Przespała sporą część lotu, ukryta za ciemną maską, którą przyniosła jej stewardesa. Raz po raz jednak budził Sarę gadatliwy sąsiad. Alfred Elden nie spał, takie przynajmniej odniosła wrażenie. Próbowała namówić go na drzemkę, by dotarł na miejsce wypoczęty.
– Moje zapotrzebowanie na sen jest minimalne – odburknął.
Odebrała tę odpowiedź jak pretensję o to, że dba wyłącznie o zapewnienie sobie wszelkich wygód. Poczuła wyrzuty sumienia. Wyprostowała się więc i zaczęła wyglądać przez malutkie okienka.
Płonące szyby naftowe w Kuwejcie przypominały gigantyczne pochodnie na pustyni. Potem przypatrywała się górskim szczytom sterczącym ponad porannym morzem mgieł. Zapytała, czy to góry Kaukazu, i zaraz potem zaczerwieniła się ze wstydu, bo Elden wyjaśnił, iż to najbardziej wysunięta część półwyspu Oman. Zupełnie się skompromitowała.
Znajdowali się nad bezkresnym Oceanem Indyjskim. Lotu nad wodą Sara wprost nie znosiła. Nie bała się latać nad lądem; gdy wydarzy się jakieś nieszczęście, maszyna spada na ziemię, wybucha i nie ma co zbierać. Ale awaria samolotu i do tego utonięcie w morzu, to stanowczo za wiele.
Wreszcie, po wielu godzinach lotu, usłyszała głos pilota:
– Proszę państwa, za chwilę lądujemy na lotnisku w Kolombo. Proszę zapiąć pasy.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że czeka ją przygoda. Wszystko potoczyło się tak błyskawicznie, nie mogła uwierzyć, iż zaraz znajdzie się na jednej z najciekawszych wysp świata. Nieświadomie uśmiechała się do komisarza Eldena, nie zdając sobie sprawy, jak spontaniczny i pociągający był to uśmiech.
Jego twarz znowu przybrała wyraz surowości. Najwyraźniej nie miał zamiaru odpowiedzieć Sarze tym samym.
Sara w jednej chwili straciła cały rezon, aż coś ją ścisnęło w dołku. Czy naprawdę musi być skazana na towarzystwo tego człowieka przez całe dwa tygodnie? Zastanawiała się, jak też mogła wyglądać osoba, która tak bardzo go uraziła, odchodząc. Odniosła bowiem wrażenie, że Elden został zraniony przez kobietę i teraz demonstruje wszystkim paniom, że wcale nie są mu do szczęścia potrzebne. Ten typ ludzi jest zniechęcający.
Samolot obniżał wysokość i czuło się szpilki w uszach. Szybowali teraz tuż nad lustrem wody i prawie muskali ciężkie, powolne fale. Jak okiem sięgnąć, nie widać było nic poza bezkresem oceanu.
To się chyba źle skończy, pomyślała. Twarz miała bladą i instynktownie chwyciła komisarza za ramię. Tego rodzaju bliskości Elden jednak sobie nie życzył. Nie widział również tak dobrze jak ona, że lecą tuż nad powierzchnią wody. Uwolnił się ostrożnie, ale z wyraźnym niesmakiem.
– Przepraszam – wymamrotała Sara, kiedy się zorientowała, co zrobiła. – Ale zupełnie nie widzę Cejlonu. Jeśli tak dalej pójdzie, to za moment będziemy się pluskać w Oceanie Indyjskim. Pilot musiał się chyba pomylić, a może to kompas albo inne urządzenie nawigacyjne jest niesprawne?
Elden coś odpowiedział, ale Sara z powodu zmiany ciśnienia właśnie przestała cokolwiek słyszeć, nie wiedziała więc, o czym mówił. Zabrzmiało to jednak niemiło. Jak ona wytrzyma towarzystwo takiego mruka!
No, przynajmniej będzie miała spokój i pozostanie wierna Erikowi.
Tęskniła za poczuciem bezpieczeństwa, które, jak wierzyła, właśnie Erik był w stanie jej zapewnić. Jego ciepłe spojrzenia, ramiona, które by ją objęły, i on sam, słuchający zwierzeń samotnej dziewczyny. Był mądry i życiowo doświadczony, z pewnością by ją zrozumiał. Przytulałby i okazywał, że są sobie naprawdę bliscy i że nikt na świecie tego nie zmieni.
Ona dałaby mu ciepło, którego nie zaznał w swoim zimnym, martwym małżeństwie.
Teraz żałowała, że nie posłuchała Erika. Potrzebował jej w swojej samotności, pozbawiony serca ze strony wyrachowanej żony, żądnej wyłącznie luksusu i pieniędzy, kobiety wyzutej z uczuć dla tego wrażliwego mężczyzny. Nie, Sara nie miała zamiaru się poddać.
Przez moment przeniosła się w odległy świat i pogrążyła w marzeniach. Nagle drgnęła, powracając do rzeczywistości.
Samolot przeleciał ponad uciekającymi falami i nie wiadomo skąd za oknem pojawił się las palm. Maszyna zatoczyła wielki krąg nad drzewami i skierowała się na lądowisko.
Wszyscy pasażerowie umilkli, włącznie z rozgadanym sąsiadem Sary i Eldena. Siedział teraz z poszarzałą twarzą i zaciskał dłonie tak, że kostki aż mu zbielały. Do Sary nie dochodziły żadne głosy, ale może to z powodu kłucia w uszach.
Dwa, trzy lekkie uderzenia o płytę lotniska i już wylądowali.
Alfred zdjął kurtkę Sary z górnej półki, po czym ruszyli do wyjścia. Aha, więc jednak wiedział, że można od czasu do czasu okazać odrobinę uprzejmości, pomyślała.
Uderzyła ich fala nagrzanego, wilgotnego powietrza. Różnica, jaką odczuli, przylatując z listopadowej, zimnej Norwegii, była ogromna. W jednej chwili dziewczyna zorientowała się, że zarówno spodnie, jak i sweter są za ciepłe, Elden także od razu zrzucił kurtkę. Gdy weszli do hali lotniska, pośpieszyli ku nim bosonodzy tragarze.
Czekała ich długa i szczegółowa kontrola dokumentów: zatrzymywały ich różne barierki, odpowiadali na pytania, okazywali wizy, wreszcie oczekiwali na bagaż. Rutynowa kontrola była tu bardziej czasochłonna i zawiła niż kontrola graniczna w ich kraju. Jeden z urzędników zerknął najpierw w paszport Eldena na stronę, gdzie wpisano zawód, a potem podniósł pytająco wzrok.
– Urlop – odparł, wskazując przy tym na Sarę jakby na potwierdzenie swych słów.
Urzędnik uśmiechnął się przyjacielsko i przepuścił oboje.
_ Weźmiemy taksówkę – oświadczył Elden, kiedy już wydostali się z tłumu na lotnisku i wyszli na zewnątrz, gdzie panował jeszcze większy tłok. Stały tu rzędy autobusów i biegały setki ludzi.
_ Nie będziemy się przyłączać do grupy wycieczkowej, oni udają się w innym kierunku.
Odetchnęli, oddalając się od niesympatycznego i podpitego towarzysza podróży.
Sara dreptała tuż za komisarzem, ale nie czuła się zbyt pewnie. Przyglądała mu się z tylu – prezentował się bardzo dobrze, aż do chwili gdy spojrzało się na jego ponurą twarz. Ta twarz nie budziła odrobiny sympatii.
_ Gdzie się teraz udamy?
– Do Negombo – odparł i zatrzymał taksówkę, która wydała się mu znośna. – O ile wiem, to mała rybacka miejscowość. Do hotelu Sea Dragon – zwrócił się do kierowcy.
Rozpoczęła się niezwykła podróż. Sara siedziała, obserwując z zapartym tchem drogę i całą okolicę. Tutaj, zdaje się, samochody jeździły lewą stroną, ale na razie nie mogła się zorientować, czy istotnie tak było. Taksówka przepychała się, trąbiąc co chwila, przez tłumy ludzi, dziesiątki bezpańskich psów, prosiąt, krów i wołów, kur, a czasem nawet słoni. Nikt nie przejmował się autami, kierowcy używali klaksonu, żeby sobie utorować drogę. Powstawał nieopisany chaos. Na szczęście samochodów nie jeździło zbyt dużo. Po obu stronach drogi, między palmami, stały domy, a raczej proste chałupinki, przez które widać było wszystko na wylot. Mijali zaniedbane zagrody, piękne bungalowy oraz starannie utrzymane, bajecznie kwitnące ogrody; wszystko przeplatało się ze sobą. Czarujące, byle jak odziane dzieciaki machały w kierunku taksówki ze śmiechem i radością mimo wielkiej biedy, w jakiej żyły.
Sara także machała im ręką.
– Jakie to wspaniałe! – zawołała entuzjastycznie. – Zaczynam się cieszyć z tej podróży.
– Pamiętaj, że to nie jest zwykła wycieczka – zauważył zimno Elden.
Potwór, który potrafi zdławić najmniejszą radość!
Skręcili w ulicę Nadmorską, jak wyjaśnił kierowca, i zaraz poczuli zapachy z nabrzeża. Była to ulica pełna turystów, właściciele małych sklepików powywieszali na zewnątrz wzorzyste tkaniny i barwne maski. Po drugiej stronie, pomiędzy prostymi rybackimi chatami a kołyszącymi się palmami, znajdowały się niewysokie budynki hoteli.