Выбрать главу

Alex zwinął hologram, wyciszył dźwięk i przysunął komunikator do karku, do neurointerfejsu. To był jedyny sposób zapewnienia prywatności rozmowy. Poczuł się zaintrygowany – nie skontaktowali się z nim, gdy przyjmowali go do pracy, nie wydali żadnych dyspozycji co do załogi i statku… Czyżby dopiero teraz się zorientowali?

– Alexander Romanow?

Jakość dźwięku była absolutna. Alex usłyszał standardowy głos sekretarki – rzeczowy i uprzejmy.

– Tak.

– Rozmawia pan przez kanał prywatny?

– Oczywiście.

– Będzie z panem mówił dyrektor kompanii Niebo, pan Li Zyng.

Alex wiedział, że obraz nie jest transmitowany, ale mimo wszystko wyprostował się. Nie miał zwyczaju prowadzić oficjalnych rozmów, dłubiąc w nosie, drapiąc się w nogę czy rozwalając w fotelu.

– Pan Romanow?

Właściciel kompanii miał głos krzepkiego starca.

– Tak, panie Li Zyng. Słucham, panie Li Zyng.

Żadnego formalnego zawarcia znajomości. Żadnych pytań czy gratulacji z okazji objęcia stanowiska… Tym samym tonem Li Zyng mógłby rozmawiać z kawiarką czy odkurzaczem.

– Wybrał pan załogę?

– Tak, panie Li Zyng… – Alex zerknął na Morrisona, który właśnie w tej chwili stawiał na umowie odcisk palca.

– Dobrze. Jeszcze dziś przyjmie pan na podkład troje pasażerów i odda się do ich całkowitej dyspozycji. Zostaną panu przedstawione niezbędne dokumenty.

– Tak, panie Li Zyng. – Alex wyobrażał sobie dyrektora kompanii tak wyraźnie, jakby działała łączność wideo. Siedzi sobie w eleganckim fotelu gruby stary cap i obściskuje sekretarkę…

– Pan Li Zyng skończył rozmowę – zameldowała sekretarka, jakby czytając w jego myślach. – Ma pan jakieś pytania?

Z jej tonu można było wywnioskować, że pytania nie są przewidziane, i właśnie dlatego Alex zapytał:

– Czy pan Li nie ma zwyczaju rozmawiać z nowymi pracownikami?

– Ma. Właśnie z panem porozmawiał. Jeszcze jakieś pytania?

Pod zaciekawionym spojrzeniem Morrisona Alex zmusił się do uśmiechu. Jego słowa drugi pilot słyszał bardzo wyraźnie.

– Nie, dziękuję. Do widzenia.

Łączność została przerwana.

Bezpośrednia rozmowa z Ziemią. Dość droga rozrywka.

– Jakieś polecenia, kapitanie? – zainteresował się Morrison. Pytanie można było rozumieć dwojako: czy Alex otrzymał jakieś polecenia albo czy Alex ma jakieś polecenia dla Morrisona. Alex wybrał wariant drugi.

– Tak. Proszę stawić się na statku za godzinę. Niewykluczone, że wystartujemy jeszcze dziś.

Morrison z zauważalną odrazą obrzucił spojrzeniem salę – szczególną uwagą darząc kąt, w którym siedziały dwie specgejsze, z braku klientów flirtujące ze sobą – ale oczywiście nie zaprotestował.

– Tak jest, kapitanie.

* * *

Na statku wszystko było w porządku – dobre i to. Kim i Janet znajdowały się w przedziale medycznym; czarnoskóra kobieta chyba postanowiła roztoczyć opiekę nad dziewczyną. Alex włączył podgląd wideo i dosłownie na sekundę zajrzał do przedziału – Janet i Kim, pochylone nad stołem operacyjnym, rozkładały szturmowego pioruna, najmocniejszą broń laserową dozwoloną na małych statkach. Kim posiadała być może większą wiedzę teoretyczną, ale Janet miała za sobą doświadczenie… gorzkie, ciężkie, ale cenne doświadczenie uchodźcy z Ebenu.

Generałow nadal siedział na mostku nawigacyjnym – Alex przez kilka chwil obserwował go zza pulpitu kapitańskiego. Zwykły sposób spędzania czasu przez speca – trening… Pak wprawdzie nie był specem, ale trenował: wytyczał abstrakcyjne trasy w abstrakcyjnym wirtualnym kosmosie. Teraz wytyczał trasę od Rtęciowego Dna do Edenu, ojczyzny Kim. Początkowo Alex odniósł wrażenie, że trasie daleko do ideału – nawigator zlekceważył stacjonarne, stale funkcjonujące w przestrzeni tunele i poprowadził statek przez tunele pulsujące. Alex nie widział w tym żadnych korzyści. Nie pozwalało to ani na zaoszczędzenie czasu – takie tunele otwierały się w odstępach od trzech godzin do pięciu dni, ani na oszczędność pieniędzy – przejście przez tunel kosztowało dwa razy więcej. Nie zyskiwało się nawet na odległości – statek wręcz oddalał się od Edenu.

Dopiero gdy Generałow wytyczył trasę od Zodiaku do Nowej Ukrainy, Alex zrozumiał, na czym polegał zamysł nawigatora. Tutaj w ogóle nie było tuneli, statek poruszał się na własnym hipergeneratorze, za to potem, pokonując dwa parseki i wychodząc przy Ukrainie, „Lustro” znalazłoby się przy stacjonarnym tunelu Ukraina-Eden.

Rozwiązanie wyglądało elegancko i – na ile Alex mógł się zorientować bez podłączenia do komputera – było ze wszech miar usprawiedliwione. Zyskiwało się czas, oszczędzało pieniądze i rezerwy statku.

– Cwany natural – powiedział do siebie Alex i przełączył się na przedział energetyka, tym razem już otwarcie.

Młody Paul Lurie stał przed reaktorem gluonowym i kołysał się powoli, jakby medytując nad strumieniem energii, przepływającym pół metra od jego twarzy.

Nie ma nic bezpieczniejszego i zarazem bardziej zabójczego niż energetyka gluonowa. Niemal darmowa energia, jeśli nie liczyć ceny reaktora, żadnych odpadów radioaktywnych, żadnego ubocznego promieniowania. Pod warunkiem że reaktor pracuje stabilnie.

Niestety, niełatwo uzyskać stabilną pracę rektora, manipulującego z samą podstawą materii. Tutaj prawa fizyki zaczynają się potykać. Tu nie ma jednoznacznych rozwiązań i gotowych schematów. Gdy reaktor pracuje na minimalnej mocy, wszystko jest w miarę przewidywalne, poza tym w każdej chwili można go wyłączyć. Jednak gdy osiągnie pełną moc – proces zaczyna „płynąć”. Pojawiają się strumienie najróżniejszego promieniowania, tytanowy korpus reaktora może zmienić się w złoty czy grafitowy… Kiedyś Alex widział reaktor, którego ścianki przemieniły się w kryształowy cylinder. Na „Lustrze” umieszczono podwójny reaktor gluonowy Niagara, w którym rolę ścianek pełniły pola siłowe.

Strumienie gluonowe wyglądały jak płynąca woda; Alex zachwycił się fantazją twórców. Wydawało się, że przed Paulem spadają dwie przejrzyste, lekko błękitne strugi, wyłaniające się ze złocistej płyty w suficie i znikające w takiej samej płycie w podłodze.

– Energetyku… – odezwał się Alex.

Paul odwrócił się powoli. Oczy miał przymknięte, na twarzy błąkał się uśmiech. Wczuwając się w łańcuchy sterujące reaktora, odczuwał przyjemność jak każdy spec podczas pracy. Ciekawe, co on widzi? Pewnie coś niezwykłego, jego wzrok został jeszcze bardziej wyspecjalizowany niż oczy Kim czy Aleksa. Paul rozróżnia większość znanych promieniowań, potrafi na oko określić temperaturę płomienia z dokładnością do ułamków stopnia. Przed nim rozwija się teraz cała feeria barw… Przeskakujące przez osłonę neurony, rozbłyski promieni gamma, wachlarze promieniowania rentgenowskiego, powolne i niezgrabne cząsteczki alfa…

– Jesteś wolny? – zapytał Alex.

– Tak, kapitanie.

– Przyjdź do mojej kajuty.

– Dobrze.

Lurie potrząsnął głową, odrzucając z czoła ciężkie włosy. Jeszcze raz zerknął na gluonowe strumienie i wyszedł z pola widzenia kamery.

Najwyraźniej Paul to świetny energetyk, młody, ale pełen entuzjazmu. No i znał właśnie ten reaktor. Czegóż więcej mógłby pragnąć kapitan?

Alex zdjął kurtkę, podwinął rękaw koszuli, popatrzył na Biesa. Diabełek krzywił się, jakby dręczył go niezrozumiały ból.

– Czuję – szepnął mu Alex. – Naprawdę to czuję. Coś jest nie tak…

W oczach Biesa zapłonęły iskierki zaciekawienia.

– Jeszcze nie wiem, co… – przyznał się Alex. – Ale dowiem się. Słowo honoru!

Bies raczej nie był skłonny wierzyć takim obietnicom, ale mała narysowana mordka się rozjaśniła.