– Alfred! – wykrzyknęła. – Która to godzina? Przecież umówiliśmy się na wyjazd do Negombo. Kierowca będzie czekał o drugiej, a przecież tak nie możemy jechać!
Alfred już podniósł szklankę, by wychylić łyk, ale odstawił ją z powrotem.
– Przepraszamy najmocniej, ale musimy się jeszcze przebrać – rzuciła Sara nerwowo. – Zobaczymy się później, mam nadzieję.
Jej towarzysz wstał nieco zdziwiony, ale nie oponował. Zaraz też dodał:
– Jakie to szczęście, że żona ma taką pamięć. Niech się pan nie gniewa, ale rzeczywiście musimy iść.
– Oczywiście, rozumiem.
Gdy byli już w swoim pokoju, Alfred rzekł gniewnie:
– Oczekuję wyjaśnień. Najpierw znajduję cię w towarzystwie tego typa, a zaraz potem wypadasz od niego, jakby cię diabeł gonił?
– Nie mylisz się. Naprawdę nie mogłam odmówić, kiedy zaprosił mnie na drinka. Miałam nadzieję, że może uda mi się czegoś dowiedzieć, ale niestety. Powiedział mi, że nie ma czym rozcieńczyć alkoholu, więc skorzystał z wody w karafce. Ale kiedy przyniósł twoją szklaneczkę, nie szedł od strony stolika, na którym stała karafka, ale z łazienki!
– Chcesz powiedzieć, że dosypał mi trucizny? Czy ty aby nie dramatyzujesz?
– Ależ skąd! Są dużo prostsze metody. Wydaje mi się, że on się czegoś o nas domyśla. Może widział jednak gdzieś moje nazwisko, naprawdę nie wiem. Ale jutro znowu wybiera się w podróż i wolałby pozbyć się ewentualnego towarzystwa.
Dopiero teraz Alfred domyślił się, w czym rzecz.
– Sądzisz, że nalał mi – wody prosto z kranu?
– Tak.
– To dopiero! Banalne, ale jakie skuteczne. Dobrze, że mnie w porę ostrzegłaś. A ty nie piłaś?
– Całą szklankę.
– Może rzeczywiście była tam czysta woda?
– Nie byłabym taka pewna. Jego spojrzenie zdradza przebiegłość, chyba że ma to od urodzenia.
– Co za drań z niego! – wycedził Alfred przez zęby. Sara była załamana.
– Ja nie chcę chorować!
– Musimy cię zabezpieczyć – rzekł i wyszukał kilka tabletek. – Weź jedną teraz, a następne dokładnie co cztery godziny. Powinny ci pomóc. Najgorsze ci nie grozi. Mam tu także małą butelkę wódki, którą kupiłem na lotnisku.
– Kiedy ja nie dam rady więcej. Już po tym jednym drinku mam zawroty głowy!
– Musisz. Wódka odkaża.
– Dobrze, niech ci będzie. Raz kozie śmierć. Już wolę się poświęcić, niż zepsuć twoją wyprawę.
Z duszą na ramieniu przełknęła spory łyk czystej wódki, którą podał jej Alfred.
– Błagam cię, nie pozwól mi tylko wywołać skandalu – dodała prosząco.
– Nic się nie martw. Będę sprawował nad tobą pełną kontrolę.
:• – Wypiłam wszystko. Teraz niech się dzieje, co chce. Alfredowi jednak coś nie dawało spokoju. Zebra! się odwagę i zapytał:
– Wiesz, Saro, czy tam na plaży…?
Cały czas miała nadzieję, że nie zada tego pytania. Odparła bez namysłu:
– Tak mi przykro. Naprawdę nie chciałam i teraz ogromnie żałuję.
– No tak, żałujesz. – Alfred unikał wzroku Sary, a jego głos zabrzmiał sucho.
Sara pośpieszyła z dalszymi wyjaśnieniami:
– Nie miałam pojęcia, co robić. Jak inaczej mogłabym zbliżyć się do ciebie i poinformować, że on jest w zasięgu głosu?
– No oczywiście, rozumiem, ale potem… Nie dała mu skończyć:
– Wpadłam w panikę. Nic nowego, o czym mogłabym ci powiedzieć, nie przychodziło mi do głowy, czułam się kompletnie pusta, więc rozpaczliwie szukałam rozwiązania. No i właśnie pomyślałam, że… Chciałeś coś powiedzieć?
Odwrócił się od niej. W całej jego postaci widać było ogromne zmęczenie.
– Nie, nic. Absolutnie nic.
W pokoju zapanowała głęboka cisza.
– Czy jesteś zły na mnie?
– Nie, zły nie jestem – syknął przez zęby. – Ale proszę, żeby się to więcej nie powtórzyło.
Sara raz po raz przełykała ślinę. Nadal paliły ją wargi od pocałunku, mimo że upłynęło już sporo czasu od tamtej niezwykłej chwili. Doskonale pamiętała, jaki smak miały jego usta, były delikatne, a jednocześnie zdecydowane. Najpierw jakby niechętne i zaciśnięte, wreszcie przylgnęły do jej warg i wtedy Sara poczuła się jak w siódmym niebie. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek przedtem z pocałunkami wiązały się takie wrażenia. Nigdy też nie całowała kogoś, kto tak się przed tym wzbraniał.
Alfred był wściekły i to raniło ją dotkliwie.
Nagle zorientował się, że Sara z trudnością powstrzymuje się od płaczu. Od razu się opamiętał i złagodniał.
– Wybacz mi, drań ze mnie. Nie nawykłem do obecności kobiet. Najlepiej będzie, jak zapomnimy o owym fatalnym zdarzeniu, co?
Sara wzięła głęboki oddech.
– W porządku. Teraz chyba powinniśmy wybrać się wreszcie do Negombo, bo kierowca pewnie już czeka.
– Jasne. Mogę przysiąc, że ów Hakon siedzi w recepcji, by sprawdzić, czy mówimy prawdę.
Szybko się przebrali i skierowali do wyjścia. Nie mylili się: „Tangen” już tam był.
– Spóźnimy się – zaśmiała się Sara, a Alfred pociągnął ją ku taksówce. Ruszyli ulicą Nadmorską, mijając zalane słońcem sklepy, potem cmentarz, gdzie pasły się krowy, wyskubując trawę spomiędzy nagrobków. Tak dojechali do centrum.
– Co teraz? – zapytała, kiedy znaleźli się na ruchliwej, wąziutkiej choć nie całkiem czystej ulicy. Pełno tu było straganów i sklepów.
– Nie wiem – przyznał Alfred. – Rozejrzyjmy się trochę, a potem wrócimy w odpowiednim czasie do hotelu. Nie, nie, za kapelusz dziękuję! Za ognie sztuczne też! Ależ oni są namolni!
Sara roześmiała się.
– Daj mi rękę, proszę cię! Wszystko wokół widzę jak za mgłą. Ulica płynie na lewo i prawo, a ja śmieję się z byle powodu.
Wziął ją za rękę, a uścisk dał jej od razu poczucie bezpieczeństwa. Wydawało się, że Alfred chce ją przeprosić za swoje zbyt obcesowe wcześniejsze zachowanie, jego wzrok prosił o wybaczenie, więc Sara nie mogła odpowiedzieć inaczej niż tylko uśmiechem.
– Widzę po tobie, że nieczęsto zdarza ci się pić, prawda? – spytał Alfred.
– Tak.
– To bardzo dobrze.
Zatrzymali się na moście. Sara oparła się o barierkę, by utrzymać jako taką równowagę. Kilkoro dzieci bawiło się wesoło nad brzegiem, niektóre pływały w wodzie przypominającej konsystencją grochówkę.
– Przedstawiciele naszych władz rwaliby włosy z głów na taki widok – zauważył Alfred. – Ale czy nie sądzisz, że skandynawskie dzieciaki mimo to jednak coś tracą?
– Tak – Sara potrząsnęła głową, bo obraz wokół nadal był zamglony. – Pomyśl tylko: biegać swobodnie w wyświechtanych ubraniach, szaleć w błocie z równie niechlujnymi maluchami, z rozszczekanymi psami, gołymi rękami łowić ryby w rzece, i nikt w domu nawet na ciebie nie krzyknie, nie skarci cię! Nikt nie nakaże wycierać nóg, uważać na ubranie czy dopiero co umytą podłogę!
Alfred skinął głową, podczas gdy Sara ciągnęła:
– Dzieci z pewnością zapadają niekiedy na tę czy inną chorobę, ale to przecież normalne. Tu traktowane są z wielką miłością. Jeśli ci ludzie potrzebują jakiejś pomocy, to chyba tylko w dziedzinie higieny. Miłości mają pod dostatkiem. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby osiąść w tym kraju i żyć w równie prymitywnych warunkach jak oni – rzekła Sara. – Ale my, dorośli, tak już przywykliśmy do życia w luksusie, że nie wyobrażamy sobie świata bez telewizji czy samochodów, bez narzucanej nam mody i reprezentacyjnych domów. Zatraciliśmy spontaniczność i umiejętność okazywania radości z małych rzeczy, brak nam otwartości i zaufania do ludzi.
– Ty nie – stwierdził Alfred. – Uważam, że jesteś ogromnie naturalna i spontaniczna.