– Nie, poproszę właśnie o tę z dna – powiedział Alex, patrząc na tęczowe punkty w akwarium. – Gdy krewetka zasypia, smak staje się ostrzejszy. I podwójne przyprawy.
– Dobrze. – Kelnerce najwyraźniej spodobało się zamówienie. Alex patrzył, jak wyłuskuje z dna akwarium półżywą krewetkę, zręcznie wkłada do formy, dodaje siedem odpowiednich przypraw, zgniata małą ręczną prasą, wprawnie tnie na paski i rzuca na rozgrzaną kamienną płytkę.
– Tylko proszę nie piec za długo – dodał szybko Alex. – Leciutko, tyle żeby chityna zaczęła chrzęścić.
Minutę później na jego talerzu już leżała porcja sushi – wspaniałego, świeżego, aromatycznego. O dziwo, oceany Rtęciowego Ona pozostały niemal nieskażone i morskie jedzenie było naturalne.
Alex przyznawał, że syntetyczne białko jest znacznie tańsze, bardziej odżywcze i bezpieczniejsze od naturalnego. Ale jedną z tradycji pilotów stanowiło zamiłowanie do naturalnego jedzenia.
Poza tym takie potrawy naprawdę mu smakowały. Alex był głęboko wdzięczny rodzicom, że nie włączyli do parametrów jego specjalizacji zmodernizowanego układu pokarmowego. To prawda, zbędne miejsce, zbędna strata czasu najedzenie, zbędne straty energii na trawienie… Ale przez całe życie jeść białkowo-proteinowe produkty z McRobins?
O, nie…
Polał sushi jasnym sosem sojowym, spróbował. Cudowne. Maguro sushi jeszcze nie podano, ale japońska restauracyjka w porcie okazała się tak dobra, że Alex spodziewał się po rym daniu wszystkiego, co najlepsze. Wprawdzie, sądząc z ceny, maguro sushi zrobiono z mięsa sklonowanego tuńczyka, wyhodowanego gdzieś w kuchni, ale i tak nie były to czyste proteiny z chemicznymi dodatkami smakowymi…
Gdy kelner zmienił talerze, Alex był już najedzony i zadowolony z życia. Poprosił kelnera o telefon, wywołując zdumione spojrzenie: Alex przebrał się już w standardowy mundur kapitana z naszywkami masterpilota, ale zapomniał wziąć ze statku komunikator. Połączenie ze statkiem nie mija bez śladu… Podniecenie zmieszane z odprężeniem jeszcze go nie opuściło.
Wybrał numer ekranu hotelowego, Kim odpowiedziała niemal od razu. Ekranik telefonu był malutki, a hotelowej technice daleko było do ideału, mimo to Alex zdołał zauważyć, że twarz dziewczyny jest spokojna.
– Wszystko w porządku?
– Jasne – pociągnęła nosem. – Trenuję.
– Co?
– Wypróbowuję mięśnie. Czy to normalne, że się nie męczę?
– Chyba tak. Tylko nie przesadź. Przez kilka sekund milczeli.
– Przyjdziesz? – spytała wreszcie dziewczyna.
– Tak. Poczekasz?
Uśmiechnęła się leciutko, a może tak się tylko wydawało Aleksowi.
– Zobaczymy. Pewnie tak.
– Odpocznij trochę – zasugerował Alex i rozłączył się. Podał telefon kelnerowi, który uprzednio taktownie odszedł na bok.
Szkoda, że długie rękawy munduru nie pozwalają zerknąć na Biesa. Może by tak wyciąć okienko w granatowym materiale i za – kleić przezroczystym plastikiem?… Dopiero by załoga miała ubaw… jak już ją skompletuje, rzecz jasna.
Szczerze mówiąc, właśnie z powodu załogi Alex nie wyszedł jeszcze z kosmoportu. W tych niezbyt częstych wypadkach, gdy wybór załogi powierzano kapitanowi, istniały dwie możliwości. Pierwsza – oficjalnie zalecana i rzadko stosowana: poszukiwanie w sieci komputerowej. Druga – nieoficjalna, lecz powszechnie stosowana przez wszystkich rozsądnych ludzi: metoda osobistego wyboru. Do tego celu wykorzystywano knajpy portowe.
Ciekawe, ilu ludzi zerka teraz na Aleksa z ciekawością i zniecierpliwieniem, czekając, aż kapitan skończy obiad?
Maguro sushi było dobre, lecz Alex z trudem skończył danie. Zamówił sake i drogie ziemskie cygaro. Sake lubił, cygar nie, ale stanowiły one zrozumiały dla każdego astronauty symbol i o papierosach należało chwilowo zapomnieć.
Kelner stał obok z tacą, na której spoczywało pudełko cygar, gilotynka i masywna kryształowa zapalniczka. Alex bez pośpiechu rozpalił cygaro.
– Powodzenia w czasie rekrutacji, sir – powiedział kelner, odchodząc.
No tak, każdy, kto pracuje w porcie choćby tydzień, wie, kiedy kapitanowie palą cygara…
– Pozwoli pan?
Alex zerknął oceniająco na pierwszego pretendenta.
Młody albo niedawno odmłodzony mężczyzna. Ciemnowłosy, z dużą domieszką krwi azjatyckiej, ubrany w cywilne ciuchy. Niemal nieuchwytne ślady specyfikacji – źrenice zbyt zwężone w restauracyjnym półmroku, wysokie czoło, nienaturalnie proste plecy jak u doskonale wyszkolonego żołnierza.
Pilot. A raczej masterpilot.
– Proszę. – Alex podsunął pilotowi buteleczkę sake, ogrzewaną w naczyniu z gorącą wodą. To również był znak.
W milczeniu wypili po czarce, otwarcie przyglądając się sobie nawzajem. Teraz pilot mógł wstać, podziękować za poczęstunek i odejść. Alex mógłby odłożyć cygaro i odwrócić się. To by znaczyło, że nie przypadli sobie do gustu.
– Przecież pan również jest pilotem – przerwał milczenie mężczyzna.
– Tak.
– Masterpilotem – rozmyślał na głos tamten. – I szuka pan jeszcze jednego masterpilota? To musi być duży statek.
– Budzi to pański niepokój?
– Nie.
– To dobrze. Ale mój statek nie jest duży.
Pilot się skrzywił.
– Dużo obowiązków poza pilotażem?
– Nie przypuszczam.
– W takim razie potrzebuje pan zwykłego pilota – zawyrokował twardo mężczyzna. – Dwóch masterpilotów na małym statku… To niepoważne.
– Zgadzam się, ale taki jest wymóg właściciela statku. Drugi fotel ma zająć master.
W oczach pilota mignęła iskierka ciekawości, zastanawiał się przez chwilę, w końcu pokręcił głową:
– Nie… nie warto. Powodzenia, kapitanie.
– Nie interesują pana warunki? – spróbował jeszcze Alex.
Nieznajomy spodobał mu się, a z drugiej strony nie wyglądał na specjalnie zamożnego.
– Dziękuję, nie warto – pilot uśmiechnął się sucho. – Wolę unikać pokus.
Skinął krótko głową i wstał. No, proszę. Niech wszyscy widzą, że to on zrezygnował z propozycji, że to nie kapitan odrzucił kandydaturę.
Alex zaciągnął się ciężkim dymem. Cygara stanowczo nie są dla niego.
Doskonale rozumiał reakcję pilota. Master zacznie pracować w parze wyłącznie z braku innych możliwości. Już lepiej samodzielnie latać po planetarnych orbitach na powolnym chomiku z ładunkiem surówek, niż wykonywać cudze polecenia na najciekawszych trasach.
Ale warunki w instrukcji sformułowano bardzo surowo.
Załoga składająca się z sześciu ludzi. Kapitan o przygotowaniu masterpilota. Jeszcze jeden masterpilot. Nawigator. Energetyk. Bojownik. Lekarz.
Nie było ani kogoś od cargo, ani specjalisty handlowego. A raczej – te stanowiska istniały, ale tylko „w miarę możliwości”, jeśli stanowiły czyjąś drugą specjalizację. To znaczy, że nie będą handlować. Nie było też lingwistów i egzopsychologów, a to znaczy, że kontakty z Obcymi nie są przewidziane i przyjdzie im pracować w granicach Imperium Ludzi.
A przy tym…
Obecność dwóch masterpilotów zapowiadała długie i ciężkie trasy.
Bojownik w załodze – lądowanie na niespokojnych planetach.
Lekarz – długie rejsy.
Wszystko to nie bardzo do siebie pasowało. Jeszcze trudniej było zrozumieć, dlaczego przy tak dziwnym składzie załogi, wyraźnie oznaczającym niestandardowe loty, Aleksowi z taką łatwością powierzono dowodzenie statkiem i dano carte blanche przy wyborze załogi.
– Pozwoli pan?
Alex podniósł wzrok.
Poważna, mądra twarz. Jasne włosy, typ europeidalny, rzadko można spotkać tak czysty genotyp. Sądząc po naszywkach i oznakach specjalizacji – energetyk. Gwiazda Rozpaczliwej Odwagi na kołnierzu marynarki – wojskowy w rezerwie. No, no. Rozpaczliwa Gwiazda była odznaczeniem, którego nie dostaje się za darmo… Mężczyzna pasowałby idealnie, tylko…