Alex milczał.
– Specu, zasnąłeś?
Pilot nie odpowiedział i kierowca zamilkł. Chyba nawet się obraził. Na parkingu kosmodromu zahamował tak ostro, jakby chciał, żeby Aleksa rzuciło na przednią szybę.
– Dziękuję – powiedział Alex, otwierając oczy. Rzeczywiście się zdrzemnął, ale ciało zareagowało samo, określiło przeciążenie i utrzymało go w fotelu, gdy tylko zaczęło się hamowanie. – Powodzenia.
I wysiadł, nie zostawiając żadnego napiwku.
Centralny kosmoport cywilny Rtęciowego Dna nie zasługiwał na swoją nazwę.
Kiedyś pewnie był głównym punktem pomiędzy planetą a orbitą, ale dwadzieścia lat temu zbudowano nowy kosmoport, nieco dalej od stolicy, który mógł przyjmować wielkie nowoczesne statki. Nazwy „centralny” nie otrzymał, a mimo to nim został.
Alex palił papierosa, stojąc przed szklanymi rozsuwanymi drzwiami. Ludzi sporo, ale to wrażenie było raczej spowodowane niewielkimi rozmiarami budynku. Od czasu do czasu z drzwi wy – pływały tłumy, jakby sklonowane, świadcząc o nadejściu kolejnego wahadłowca. Zmiana w zakładach orbitalnych i stoczniach trwała trzy doby, ale zakładów wokół Rtęciowego Dna wirowało bardzo dużo.
Alex wyrzucił papierosa i wszedł do budynku. Zrozumiał, że podświadomie odsuwa od siebie moment wejścia na statek.
W środku kręcili się pracownicy służb portowych, przy punktach rejestracji tłoczyli się pracownicy w uniformach i pasażerowie cywilni. Przechadzała się ochrona, wszyscy jak jeden mąż spece, złudnie niewysocy i wąscy w ramionach.
Alex podszedł do drzwi prowadzących do służbowych poziomów portu. Zauważył, że kilku ochroniarzy zatrzymało się nieopodal, kontrolując sytuację. Powiedział, patrząc na płytkę kamery:
– Aleksander Romanow, spec, kapitan i masterpilot statku „Lustro”, kompania Niebo, Ziemia.
Pod obojczykiem leciutko zapulsował identyfikator, umieszczony pod skórą dwadzieścia lat temu. Sprawdzali go na całego, z ekspresową analizą genotypu.
Alex czekał cierpliwie, aż detektory molekularne wyłapią w sieci naczyń możliwie młody limfocyt, który niedawno trafił do krwi, rozszczepią go, porównają ze wzorcem. Identyfikatora działającego w trybie maksymalnej czujności nie sposób oszukać. Nawet jeśli wytnie się go z ciała i umieści w probówce ze świeżą krwią właściciela. Kontrola mogła potrwać nawet kilka minut, ale bezpieczeństwo było tego warte.
– Identyfikacja zakończona pomyślnie, zezwolenie na dostęp – odezwał się terminal. Głos był ludzki, chyba sprawdzał go operator, a nie program. Pole zagradzające przejście zmieniło biegunowość, pozwalając mu przejść. – Potrzebna pomoc?
– Rozmieszczenie standardowe? Pajęczyna tam, gdzie zwykle?
– Tak – odrzekł operator. – Proszę wejść.
Ranga pozwalała Aleksowi skorzystać z platform transportowych, ale pajęczyna mieściła się niedaleko i pilot postanowił iść piechotą. Była w tym jakaś trudna do wyjaśnienia przyjemność – iść szerokimi pustymi tunelami, ciągnącymi się pod budynkami kosmoportu, kiwać głową napotkanym ludziom. Nie znalazłeś tu pasażerów, handlarzy, drobnych złodziejaszków, tych wszystkich ludzi, którzy nawarstwiają się z biegiem czasu w arteriach transportowych niczym płytki cholesterolu w żyłach. Tutaj byli sami swoi. Nawet jeśli nie tylko spece.
Pajęczyną w portach nazywano dział księgowości i zawierania kontraktów. Częściowo z powodu oznak zewnętrznych, częściowo z powodu wiecznego antagonizmu pomiędzy pracownikami technicznymi a biurowymi. Pajęczyce zresztą odpłacały im tą samą monetą – Alex miał czasem wrażenie, że gdyby to od nich zależało, żaden statek nie opuściłby portu.
– W sprawie urzędowej? – zapytał ochroniarz, stojący przy wejściu do królestwa biurokracji. Pytanie było niemal rytualne i Alex słyszał je w dziesiątkach portów.
– Nie, mam skłonności do masochizmu – odpowiedział Alex jak zwykle.
Ochroniarz uśmiechnął się i dotknął sensora, otwierając przejście. Chyba z przyjemnością wpuściłby do pajęcznika nawet terrorystę, ale jeszcze nie znalazł się terrorysta, który chciałby dokonać zamachu na życie księgowych.
Alex wszedł.
W pajęczynie panowała cisza. W niektórych działach lubiono pracować przy muzyce, ale nie tutaj. Jeśli nawet grała jakaś niesłyszalna muzyka, to dla każdego inna.
Dwadzieścia pająków, czy raczej pajęczyc, jednocześnie odwróciło się i popatrzyło na Aleksa. Niemal wszystkie korzystały ze zwykłych gniazd neuronowych i od ich kości skroniowych ciągnęły się do komputerów zwoje cienkich przewodów. Jedynie kilka specksięgowych nie miało tej ozdoby – neuroterminale wbudowano w podgłówki ich foteli.
– Dzień dobry – powiedział Alex.
Zawsze źle się czuł, wchodząc do pajęczyny. Nie strach, nie wrogość… raczej dojmujący wstyd, jakby przyszedł tu z jakąś drobną, nieważną sprawą i teraz tym głupstwem zawraca głowę ludziom zajętym naprawdę ważnymi problemami.
Pajęczyce milczały, zajęte swoim bezgłośnym sieciowym dialogiem. Tylko jedna dziewczyna, najmłodsza i najładniejsza, poruszyła wargami – jeszcze nie wyzbyła się tego przyzwyczajenia. Alex nie miał zamiaru wykorzystywać tej słabości, lecz artykulacja była zbyt wyraźna i przeczytał z ruchu warg: „Ale przystojniak… mogę ja? No, dziewczyny”…
Tylko nie to! Sympatia dziewczyny na pewno przejawi się w tym, że przetrzyma go tu trzy razy dłużej niż potrzeba.
Jedna ze specksięgowych skinęła, przywołując Aleksa do siebie. To dobrze. Można mieć nadzieję, że zanurzona w wirtualnym świecie pajęczyca szybko załatwi sprawę.
– Nazwisko? – spytała pajęczyca. Oczy miała zamknięte, nie wysilała się na uprzejmość i nie zaszczyciła pilota spojrzeniem. Wystarczyły jej informacje przekazywane przez detektory komputera. Dobrze chociaż, że nie mówi przez głośnik syntetyzowanym głosem. Blada, wręcz sinawa twarz, cienkie wargi, spuchnięte powieki z czerwonymi żyłkami, gładko zaczesane, krótkie włosy.
– Alex Romanow, masterpilot, spec… – zaczął, ale pajęczyca machnęła ręką, dając do zrozumienia, że te informacje jej wystarczą.
Alex zamilkł. Stał, patrząc na komputer przed pajęczyca. Ekran był wyłączony i pilot nie widział, czym zajmuje się teraz ta kobieta. Może przygotowuje czyjąś umowę. Może szuka sposobów uniknięcia podatków, a może sortuje towary w magazynach. Albo kocha się z jakimś partnerem z drugiego końca galaktyki. Mały komputer z dumną naklejką Gel – Crystal inside pozwala jej na bardzo wiele. Cóż z tego, że kryształ jest wielkości główki od zapałki…
– Statek „Lustro”, kompania Niebo – powiedziała pajęczyca i otworzyła oczy.
To było tak niespodziewane, że Alex drgnął.
Jakby potężny czarownik wyszeptał zaklęcie, zamieniając żywe urządzenie peryferyjne w człowieka.
Pajęczyca okazała się dość młoda i nawet ładna. Wystarczyłoby, żeby się uczesała, poszła do kosmetologa i zmieniła uniform na sukienkę.
– Pańskie dokumenty – powiedziała.
Alex nie zrozumiał. Nawet sięgnął do kieszeni, w której leżała kopia umowy, ale pajęczyca już podawała mu pełnomocnictwo na statek, które wyskoczyło z drukarki.
– Proszę potwierdzić tożsamość.
Alex polizał palec, dotknął pieczęci. Po cienkiej plastikowej kartce przebiegły tęczowe fale.
– Powodzenia – powiedziała pajęczyca.
– To wszystko? – zapytał Alex, kompletnie zaskoczony.
– Tak. Życzy pan sobie czegoś jeszcze?
– Właściwie… eee…
– Statek jest gotowy do startu. Dokumenty pan otrzymał… Co jeszcze mogę dla pana zrobić?