Выбрать главу

Janet skinęła głową, nie spodziewając się innej odpowiedzi.

– Pilot…

Alex nie zrozumiał, czego w tym słowie jest więcej: kpiny, współczucia czy prostego stwierdzenia faktu.

Zapewne tego ostatniego. Przecież nigdy nie miał prawa wyboru. Zdecydowali za niego rodzice, na dziewięć miesięcy przed jego urodzinami.

I zawsze był im wdzięczny za ten wybór.

Rozdział 5

Centrum notarialne znajdowało się nieopodal kosmoportu i Alex szczerze liczył, że ten fakt zmusi pracowników do powstrzymania się od pytań.

W pewnym sensie jego nadzieje się spełniły.

Niewielka kolejka w przytulnym holu składała się przynajmniej w połowie z przyjezdnych. Z tej pstrokatej ciżby wyróżniała się rodzina z Wysokiej Dolinki – dwóch wysokich, nagich (jeśli nie liczyć metalizowanych opasek na biodrach) mężczyzn – klonów i jedna grubiutka, otulona w brokaty i futra kobieta. Tuliło się do nich całe stadko golutkich dzieci, zbyt małych, żeby dało się określić płeć. Jedynie najstarszy miał na warkoczu białą kokardkę – egzemplarz na sprzedaż.

Dalej stało dwóch Czygu. Rzeczywiście przypominali nastoletnie dziewczęta, ale hermetyczne kombinezony z zamkniętym cyklem obiegu powietrza zdradzały „pachnącą rasę”. Ciekawe, co oni tu robią? Postanowili zawrzeć związek małżeński według praw Imperium? Raczej nie. Czygu w ogóle nie znali pojęcia rodziny. Już raczej zawierają jakąś ważną transakcję z ludźmi.

Piątka najemników z Bagdadu-3, rosłych i wojowniczo rozkładających grzebienie czaszkowe, ubranych w kompletny strój bojowy, pewnie też chciała sfinalizować jakiś kontrakt – nie mieli związku zawodowego, który mógłby dopilnować ich umów.

Alex pokiwał głową patrząc na kolejkę i pomyślał, że w tym towarzystwie on i Kim wyglądają najporządniej. Jest szansa, że urzędnicy nie zwrócą na nich szczególnej uwagi.

– Pierwszy raz widzę żywych Czygu! – szepnęła mu do ucha Kim. – Wyglądają zupełnie jak ludzie!

– Zewnętrznie owszem – przyznał Alex. Wolał jej nie wspominać o niedawnych podejrzeniach Janet. – Czy mogłabyś ich zabić?

– A trzeba? – zapytała rzeczowo Kim. – Już teraz?

Alex zakrztusił się śliną, mocno chwycił dziewczynę za rękę.

– Nie! Mowy nie ma! To pytanie teoretyczne, chcę tylko wiedzieć, czy jesteś gotowa do walki z Obcymi.

– Jestem – powiedziała spokojnie Kim. – Jeśli trzeba będzie to zrobić, wystarczy, że powiesz.

Dziewczyna zwróciła oczy na pilota i Alex przeczytał w tym spojrzeniu nie tylko gotowość do zabójstwa, ale i radosną ekscytację. Nie dlatego, że lubiła zabijać, tylko dlatego, że chciała mu się przypodobać.

Janet miała rację – sytuacja była bardzo drażliwa.

– Powiem – obiecał Alex. – Ale praca bojownika nie polega na tym, żeby zabijać wszystkich na prawo i lewo.

– A na czym?

– Na tym, żeby być gotowym to zrobić. Być gotowym przez całe życie.

– Jasne. – Kim się uśmiechnęła. – Możesz mieć pewność, że jestem gotowa!

Czygu, nie podejrzewający nawet, jakiego losu właśnie uniknęli, rozmawiali cicho, przytulając się do siebie przezroczystymi hełmami. Kolejka przesuwała się powoli – poszła rodzina z Wysokiej Dolinki, do innego gabinetu wparowali najemnicy. Pozostali jeszcze Czygu i posępny, dobrze ubrany mężczyzna, trzymający na łańcuchu garbatego karła. Karzeł patrzył tępo w przestrzeń, z uchylonych ust spływała nitka śliny, lewa powieka drgała nerwowo. Alex próbował sobie przypomnieć, na jakiej planecie panuje moda trzymania ludzi upośledzonych, ale nie zdołał i odwrócił się. W końcu to nie jego sprawa. Galaktyka jest ogromna.

Wezwano Czygu – poszli, trzymając się za ręce i uprzejmie kłaniając pozostałym. Potem zamrugał znaczek na rękawie właściciela karła. Ten, pogrążony w rozmyślaniach, nie zauważył sygnału. Karzeł popatrzył na niego ze złością, szarpnął za łańcuszek i syknął:

– Aiven!

Mężczyzna ocknął się, popatrzył na karła i mruknął smętnie:

– Miles, te twoje awantury…

Urwał i podszedł do drzwi, nad którymi migał sygnał wywołania, ciągnąc za sobą nieszczęsnego karła. Łańcuszek podzwaniał, karzeł dreptał, wymachując rękami przy każdym kroku.

– Pamiętasz swoją rolę? – zapytał cicho Alex.

Kim skinęła głową.

– Tak. Milczeć i się uśmiechać.

– Uśmiechać się czarująco, jeśli przyjmie nas mężczyzna. Milczeć i uśmiechać się z zawstydzeniem, jeśli to będzie kobieta.

Teraz zamrugał jego znaczek. Alex odkleił go i rzucił na podłogę, wstał i poprawił mundur.

Gabinet, do którego ich wezwano, był niewielki, widocznie dla pojedynczych petentów i par. Za biurkiem siedziała niemłoda kobieta z wianuszkiem kabli przy skroni. Jeszcze jedna pajęczy – ca, żyjąca wśród bezkresnej sieci danych.

Kim skromnie spuściła oczy.

– Chcielibyśmy zawrzeć kontrakt małżeński – powiedział Alex, kładąc na stole certyfikaty speców.

– Termin?

– Na jedną dobę. – Alex się uśmiechnął.

Pajęczyca przesunęła certyfikaty na środek stołu – widocznie tam znajdował się skaner. W zadumie popatrzyła w górę, w prawą stronę – pewnie tam miała wirtualny ekran.

– Dowody tożsamości? – zapytała.

– Wzięłaś swój, Kim?

Dziewczyna pokręciła głową. Alex popatrzył na pajęczycę.

– Czy są obowiązkowe, proszę pani?

Pajęczyca zmarszczyła brwi, nie odrywając wzroku od pustki.

– Nie. Nie, ale… Kim, otrzymała pani certyfikat godzinę temu?

Dziewczyna skinęła głową.

– Widzi pani – Alex zrozumiał, że najwyższa pora przejąć inicjatywę – dziewczyna niedawno przeszła metamorfozę. Trudno otrzymać certyfikat speca i nie wypróbować jego prawnych możliwości. A przecież nie będzie zawierać związku małżeńskiego z dziecięcym dowodem tożsamości!

Pajęczyca zacisnęła wargi. Wyjaśnienie brzmiało przekonująco, ale… coś jej się nie spodobało.

– I po co wam małżeństwo na jeden dzień? Żeby wypróbować certyfikat? A może wasze przekonania religijne wymagają formalnego zezwolenia na uprawianie seksu?

– Czy musimy cokolwiek wyjaśniać? – zapytał ostro Alex. Misterny plan walił się w gruzy.

– Nie – zgodziła się pajęczyca. – Ale mam prawo zawiesić zawarcie kontraktu małżeńskiego na okres do trzech dni. Na przykład na skutek młodego wieku uczestników kontraktu.

Alex, który pół godziny temu widział, jak z tych samych drzwi wyszła zadowolona para nastolatków, ledwie powstrzymał się od ostrej odpowiedzi. Sytuację uratowała Kim.

– Alex, kochanie, pokaż umowę o pracę. Rozdział ósmy, punkt siedemnaście b.

– Nie wziąłem umowy – odparł Alex, usiłując przypomnieć sobie tekst. Co ona miała na myśli? Rozdział ósmy, warunki finansowe kontraktu… – Zresztą nie mam prawa pokazywać go bez zezwolenia kompanii…

Pajęczycę wyraźnie to zaintrygowało. Kim zwróciła się do niej z zakłopotanym uśmiechem:

– Jesteśmy z jednego statku, proszę pani. W naszej umowie jest punkt, na podstawie którego pary małżeńskie otrzymują piętnastoprocentowy dodatek. Uważa się, że to scala załogę. Ja jeszcze nie podpisałam swojej umowy, więc…

Kobieta zacisnęła wargi i mruknęła:

– Prawnicy waszej kompanii nie mają pojęcia o swojej robocie. Ale przynajmniej nie opowiadacie bzdur o nagłym ataku miłości…

Alex milczał, oddając inicjatywę Kim.

– Zawarcie jednodniowego kontraktu małżeńskiego kosztuje pięć kosmojuanów. Z czyjego konta ściągnąć tę kwotę?

– Z mojego – powiedział szybko Alex.

Pajęczyca odkaszlnęła, wstała, skrzywiła się, gdy jej kable zaczepiły o róg biurka i omal nie wyskoczyły z gniazda.