Nie wiedział, co odpowiedzieć. Pajęczyca rzeczywiście wykonała swoją część pracy. Właśnie tak, jak powinna wykonać… w wariancie idealnym. Tylko dlaczego tym razem obeszło się bez długiego grzebania w biografii Aleksa, bez pytań: „Czy rzeczywiście moczył się pan w nocy w wieku pięciu lat? Z czym wiązał się pański głęboki stosunek emocjonalny do sparaliżowanej babci? Jak dużo pan wypił, gdy pobito pana w barze na Zasadzie?”
– Dziękuję – wymamrotał Alex. – Przepraszam…
– Tak?
– Nie… nic…
Odwrócił się i poszedł w stronę drzwi, czując na plecach spojrzenia wszystkich pajęczyc.
O co tu chodziło?
Mają dzisiaj dzień dobroci dla petenta, czy co?
Trwa kontrola i inspektorzy obserwują, co się dzieje w pajęczniku?
A może twarz Aleksa przypomniała pajęczycy szkolną miłość?
„Za dobrze” oznacza czasem ryle, co „bardzo źle”.
Ochroniarz popatrzył na wychodzącego Aleksa i zdumiony zapytał:
– Aż tak źle?
– Tak… chyba tak.
– Wczesnym rankiem też tak jednego speca odprawiły… Ledwie wszedł, już wyleciał z powrotem, cały czerwony, aż ręce mu latały. Okazało się, że ma niekompletne dane o krewnych ze strony matki. Kazali zbierać. Mówił, że to ze trzy dni latania, jak nic. Nigdy nikogo ci krewni nie interesowali, a tu nagle zażądali. Do ulgowego ubezpieczenia, wyobrażasz sobie? Dla jego własnego dobra! A statek, na który się najął, odchodzi dziś wieczorem.
Ochroniarz roześmiał się bez złości, raczej ze współczuciem. On sam też miał okazję kontaktować się z pajęczycami.
– Ubezpieczenie to czasem bardzo pożyteczna rzecz – przyznał Alex. Skinął ochroniarzowi głową i podszedł do platformy transportowej, zostawionej tu przez kogoś. Może przez tego biednego speca, wojującego teraz z pajęczycami z archiwów imperialnych.
Według dokumentów statek czekał nie w hangarze, lecz na pasie startowym. Widocznie od niedawna jest na planecie. Alex stał na platformie, trzymając się poręczy – wbita przez specjalizację potrzeba posiadania trzech punktów oparcia w poruszającym się obiekcie. Platforma wpłynęła do tunelu magistrali i dość szybko sunęła teraz pod pasami startowymi.
Alex zrozumiał wreszcie, co go niepokoiło od samego początku.
Prawo do wyboru całej załogi!
Tak się nie robi. A raczej robi, ale tylko wtedy, gdy statek został zbudowany na danej planecie. A „Lustro” zbudowano na Ziemi.
Ktoś musiał sterować statkiem w drodze do Rtęciowego Dna. Niechby nie była to nawet kompletna załoga, tylko grupa minimum – pilot, nawigator i energetyk… Ale najmować ludzi na lot w jedną stronę tylko po to, żeby od nowa kompletować załogę na drugiej planecie, to absurd. Na Ziemi był znacznie większy wybór specjalistów niż na kolonialnej planecie, nawet bardzo rozwiniętej. Tym bardziej że istniała stara dobra tradycja pozostawiania w załodze przynajmniej jednego człowieka z poprzedniego składu. Każdy statek to niepowtarzalna indywidualność i doświadczony człowiek może czasem nie tylko zaoszczędzić czas i pieniądze, ale także uratować jednostkę.
Dziwne…
Platforma wyhamowała, ustabilizowała się pod szybem i zaczęła się powoli wznosić. Dwadzieścia metrów w górę, przez skalne podłoże i beton pasa startowego… Alex popatrzył na Biesa – wydawał się zamyślony, ale czujny.
Zgadza się. Coś tu było nie tak, tylko co?… Jak w tym starym dowcipie o specach, chyba od stu lat krążącym wśród naturali – „Czuję podstęp, tylko na czym on polega?”
– Ale przecież nie mogliśmy pozwolić dziewczynie umrzeć – zwrócił się do Biesa.
Twarz diabełka wyrażała niedwuznacznie – mogliśmy, i to jeszcze jak!
Na czym polega podstęp?
Eksperymentalny model statku? Na tyle niebezpieczny i niesprawdzony, że trzeba zwabić załogę i obserwować rozwój sytuacji? Wątpliwe. Według dokumentów statek jest dobry, ale bez niespodziewanych modernizacji. Całe wyposażenie ma typowe.
Niebezpieczny lot? Bzdura! Na niebezpieczne loty zwabia się pieniędzmi, ubezpieczeniami, ulgami, wszystkim, tylko nie oszustwem. Każda kompania bardzo tego pilnuje. Zawsze znajdą się chętni, żeby wsunąć głowę w paszczę lwa, po co zmuszać tych, którzy nie chcą?
Praca na krawędzi prawa? Te same kontrargumenty.
Nie chodzi o statek. Zawsze chodzi o ludzi, a nie o żelastwo.
Alex potrząsnął głową, próbując uwolnić się od wątpliwości. Nie do końca, tylko na tyle, żeby zepchnąć je w odległy kąt pamięci.
Platforma wyleciała przez rozsuwającą się diafragmę luku, zakołysała się, zmieniając płaszczyznę podpory i popłynęła nad polem startowym. Kilka sekund później Alex kompletnie zapomniał o swoich podejrzeniach.
Był w domu…
Ten kosmoport, nawet jeśli utracił dawne znaczenie, żył własnym, pełnowartościowym życiem. Właśnie lądowały dwa wahadłowce; z tej odległości Alex ocenił je jako stare manty, model trzeci albo czwarty. Nie chodziło nawet o sylwetkę, lecz o typ pilotażu i prędkość lądowania. Pośrodku pola stał na trzech rozczapierzonych pierścieniach podpór ciężki towarowy kaszalot o maksymalnym dla tego kosmodromu tonażu. Sunął od niego szereg automatycznych ładowaczy, zaciskających w manipulatorach kontenery i cysterny. Przy eleganckiej, spacerowej wydrze kręciły się małe roboty, łażąc po jej powierzchni, sprawdzając i naprawiając kadłub.
Tylko tu warto żyć. Tutaj i w locie.
Alex się uśmiechał.
Nie psuło mu już humoru smętne, szare niebo, gdzie smog i deszczowe chmury łączyły się w smrodliwy koktajl. Nad tym niebem jest inne, czyste i bezkresne, stworzone do wolnego lotu… Specjalnie dla niego.
A potem platforma ominęła wydrę i Alex zobaczył swój statek.
„Lustro” stało w pozycji startowej. Wyglądało to tak, jakby gigantyczny dyskobol wypuścił dysk z rąk i ten zawisł nad ziemią, nie spiesząc się, żeby wzbić się w niebo. Dysk o średnicy trzydziestu metrów, wykonany z bioceramiki, sześć podpór, trzy silniki marszowe… trochę niezwykła kompozycja, „bukiet” w części rufowej… Zresztą, to może być wygodne. Wypukłość mostka pilotażowego nieco większa niż standardowa dla takiego kadłuba… Widocznie można pilotować w dwie osoby…
Alex przełknął gulę, która tkwiła mu w gardle.
„Lustro” było olśniewająco piękne. Ba, doskonałe – z tym powiększonym mostkiem, niestandardowym układem silników, zielonkawym pancerzem…
To była miłość od pierwszego wejrzenia, wystarczył sam wygląd.
Tak człowiek dojrzały do miłości zadrży na widok jakiejś twarzy w tłumie. Wokół są dziesiątki, setki, tysiące innych, ale tamte nie są mu już potrzebne.
Czasem Alex żałował, że nie potrafi kochać ludzi – ale tylko dopóty, dopóki nie zakochał się w statku.
– Witaj… – wyszeptał, patrząc na „Lustro”.
Platforma wyhamowała. Alex ostrożnie zeskoczył na beton i podszedł do statku. Wyciągnął rękę i ostrożnie, koniuszkami palców dotknął pancerza. Bioceramika była ciepła i sprężysta. Żywa.
– Wiesz, kim jestem? – powiedział Alex półgłosem. – Tak? Widzisz mnie? Witaj…
Obszedł statek dookoła, dotykając pancerza ręką, dopóki wystarczało mu wzrostu. Statek milczał, statek badał jego odpowiedź.
– Podobam ci się?
Teraz cieszył się, że na statku nie ma nikogo. Ta chwila była tylko jego. Nie – jego i statku.
– Przyjąć kapitana.
Identyfikator pod obojczykiem pozostał nieruchomy. Na pewno go sprawdzano, ale nie do końca. To dobrze. Odpowiedziano mu zaufaniem.
Nad głową Aleksa otworzył się luk i wysunął trap, zakończony maleńką platformą. Alex wszedł na nią i pozwolił statkowi przyjąć się na pokład.
Śluza wyglądała standardowo. Trzy bloki skafandrowe, ślizgacz na zamocowaniach. Alex poczekał, aż pokrycie pod jego nogami się zrośnie, zszedł z platformy, która stała się częścią podłogi i wyszedł na centralny korytarz statku.