Coś zachrzęściło mu pod stopą. Było to puste pudełko po papierosach. Tatarski podniósł je, i wyszedłszy w plamę światła, zobaczył, że to Parliament, mentolowe. Dziwne było jednak co innego — na wierzchniej stronie pudełka migotał reklamowy hologram z trzema palmami.
— Wszystko się zgadza — wyszeptał Tatarski i ruszył dalej, uważnie patrząc pod nogi.
Następne znalezisko czekało o poziom wyżej — już z daleka zobaczył błyszczącą w świetle księżyca monetę. Nigdy wcześniej takiej nie widział — trzy pesos Republiki Kuby z wizerunkiem Che Guevary. Tatarski wcale się nie zdziwił, że na wojskowej budowie poniewiera się kubański pieniążek — przypomniał sobie, że w finale filmu Golden Eye gdzieś koło wyspy Eleuthery wyłania się z wody cyklopiczna antena produkcji radzieckiej. Najwyraźniej była to zapłata za jej wybudowanie. Wsunął monetę do pudełka po parliamentach i schował je do kieszeni, głęboko przekonany, że czeka go coś jeszcze.
I nie pomylił się. Podjazd kończył się przy najwyższym boksie, przed którym leżała kupa budowlanych odpadów i połamane skrzynki. Tatarski zauważył wśród śmieci dziwny sześcianik i podniósł go. Była to temperówka w kształcie telewizora, na którego plastikowym ekranie ktoś narysował długopisem duże oko. Temperówka była stara — robiono takie w latach siedemdziesiątych — i Tatarski zdziwił się, że jest tak dobrze zachowana.
Otarł ją z przylepionych paprochów, wsunął za pazuchę i rozejrzał się, myśląc, co robić dalej. Bał się wchodzić do boksu — po ciemku łatwo można było wpaść w jakąś dziurę i skręcić kark. Gdzieś na górze pod uderzeniem wiatru znowu trzasnęły drzwi i Tatarski przypomniał sobie, że na szczycie budowli znajduje się mała wieżyczka z czerwoną latarenką. Nie było jej widać z miejsca, w którym stał, ale na górę prowadziła krótka strażacka drabinka.
Wieżyczka okazała się pomieszczeniem technicznym, w którym powinny się znajdować silniki wind. Drzwi były otwarte. Zaraz za nimi na ścianie Tatarski zobaczył kontakt. Zapalił światło i zobaczył ślady surowego żołnierskiego życia: drewniany stół, dwa taborety, a w kącie puste butelki po piwie. O tym, że są to ślady właśnie po żołnierzach, świadczyły naklejone na ścianie zdjęcia kobiet, wycięte z czasopism.
Tatarski studiował je przez chwilę. Jedna z kobiet, zupełnie naga i złota od opalenizny, biegnąca po piasku tropikalnej plaży, wydała mu się bardzo piękna. I nie chodziło nawet o jej twarz czy figurę, ale o zdumiewającą, trudną do sprecyzowania swobodę ruchu, którą udało się uchwycić fotografowi. Piasek, morze i liście palm na zdjęciu były tak barwne, że Tatarski westchnął ciężko — mizerne moskiewskie lato już minęło. Zamknął oczy i przez kilka minut zdawało mu się, że słyszy daleki szum morza.
Usiadł przy stole, rozłożył na nim znalezione przedmioty i jeszcze raz je obejrzał. Palmy z paczki parliamentów i ze zdjęcia na ścianie były bardzo podobne i Tatarski pomyślał, że rosną w takim punkcie świata, do którego on nigdy nie trafi — nawet, rosyjskim obyczajem, na czołgu — a jeśli nawet trafi, to dopiero wówczas, kiedy nie będzie niczego chciał ani od tej kobiety, ani od tego piasku, ani od tego morza, ani od siebie samego. Melancholia, która go ogarnęła na tę myśl, była tak głęboka, że na samym jej dnie niespodzianie ujrzał światło: przyszedł mu do głowy poszukiwany slogan i pomysł plakatu do papierosów Parliament. Spiesznie wyciągnął notes i zaczął pisać:
Na plakacie — fotografia bulwaru nad rzeką Moskwą, zrobiona z mostu, na którym w październiku 1993 roku stały historyczne czołgi. Na miejscu Białego Domu widzimy ogromne pudełko papierosów Parliament (montaż komputerowy). Dokoła gęsto rosną palmy. Slogan — cytat z Gribojedowa:
OJCZYSTE DYMY SŁODKIE SĄ I MIŁE PARLIAMENT
Schował notes do kieszeni, zebrał ze stołu swoje znaleziska i ostatni raz obrzucił wzrokiem pokoik. Przemknęła mu myśl, że mógłby zabrać na pamiątkę fotos z biegnącą po piasku kobietą, ale nie zrobił tego. Zgasił światło, wyszedł na dach i zatrzymał się, by oczy przywykły do mroku. Co teraz? — pomyślał. Na stację.
Biedni Ludzie
Przygoda przeżyta w podmoskiewskim lesie bardzo korzystnie wpłynęła na profesjonalną inwencję Tatarskiego. Scenariusze i koncepcje pisało mu się z większą łatwością, a za slogan do papierosów marki Parliament Pugin wypłacił mu nawet niewielką zaliczkę: powiedział, że Tatarski trafił w dziesiątkę, bo do dziewięćdziesiątego trzeciego roku paczka parliamentów kosztowała tyle, co paczka marlboro, a po wiadomych wydarzeniach Parliament stał się najpopularniejszym w Moskwie gatunkiem papierosów i teraz kosztuje dwa razy drożej. Później jednak „ojczyste dymy” pochłonęła rzeka zapomnienia, a właściwie zima, która nadeszła zaskakująco wcześnie. Jedynym wątpliwym echem tego sloganu w zaśnieżonej moskiewskiej przestrzeni reklamowej okazał się cytat: „Ze statku na bal”, zaczerpnięty przez nieznanego Tatarskiemu kolegę po fachu z tegoż Gribojedowa. Przez jakiś czas można go było zobaczyć na billboardach reklamujących papierosy mentolowe — jacht, błękit, marynarska czapeczka z krabem i nogi do samej szyi. Tatarski poczuł ukłucie zazdrości, ale niezbyt bolesne — dziewczyna z mentolowej reklamy została dobrana do gustów na tyle szerokiej grupy konsumentów, że tekst mimo woli odczytywano jako: „Na ostatku do lal”.
Fala muchomorowej energii, która przesunęła się przez jego system nerwowy, znajdowała najlepszy wyraz w tekstach dotyczących papierosów — zapewne w myśl zasady, wedle której pierwsza prawdziwie udana inicjacja erotyczna czy narkotyczna przesądza o życiowych pasjach człowieka. Następnym wielkim sukcesem Tatarskiego (nie tylko w jego własnej opinii, ale również zdaniem Pugina, który znów go zaskoczył, dając trochę forsy) okazał się tekst, napisany dla papierosów Davidoff, co było wręcz symboliczne, ponieważ właśnie od nich rozpoczął swoją karierę. Tekst zainspirowała reklama Davidoff Classic, widniejąca na wszystkich billboardach w centrum: mroczne barwy, wyrazista przywiędła twarz, w której oczach kryje się jakaś nieznośnie przytłaczająca wiedza, i podpis:
ZROZUMIENIE PRZYCHODZI Z DOŚWIADCZENIEM DAYIDOFF CLASSIC
Ujrzawszy po raz pierwszy tę mądrą pomarszczoną twarz, Tatarski zadał sobie pytanie, cóż takiego wie ów zagraniczny palacz. Pierwsza wersja, jaka przyszła mu do głowy, była dość ponura: wizyta w centrum onkologii, rentgen i straszna diagnoza.
Projekt Tatarskiego był całkowitym przeciwieństwem oryginału: jasne tło, młoda twarz z wyrazem naiwnego uszczęśliwienia, biała paczka z lekkim złotym napisem i tekst:
W MĄDROŚCI WIELKIEJ — SMUTKU WIELE, KTO MNOŻY WIEDZĘ, MNOŻY ŻAL.
DAVIDOFF LIGHTS
Pugin powiedział, że przedstawiciel firmy Davidoff raczej tego nie zaakceptuje, ale bardzo możliwe, że załapie się na to jakiś inny papierosowy dealer. „Pogadam z Usijewiczem — rzucił — ma szesnaście marek na wyłączność”. Tatarski zapisał sobie ten zwrot w notesie i kilka razy użył go mimochodem w rozmowach z klientami; z powodu wrodzonej nieśmiałości zawsze jednak zmniejszał liczbę marek.
Robota stanowiąca główne źródło utrzymania była, niestety, nudna, uciążliwa i chyba nawet z lekka kompromitująca: „Czuwają pilnie nasze czaty! Garaże w leasing i na raty!”. Albo: „Nowa formuła Pantene — pro V! Hucząc, wiosenne wita dni!”. Bądź co bądź jednak szczątkowy litera— turocentryzm redaktorów i wydawców — swego rodzaju reliktowy biały szum radzieckiej psychiki — przynosił jeszcze drobne, mizerne owoce.