– Traktuję to jako komplement.
– Oczywiście.
Z każdą chwilą Sara stawiała coraz pewniejsze kroki, szli więc dalej. Ustąpili drogi dorożce ciągniętej przez dwa woły, a zaraz potem schronili się w sklepiku z pięknymi tkaninami przed natrętnymi ulicznymi handlarzami i grupką ciekawskich maluchów. Korzystając z okazji sprzedawca w jednej chwili wyłożył swoje materiały na ladę. Jeden z nich bardzo spodobał się Sarze. A kiedy Alfred namawiał ją do kupna, nie miała innego wyjścia i musiała się przyznać:
– Mam tylko czterysta rupii. To wszystko, co posiadam.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – zapytał zdziwiony, płacąc za upatrzony materiał. – W takim razie to prezent ode mnie w nagrodę za świetną współpracę, lepszą niż mogłem się spodziewać.
– Pomijając jeden niewypał – dodała.
– Pomijając jeden niewypał. Proszę, tu jest pożyczka. Alfred wcisnął jej do ręki zwitek banknotów, który Sara przyjęła z pewnym oporem. Człowiek pozbawiony pieniędzy zawsze czuje się niepewnie, na nic go nie stać.
Nagle jakby znikąd pojawił się tuż obok bezzębny mężczyzna, proponując, że oprowadzi ich po okolicy. Zaczął szybko opowiadać, co i gdzie się znajduje, jak się nazywa. Oboje przekonywali go, iż nie potrzebują przewodnika. W końcu w ogóle przestali na niego zwracać uwagę, kupili kilka pamiątek, przyprawy i trochę innych drobiazgów. Ku swojej radości ujrzeli znajomego taksówkarza, który, jak się okazało, cały czas na nich czekał. Bardzo ich to ujęło. Kierowca odpędził natręta i zadbał, by spokojnie znaleźli się w aucie.
„Przewodnik” nie dawał jednak za wygraną i wyciągnął dłoń w oczekiwaniu na zapłatę. Alfred, rad nierad, rzucił mu dla świętego spokoju monetę i wreszcie mogli wsiąść do taksówki. Ich kierowca jeździł prawie nowym żółtym samochodem, z którego był niezwykle dumny. Kupiony naturalnie z drugiej ręki, a właściwie z czwartej, był jednak świetnie utrzymany. Alfred z Sarą po drodze dowiedzieli się o wozie wszystkiego.
Z mnóstwem paczek zawiniętych w papier gazetowy udało im się wreszcie dotrzeć do pokoju. Sara z niecierpliwością rozpakowywała wszystkie sprawunki, które przywieźli, a następnie przekładała je do torby podróżnej.
– Jak tak dalej pójdzie, to będziemy musieli dokupić jeszcze jedną – śmiał się Alfred.
Spojrzała na niego w zamyśleniu. Stał teraz odwrócony plecami. Nadkomisarz z Oslo prosił ją, by starała się rozweselić Alfreda i pomóc mu w powrocie do normalnego życia.
Sara miała nieśmiałą nadzieję, iż była na dobrej drodze do wyrwania swego towarzysza z izolacji. Nie mogła jednak pozwolić sobie więcej na kompromitację w stylu tej nieszczęsnej sceny na plaży. Alfred wprost chorobliwie bał się okazywać uczucia i nadal nie mógł się wydobyć ze stresu, który upodabniał go do napiętej do granic wytrzymałości struny. Mimo wszystko nie był to już ten sam człowiek, którego Sara spotkała w komisariacie. Teraz częściej okazywał ludzkie cechy.
W tym momencie Alfred odezwał się, tak jakby odgadywał myśli Sary:
– Jak się teraz czujesz?
– Dziękuję, jako tako. Już nie mam zawrotów głowy.
– Chodźmy więc coś zjeść i chyba już czas na te twoje występy.
No tak, folklor Kandy! Zupełnie o tym zapomniała.
– Cieszę się, że zdecydowałeś się mi towarzyszyć – powiedziała cicho. – Nie lubię chodzić sama na tego typu imprezy. Nawet w autokarze nie potrafię się zdecydować, gdzie usiąść, sam wiesz – dodała.
– W ten sposób daleko nie zajedziemy – westchnął Alfred, zajmując miejsce w ciasnawym autobusie tuż obok Sary. Było tak parno, że ubrania przyklejały się do ciała. Mimo to dziewczynie sprawiało przyjemność, że ich ramiona się stykały.
Autobus toczył się leniwie wąskimi, wykładanymi kocimi łbami uliczkami. Przed sobą mieli dużą lagunę i liczne wysepki, które ze stałym lądem łączyły mosty. Kury, psy a także stada prosiąt niechętnie ustępowały drogi pojazdowi. Widzieli także mieszkańców tych okolic, którzy opuściwszy domy szukali ochłody nad wodą.
Powoli Sara rozpoznawała pozostałych uczestników wycieczki. Ich podejrzany nie pojawił się, zapewne nie interesowała go kultura tego kraju. Za to jechał z nimi Lasse, któremu towarzyszył mężczyzna, jak sądzili, jego ojciec. Sara przypomniała sobie, że ma dla chłopca mały prezent. Kupiła go z myślą o tym zapalonym zbieraczu muszli, ale gdyby chłopca więcej nie spotkała, mogła muszelkę zatrzymać.
– Musimy przystąpić do ataku – odezwał się Alfred – ale nie mam pojęcia, jak?
Zanim Sara zorientowała się, że nie miał na myśli Lassego, upłynęła dłuższa chwila.
– Może jutro pojawi się jakaś możliwość. Policjant burknął tylko pod nosem.
Hotel, który był celem ich podróży, różnił się od ich hotelu. Całą grupę wprowadzono do przestronnej sali z długimi rzędami krzeseł.
Usiedli w pierwszym rzędzie.
– Będziesz stąd dobrze widziała – rzekł Alfred.
– Na pewno – odparła wzruszona jego troskliwością. Po chwili szmer na sali ucichł, a na scenę wkroczyli czterej bosi mężczyźni z owalnymi bębnami, odziani w kolorowe, egzotyczne stroje.
– Wspaniali – powiedziała zachwycona Sara do Alfreda. Wyraz jego twarzy mówił jej, że znów obdarzyła go spontanicznym uśmiechem. Przedtem nigdy nie uświadamiała sobie, ile uroku dodaje jej właśnie uśmiech.
Jeden z mężczyzn pojawił się niosąc wielką, białą muszlę. Dmuchnął w nią kilka razy, wydobywając z wnętrza przytłumione sygnały, po czym przy wtórze bębnów opuścił scenę.
I wtedy wydarzyła się rzecz niezwykła.
W momencie gdy bębny zmieniały rytm i w pomieszczeniu przez ułamek sekundy panowała cisza, z rzędu za Sarą i Alfredem rozległ się szept:
– Turbinella!
ROZDZIAŁ VII
Spoglądali na siebie pełni zdumienia, podczas gdy muzycy nie przestawali uderzać w swoje instrumenty. Oboje odwrócili się w tej samej chwili.
Nietrudno było się zorientować, z czyich ust padło to obco brzmiące słowo. Głos dotarł do nich z trzeciego rzędu.
– Lasse! – wyszeptała do Alfreda zaszokowana Sara. Komisarz pokiwał głową.
– Teraz niczego się nie dowiemy, ale jak tylko skończy się występ…
Ludowe tańce Sri Lanki były interesujące pod każdym względem, mimo to Sara bezpowrotnie straciła cały entuzjazm dla artystów. Myślała teraz tylko i wyłącznie o niezwykłej nazwie, którą pamiętała z kartki wyrwanej z notatnika wuja Hakona.
Tuż po zakończeniu pokazów w sali publiczność przeniosła się do ogrodu, by obserwować popisy Hindusów tańczących na rozżarzonych węglach.
Tam właśnie udało im się złapać Lassego.
– Lasse, czy możesz poświęcić nam kilka minut? – zapytał Alfred.
Lasse, stojący przy stosie węgli, skrzywił się z niechęcią.
– Nie musimy odchodzić daleko. Stąd, z góry, będziesz widział wszystko, co się tu dzieje.
Kiedy chłopiec pokiwał potakująco jasną głową, szybko znaleźli dobry punkt obserwacyjny. Nikt nie poszedł w ich ślady, więc Alfred zaczął:
– Przed chwilą w sali wypowiedziałeś pewne imię.
– Taaak?
– Chodzi o Turbinellę! Co to oznacza?
Właśnie przed publicznością zjawił się bosonogi mężczyzna, który zaczął biegać po żarzących się węglach. Na ten widok Sara poczuła, jak pieką ją stopy.
– Ci ludzie czynią tak, by udowodnić, iż ich bogowie są najwięksi na świecie – rzekł przewodnik.
Sara zaniepokoiła się. Czy zadając chłopcu pytanie tak wprost, nie narażali jego i siebie na niebezpieczeństwo? A jeśli to jakaś zmowa, jeśli wplątanych jest w to wielu ludzi? A może już wszystko popsuli, okazując zainteresowanie całą sprawą?