyć, że staliśmy się parą dobrych przyjaciół, myślała Sara wskakując pod letni prysznic. Dziś był czas na mycie włosów, czyniła to z reguły co dwa, trzy dni. Chciała, żeby zawsze wyglądały ładnie, ale że były zupełnie proste, musiała poświęcać im dużo czasu. Woda morska także nie miała na nie najlepszego wpływu, a Sara nie przepadała za czepkami kąpielowymi.

Rozkoszowała się przyjemną, chłodną wodą. Nie wyobrażała sobie teraz kąpieli pod gorącym prysznicem, jaką zwykle brała w domu.

Zastanawiało ją to, że ostatnio chętnie skupia się na zwykłych, codziennych sprawach, tak jakby chciała od czegoś uciec. Ale od czego?

Alfred nie pojawił się jeszcze, Sara wyszła więc na plażę sama, postanowiła bowiem wysuszyć włosy na słońcu. Po wczorajszym opalaniu schodziła jej skóra z nosa.

Wprawdzie nie było to żadną katastrofą, ale bardzo martwiło Sarę. Chciała naprawdę ładnie wyglądać.

Czyżby jedynie z powodu pobytu w ciepłych krajach? Wcześniej nie przywiązywała aż tak wielkiej wagi do swego wyglądu. Pilnowała tylko, żeby zawsze świeżo pachnieć i mieć na sobie czyste ubranie. Kiedy jednak słońce przybrązawia skórę, a człowiek niewiele ma na sobie, robi się próżny. Tak sądziła Sara.

Nad wodą przybywało plażowiczów, młody ratownik znalazł jednak dla Sary wolny leżak. Ułożyła się na brzuchu i poczęła wpatrywać się w grudki piasku. Wśród drobniutkich ziarenek dostrzegała mikroskopijnej wielkości muszelki: niegdyś żyły w nich malutkie istotki, które pływały w morzu.

Z zadumy wyrwał ją głos Alfreda. Wciąż miał na sobie koszulę i długie spodnie.

– Rozpoznałem cię wyłącznie po kostiumie kąpielowym – zaśmiał się. – Gdyby nie to, miałbym pewnie kłopoty z odnalezieniem cię w tym tłoku.

Nie przyznał się jednak, że rozpoznał Sarę po zgrabnej, smukłej figurze, której wypatrywał wśród wielu opalających się pań.

– Czy udało ci się dodzwonić do tego Anglika? – zapytała siadając i robiąc mu miejsce obok siebie. On machnął tylko przecząco ręką i przystawił drugi leżak. Rozpiął koszulę i ułożył się na plecach.