– Teraz uważam – powiedziała twardo Janet – że metoda ksenocydu, pochwalana przez nasz Kościół rządzący, była fatalną pomyłką. Jest ona nie do przyjęcia z powodów moralno-etycznych. Zabijając Obcych inaczej niż w samoobronie, zniżamy się do ich poziomu. Rasa ludzka powinna podbić galaktykę na drodze pokojowej, doskonaląc technikę i biotechnologię, zajmując coraz większą przestrzeń, tworząc cywilizację i szybko się rozmnażając. Właśnie ta droga doprowadzi do tego, że niepełnowartościowe rasy zdegradują się i wymrą, pozostawiając wszechświat ludziom. Jestem nawet skłonna uznać, że mamy obowiązek zachować pomniki ich kultury, stworzyć muzea i w miarę możliwości podtrzymywać pozostałości gatunków biologicznych w ogrodach zoologicznych i rezerwatach.
– I żyje pani, realizując te poglądy?
– Oczywiście. W ciągu dziesięciu lat, które minęły od czasu mojego zwolnienia, urodziłam czwórkę mądrych, zdrowych dzieci, którym ofiarowałam specjalizację obejmującą pożyteczne dla społeczeństwa, pokojowe profesje.
Zastanowiła się i dodała:
– Stosunkowo pokojowe… Może się pan nie denerwować, kapitanie. Widok Obcych nie budzi we mnie wspomnień o metodach ich likwidacji. Jeśli tylko nie zajdzie taka potrzeba.
– Dobrze. Jeśli urządza panią kontrakt i statek…
Janet skinęła głową. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
– Sądzę, że tak. Wolałabym pracować jako cargo, ale lekarz też może być. Inne moje specjalizacje są mniej przyjemne. Potrzebne panu rekomendacje z poprzednich miejsc pracy?
– Tak. Nie wątpię, że pani przygotowanie jest wspaniałe, ale takie są wymagania… – Alex podał kobiecie jeden z wziętych ze statku blankietów kontraktu. Wypili jeszcze po kieliszku, zatwierdzając umowę. Janet wstała od stołu i wyszła.
Cygaro Aleksa dawno się wypaliło. Zamówił drugie.
Lekarz z Ebenu… Co za wspaniały żart losu. Wszystkie żarty losu są udane.
Nie miał najmniejszych wątpliwości co do kwalifikacji zawodowych doktor Janet. Wszystkie jej dodatkowe specjalności stanowiły niewątpliwy plus – nawet jeśli się nie przydadzą. Ta kobieta praktycznie nie jest zdolna do przejawiania agresji wobec ludzi – to również niedopatrzenie propagandy Ebenu, która pozwoliła Imperium odizolować planetą od reszty kosmosu.
Czy Janet mogłaby zareagować gwałtownie na widok Obcych? Przypomnieć sobie zawód specoprawcy? Mało prawdopodobne. Skoro wojskowi psychologowie uznali, że można włączyć jeńców do społeczeństwa, pozwalając im tym samym na kontakty z Obcymi, to znaczy, że są pewni swojej terapii. Sprytne obejście problemu… Nie naruszyli podstaw światopoglądu mieszkańców Ebenu, nie podważyli pewności, że ludzkość to rasa najwyższa, wprowadzili im jedynie przekonanie o pokojowym sposobie osiągnięcia panowania we wszechświecie. Tak oto z setek tysięcy sfrustrowanych jeńców, którzy nigdy nie zobaczą swojej nieszczęsnej planety otrzymali setki tysięcy wykwalifikowanych, fanatycznie oddanych ludzkości speców. Zabroniono jedynie przyjmować ich do wojska. Tam ich wiara mogłaby znaleźć nowych wyznawców, a psychologiczne blokady – rozpaść się w pył.
– Kapitanie?
Chłopak był bardzo młody. Najwyżej dwadzieścia lat, prosto z uczelni.
– Tak?
– Ma pan może miejsce dla specenergetyka?
Wszyscy dziś tacy niecierpliwi… Alex miał okazję być obecny przy rekrutacji, którą przeprowadzał jego poprzedni kapitan, Richard Clain – „grzmiący Richard”, jak go nazywano za plecami. W czasie rekrutacji Richard stawał się zupełnie inny. Rzeczowy, niespieszny, nawet senny. A ci, którzy podchodzili do jego stolika, zachowywali się tak samo.
– Mam.
– Nadam się?
Chłopak również był typem europeidalnym. Oczywiście spec, innych na energetyków nie brano. Skóra zanadto różowa, rumiana twarz nieco infantylna, oczy błyszczące, lekko wypukłe, długie ciemnoszare włosy leżące ciężko na ramionach… niczym ołowiany parawan, bo taką właśnie rolę pełniły. Niełatwo sprawić, żeby człowiek stał się praktycznie nieczuły na radiację. Na przykład podczas pracy energetyk musi wciągać jądra do brzucha…
– Proszę obejrzeć kontrakt – powiedział Alex, podając mu kartkę. – Pracował pan przy reaktorach gluonowych?
– Tak naprawdę to nie – odpowiedział z roztargnieniem chłopak, przeglądając umowę. – Ale dobrze je znam. Przez ostami rok o niczym innym się nie uczyliśmy. Tutaj też przyleciałem na statku z gluonowymi.
– Uczył się pan na Ziemi?
– Tak, oczywiście… – Chłopak zamyślił się nad jakimś punktem i Alex przelotnie pomyślał, że dzieciak wcale nie jest taki naiwny, na jakiego wygląda.
Nagła myśl kazała mu zapytać:
– A jak się nazywał statek, na którym tu przylecieliście?
– „Nieustraszony”… Nazwali jacht zupełnie jak wojskowy krążownik. – Chłopiec podniósł wzrok i skinął głową. – Podoba mi się pańska propozycja. Nie chcę się na razie pchać na duże statki. Jeśli urządza pana energetyk z dwutygodniowym stażem pracy, to lecę spakować swoje rzeczy.
– No cóż… Zaryzykujmy, synu – powiedział Alex, bez powodzenia usiłując nadać swojemu głosowi ten ojcowski ton, jaki zwykle w takich wypadkach przybierał Richard. – W końcu wszyscy kiedyś zaczynaliśmy, prawda?
Oczywiście, nie miał zamiaru mówić smarkaczowi, że stanowisko energetyka to jedno z tych, na które chętniej bierze się młodych, po uczelni. Doświadczenie zdobyte przy jednym reaktorze wcale nie pomaga w pracy z innym. Zachowanie strumienia gluonowego jest nieprzewidywalne i lepiej wziąć nowicjusza nieobciążonego wspomnieniami niż starego wyjadacza.
– Dziękuję – powiedział szczerze chłopak. – Nie pożałuje pan. Ja, Paul Lurie, lat dziewiętnaście, specenergetyk, przyjmuję pański kontrakt.
Nawet nie poczekał na obejrzenie statku – od razu podpisał dokumenty. Alex obiecał sobie, że przy pierwszej okazji da chłopcu premię – takie gesty zaufania należy docenić.
– Pozwoli pan?
Nowy kandydat ubrany był w kraciasty kilt i luźną błękitną koszulę. Mocny, rudy, o skośnych oczach i ogólnie azjatyckim wyglądzie. W lewym uchu kolczyk, w prawym klips – odtwarzacz. Długie włosy zaplecione w ścisły warkocz. Na policzkach mieniące się kolorowe spirale – albo tatuaż, albo zwykła aplikacja.
Przez kilka sekund Alex próbował określić jego profil, w końcu poddał się i skinął głową. Nalał sake. Ten również wolał wziąć byka za rogi.
– Potrzebny panu nawigator?
– Tak.
– Proszę obejrzeć.
Skądś, jakby zza pazuchy, wyciągnął plik rekomendacji i położył przed Aleksem.
Zestaw robił wrażenie. Pięć lat służby w siłach imperialnych na najróżniejszych statkach, od niszczycieli do liniowców. Nawigator podejrzanie często zmieniał statki, ale przy tym zawsze dostawał szalenie pozytywne rekomendacje. „Oszczędność energii…” „Wyliczenie skoku w warunkach bojowych”… „Kiedy przyrządy odmówiły posłuszeństwa, ręcznie dokonał orientacji statku”… „Przeprowadził remont przy całkowitym braku doświadczenia, wyłącznie w oparciu o intuicję”.
– Paku Generałow, często zmieniał pan miejsce pracy… – zauważył Alex. Coś jeszcze niepokoiło go w tych wzorcowych dokumentach. Ale co?…
– Taki charakter. – Nawigator poprawił kilt, założył nogę na nogę i napił się sake. – Taki charakter… Ale nikt nie ma żadnych zastrzeżeń co do moich kwalifikacji zawodowych.
– Nie jest pan człowiekiem konfliktowym?
– Kapitanie, znalazłoby to odbicie w dokumentach.
– To prawda. A jednak… to mały statek, czy zadowoli pana stanowisko nawigatora na jachcie?
– Absolutnie. Lubię małe i szybkie statki.
Generałow wyciągnął pomiętą paczkę papierosów, wyjął jednego, potarł nim o stół, zapalił i zagadnął: