Выбрать главу

– Jak widzicie, właśnie Wisznu jest wyryty na kufrze, w dłoni trzyma muszlę.

Sara spostrzegła także coś innego: sam kuferek musiał mieć ogromną wartość, zwłaszcza dla zbieraczy z Europy.

Gospodarz uniósł wieko skrzyneczki. Jej wnętrze wybite było jedwabiem. Na dnie, owinięta białą materią, spoczywała niezwykła muszla.

Robiła wrażenie dużej i ciężkiej. Cała była biała. Tylko, jej otwór miał złotaworożową barwę. Nie wydawała się może olśniewająco piękna, miała dość pospolity kształt, ale wraz z wonią kadzideł i mocnym zapachem kwiatów stwarzała w pomieszczeniu niecodzienny nastrój. Sara, przyglądając się rzadko spotykanemu okazowi, odczuła podniecenie.

Mimowolnie schwyciła dłoń Alfreda.

– Ona jest lewoskrętna, nigdy jeszcze takiej nie widziałam!

– I nie przypuszczam, żebyś miała okazję zobaczyć po raz drugi – powiedział, starając się zachować obojętność, ale niezupełnie mu się to udało. Dla wszystkich była to bardzo szczególna chwila.

Sara szybko i bezgłośnie poruszała ustami. Gospodarz obserwował ją z życzliwym zainteresowaniem.

– Czy pani się modli, madame?

– Niezupełnie – odparła zaskoczona. – Ja… ja właściwie z nią rozmawiam… Mam nadzieję, że Alfred, mój mąż, zdoła zapobiec niebezpieczeństwu, jakie zagraża panu i muszli ze strony naszego rodaka. Modlę się, żeby ten niedobry człowiek został całkowicie unieszkodliwiony, gdyż pozbawił życia naszych najbliższych. Proszę także o swoje własne szczęście w przyszłości.

Pan Paramanathan pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Ja rozmawiam z nią każdego poranka. Odczuwam wówczas niezwykły spokój.

– Ona jest cudowna – powiedziała Sara wzruszona niemal do łez. – Jest piękna i pełna blasku.

Przypuszczała, że Alfred uzna ją za osobę egzaltowaną, ale i Tamilowie, i kierowca zdawali się podzielać jej odczucia. Byli poruszeni i przejęci podniosłością chwili i atmosferą panującą w pomieszczeniu.

– Martwi mnie jednak, że muszla jest tu zupełnie nie strzeżona – rzekł Alfred z troską w głosie.

Gospodarz tymczasem delikatnie zawinął bezcenny okaz i na powrót schował w kuferku.

– Nie ma potrzeby lepszego zabezpieczenia ponad to, co jest. Żaden Tamil nie odważy się jej skraść.

– Tamil z pewnością nie, ale Europejczyk nie będzie miał skrupułów. Nie mogę, niestety, pozwolić, żeby pozostał pan tu dzisiaj bez ochrony. Czy nie byłby pan łaskaw umieścić muszli na kilka dni w bankowym sejfie i wyjechać, nam zaś powierzyć pilnowanie pańskiego domu?

– Nie mogę tego uczynić. Jeśli ów człowiek pojawi się tutaj i zechce nabyć muszlę, muszę go przyjąć, poczęstować herbatą i dopiero później odrzucić jego propozycję. To mój obowiązek.

– Czy w takim razie pozwoli pan, że na wszelki wypadek będziemy czuwali w pobliżu?

– Owszem, na to mogę się zgodzić, jeśli to panów uspokoi.

– Ale nie powinien wejść do tego pokoju.

– Nie, nie zamierzam pokazywać mu mojej Valampuri Changu.

– Czy mógłby pan powiedzieć, że muszla znajduje się w sejfie?

– Przykro mi, ale kłamstwo nie przejdzie przez moje usta.

Cóż, pomyślał Alfred, tak to już jest, że ludzie uczciwi nie mają szans w konfrontacji z osobnikami tak bezwzględnymi jak Helmuth.

– W takim razie spróbujemy zapewnić panu ochronę. Nas dwojga ów mężczyzna nie powinien zobaczyć, mieszkamy bowiem w tym samym co on hotelu Sea Dragon. Byłoby dobrze, gdyby w trakcie jego wizyty czuwali w pobliżu tutejsi policjanci.

– Niech więc schowają się za zasłonami. Stąd mogą obserwować wszystko, sami nie będąc widziani.

– Świetnie. W takim razie ja też się tam ukryję. Jeśli pana życie będzie w niebezpieczeństwie, policjanci użyją broni.

– Rozumiem.

– Teraz musimy zabrać stąd taksówkę. Sara wraz z kierowcą pojadą do najbliższego hotelu i zamówią dla nas pokoje.

– W żadnym razie! Będziecie nocować u mnie – zaprotestował gospodarz i zawołał służącego, który poprowadził gości do pokojów w drugiej części domu. Rozciągał się stąd widok na niewielkie jeziorko, „kulam”, od którego wzięła się nazwa miasta. Gościom wyjaśniono również, że „bali” znaczy „ofiara”. „Jezioro ofiar” dla Sary brzmiało nieco pompatycznie. Kierowca i dwaj funkcjonariusze policji otrzymali pokoje tuż obok. Wszystkich natomiast zaproszono na obiad, który miał być podany krótko po tym, jak się rozgoszczą w pokojach i nieco odpoczną po męczącej podróży.

– Ale gdzie tu są łóżka? – spytała zdumiona Sara, kiedy już zostali sami. Rozglądała się po skąpo, jej zdaniem, wyposażonym pokoju.

– To pewnie są posłania. – Alfred wskazał dwie zwinięte maty, leżące pod ścianą. – Tradycyjne łóżka znajdują się wyłącznie w hotelach i przeznaczone są dla turystów. Mieszkańcy Sri Lanki sypiają, jak widać, właśnie na matach.

– Bez poduszek?

– Nie wiem, nie znam ich zwyczajów. Przyznam, że panują tu spartańskie warunki.

– O, dla ciebie to z pewnością nic nowego – rzuciła Sara przywołując w pamięci jego własny pokój.

Stał teraz zwrócony twarzą do okna i przyglądał się swoim dłoniom, opartym o parapet.

– Saro, co ty właściwie o mnie myślisz? Jakim według ciebie jestem człowiekiem? – zapytał niespodziewanie.

Przypatrywała mu się z rosnącym zdziwieniem.

– Opisz mnie tak, jak mnie widzisz – poprosił.

– Hm, to nie takie proste – odparła nieco zbita z tropu. Wiedziała, że i on nie czuje się zbyt pewnie. – Nie jest to proste, gdyż mój stosunek do ciebie zmienia się każdego dnia. Nie zawsze umiem uzasadnić swoje własne reakcje. Jesteś z zawodu policjantem i już choćby dlatego budzisz we mnie respekt. Ale chwilami nachodzi mnie nieodparta ochota, by zrobić ci przykrość, więc mówię takie rzeczy, których zaraz potem ogromnie żałuję. Czasami jesteś taki przyjacielski i serdeczny, że mogę rozmawiać z tobą o wszystkim, a za chwilę niszczysz – wszystko kilkoma ostrymi słowami. Mimo że jesteś bardzo przystojny i męski, w twoim zachowaniu dominuje zawodowa powaga i oficjalny styl do tego stopnia, że jest to wręcz odpychające. Myślę, że tak samo odbierałyby to inne kobiety. Ale ty pewnie wolałbyś usłyszeć coś innego? – przerwała sobie Sara.

– Ależ nie, właśnie tego oczekiwałem – odpowiedział bezbarwnie. – Może pójdziemy do pozostałych?

Obiad okazał się wspaniały, jeszcze bardziej egzotyczny niż te, które jadali w swoim hotelu. Gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, dojrzeli zbliżającą się od strony miasta taksówkę.

Sarę oraz kierowcę natychmiast odesłano do ich pokoi, zaś Alfred i dwaj policjanci ukryli się za zasłonami.

Sara siedziała w fotelu, nerwowo zaciskając dłonie. Czas płynął, wiedziała, że Helmuth już tu dotarł i rozmawiał właśnie w salonie z gospodarzem. Wreszcie kiedy upłynęła przeszło godzina, Sara usłyszała odjeżdżający samochód. W chwilę potem zjawił się Alfred.

Pan Paramanathan oczekiwał ich w salonie.

– Ogromnie nieprzyjemny człowiek – powiedział jeszcze pod wrażeniem dopiero co zakończonej wizyty. – Udało mi się go odprawić, ale on ma zdecydowanie złe zamiary. Jestem pewien, że tutaj wróci.

– Co powiedział?

– Oświadczył, że nazywa się Hakon Tangen i że przysyła go pewien angielski multimilioner, który pragnie zakupić moją muszlę. Zaoferował tysiąc funtów.

– To niewiele – wtrącił Alfred z goryczą. – Myślał pewnie, że trafił na naiwnego Tamila. Jeśli udałoby mu się maksymalnie obniżyć cenę okazu, dla niego samego zostałoby dużo więcej pieniędzy.

– Był bardzo arogancki – dodał gospodarz. – Ale ja obstawałem przy swoim i nie chciałem sprzedać muszli. Na koniec zaoferował pól miliona funtów. Wtedy również odmówiłem, na co on zareagował wielkim wzburzeniem i wyszedł. Podejrzewam, że tylko dzięki obecności służby zdołał się pohamować. Przyjrzał się z największą dokładnością każdemu szczegółowi w domu. Wróci tu, jestem przekonany – powtórzył.