Napotkała wzrok Alfreda i zrozumiała, że czyta w jej myślach. Nieznacznie pokręcił głową. Nie, przecież nie mogli wciągnąć w tę grę niewinnego chłopca.
– Turbinella? Aaa – Lasse był wyraźnie zawiedziony. – Chodzi wam o tę muszlę, na której grają tutejsi mieszkańcy? To święta muszla Hindusów. Czasem nazywa się ją też Indian Chank, a po łacinie Turbinella pyrum albo Xancus pyrum, to zależy od kraju, w którym się je znajduje.
– Czy ma dużą wartość? – zaciekawi! się Alfred.
– Nie, niespecjalnie. Ale można ją znaleźć tylko tu, w Sri Lance. Ma szczególne znaczenie dla wyznawców hinduizmu. Oni używają jej w czasie procesji i modłów w świątyniach. Najprędzej zobaczycie je w sierpniu, w czasie trwania uroczystych pochodów Kandy. Wtedy ludność chętnie je pokazuje i wygrywa melodie na takich muszlach. Poza tym nie przedstawiają wartości. Ale czemu pytacie?
Alfred nie potrafił dać chłopcu odpowiedzi; wyraźnie zbity z tropu, zagryzł jedynie wargi. Sara także westchnęła. Znowu kolejne przeszkody!
Nagle Lasse podniósł głowę i cały się rozpromienił.
– Oczywiście, o ile nie należą do muszli synitralnych! Syn… synitralne? Oboje wymienili spojrzenia.
– A czy taki egzemplarz jest wtedy coś wart?
– Czy jest coś wart?! – odparł chłopiec. – Człowieku, wówczas jest bezcenny! Ale tylko Tamil ma szansę wejść w jego posiadanie.
– No dobrze, ale może nam to bliżej wyjaśnisz. Co właściwie oznacza określenie „synitralny”?
W tym momencie Lasse zupełnie stracił zainteresowanie lokalnymi mistrzami specjalizującymi się w spacerach po rozżarzonych węglach. Teraz mógł popisać się wiadomościami na temat swoich ukochanych muszli.
– Odejdźmy troszkę na bok, tutaj panuje niemożliwy hałas.
Podreptali za nim posłusznie aż do plaży, skąd widać już było hotel. Lasse rozpoczął wykład. Nareszcie jakieś światełko w mroku!
– Wszystkie muszle na całym świecie są, można by powiedzieć, prawoskrętne, czyli że ich otwór skierowany jest na lewo od wierzchołka. Jeśli muszla jest synitralna, a więc lewoskrętna, staje się tym samym niezwykle wartościowa. Mogę dać sobie rękę uciąć, że nigdy takiej nie spotkacie, choćbyście poruszyli niebo i ziemię. Właśnie Turbinella pyrum bywa lewoskrętna, choć zdarza się to nadzwyczaj rzadko. O ile wiem, na świecie jest około dwudziestu takich lewoskrętnych muszli i stanowią one świętość dla Tamilów, to znaczy mieszkańców północnej części kraju. Wokół tych rzadkich egzemplarzy krążą setki legend, ale nie starczy mi czasu, by je wam opowiedzieć, bo zaraz odjeżdża autokar. Wiem jednak, że Tamilowie wierzą, iż posiadanie takiej muszli ma zapewnić szczęście i bogactwo, więc nigdy by jej nie sprzedali. Słyszałem też, że niektórzy zbieracze gotowi są zapłacić za okaz nawet dwieście tysięcy dolarów.
– Niesłychane! – wykrzyknęła Sara.
– Na przykład sir Arthur Constable – szepnął Alfred.
– No, ale na tym koniec. Przewodnik już na nas macha, idziemy. A jutro tata i ja robimy trzydniowy wypad. Musimy jeszcze wrócić do tej rozmowy. Wiecie, że ja to uwielbiam!
Lasse nie zapytał, dlaczego interesują się właśnie turbinella.
Tym razem, kiedy już wygodnie siedzieli w autokarze, Alfred miał bardzo zadowoloną minę.
– Saro, jestem ci dozgonnie wdzięczny, że zabrałaś mnie na tańce – powiedział – wreszcie udało się nam rozszyfrować tę tajemniczą nazwę. Wygląda na to, że sir Constable zlecił twemu wujowi odszukanie rzadkiego okazu muszli, a nasz zabójca doszedł do wniosku, iż nie będzie to trudne zadanie, a może okazać się opłacalne! Cegiełki wreszcie zaczynają układać się w logiczną całość.
W środku nocy Sara wyszła skwaszona z łazienki i usiadła zmartwiona na łóżku.
Alfred obudził się i uniósł na ramieniu.
– Więc jednak męczy cię ten żołądek? Pokiwała smutno głową.
– Cholerny łobuz! Brałaś ostatnio tabletkę?
– Przed chwilą połknęłam jedną.
– I jak się czujesz?
– Fatalnie. Jak sobie jeszcze pomyślę, że to taka idiotyczna przypadłość… Ani to poważna choroba, ani pożałować nie ma co, tylko wieczne bieganie do toalety. A do tego okropnie męczące!
– Jest ci niedobrze?
– Nie, tylko wszystko przelatuje przeze mnie w błyskawicznym tempie. Jak pociąg ekspresowy.
– Wiesz, znalazłem coś jeszcze w sklepie. To szwedzkie krople, mówią, że bardzo skuteczne. W każdym razie na pewno nie zaszkodzą.
Sara łyknęła łyżkę stołową płynu. Jej język zabarwił się momentalnie na czarno, a buzia rozjaśniła się szerokim uśmiechem. Cieszyło ją, że rozbawiła Alfreda.
Pomaszerowali z powrotem do łóżek.
– Nici z mojej jutrzejszej wyprawy, nie będę w stanie dotrzymać ci towarzystwa – westchnęła zawiedziona.
– To zrozumiałe, że nie możesz się stąd ruszyć. Będziesz za to pilnować toalety… Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zamierzam śledzić samochód Tangena i może to być ryzykowne. Nie wiem, czy on ma przy sobie broń.
– Przecież nie mógł przejść przez kontrolę celną z bronią!
– Nie mam na myśli bagażu podręcznego, natomiast w torbie podróżnej, o ile nie trafi się szczegółowa kontrola, można przeszmuglować cuda.
– A ten scyzoryk, który dzisiaj kupiłam…
– No tak, to nierozsądne. Ale to ładna rzecz.
– Schowam go na wierzchu w torbie tak, żeby zatrzasnął się na ręce celnika, jeśli będzie chciał tę torbę przeszukiwać. Przepraszam, ale znowu muszę wyjść.
Następnego ranka Sara była wycieńczona i czuła się tak źle, że aż dostała dreszczy. Alfred, rad nierad, sam udał się na śniadanie.
Kiedy pojawił się z powrotem, trzymając w ręce filiżankę herbaty dla swojej przyjaciółki, miał rozradowaną minę.
– Saro, przynoszę doskonałe wiadomości. Właśnie rozmawiałem z taksówkarzem, który miał zabrać naszego łotra na objazd. Okazuje się, że Tangen przeliczył się ze swoim końskim zdrowiem. Po obiedzie, który zaserwowano mu wczoraj u jednej z miejscowych rodzin, rozchorował się na żołądek.
– Ach, tak? Przykro mi, ale to naprawdę świetna wiadomość i nawet się cieszę.
– Wcale się nie dziwię. Masz do tego prawo. Ja zresztą także życzę mu wszystkiego najgorszego. Poza tym wezwałem lekarza – Wkrótce zjawi się tu, by zrobić ci zastrzyk. Myślę, że po nim znacznie ci się poprawi.
– Dziękuję, Alfredzie, to miłe z twojej strony. Nie chciałabym drugi raz przeżyć podobnej nocy.
Zamyśliła się. Przypominała sobie ich wcześniejsze rozmowy i tak naprawdę nie wiedziała, co ma sądzić o Eldenie. Teraz dbał o jej samopoczucie, kiedy drżała z zimna, oddał jej swój koc, otulając troskliwie. Trwał przy niej w czasie choroby, najdrobniejszym nawet gestem nie okazując zniecierpliwienia z powodu pospolitego rozstroju żołądka, który ją dopadł. Nie spuszczał jej z oczu, pełen niepokoju, ale i zrozumienia.
Teraz czekała na lekarza, którego wezwał w trosce o jej zdrowie. Może nawet cieszyło go jej towarzystwo? Ale tego pytania nie mogła zadać Alfredowi.
– Więc chyba dzisiaj nigdzie nie pojedziesz?
– Nie, ale za to spodziewam się wizyty. Rozmawiałem dzisiaj z tym młodym, sympatycznym kelnerem, obsługującym zwykle nasz stolik, ma na imię Victor. Pytałem go, gdzie mogę znaleźć rozsądnego i jednocześnie doświadczonego rybaka, z którym porozumiałbym się po angielsku. Polecił mi swego wuja, tak więc będę miał gościa.
– Świetnie! No i na pewno dowiesz się, kto jest szczęśliwym posiadaczem tej rzadkiej muszli?
– Mam taką nadzieję. Musimy ubiec Tangena i powiadomić o niebezpieczeństwie właściciela okazu. Boję się, że Tangen nie cofnie się przed niczym.
Musimy ubiec… Te słowa bardzo podniosły Sarę na duchu, czulą się potrzebna.