Выбрать главу

Przy drzwiach pisnął sygnał i Alex pospiesznie odwinął rękaw.

– Kapitanie? – Paul stał na progu.

– Wejdź. – Alex wskazał ręką fotel, dając Paulowi do zrozumienia, że rozmowa będzie nieoficjalna. – Napijesz się kawy? A może wina?

Paul pokręcił głową. Zgodnie z tradycją po skończeniu wachty energetycy pili wytrawne czerwone wino, widocznie jednak Paul nie uważał wachty za skończoną.

– Kawy.

Przez kilka następnych minut Alex prowadził z energetykiem luźną rozmowę i dopiero gdy zauważył, że chłopak się odpręża, przeszedł do rzeczy.

– Paul, bardzo mnie zdumiały twoje słowa. Energetyk spojrzał na niego pytająco.

– Opowiedz, jak trafiłeś na ten statek za pierwszym razem. I dlaczego zostałeś zwolniony.

Chłopak zastanawiał się przez chwilę, wyraźnie układając w myślach odpowiedź.

– Ukończyłem uniwersytet w Lyonie – zaczął – otrzymałem dyplom energetyka. Od razu nas uprzedzono, że trudno będzie znaleźć dobre miejsce, pozostając na Ziemi. Już miałem wyruszyć gdzieś na peryferie i tam szukać pracy, ale wtedy trafił mi się ten lot w jedną stronę. Należało przeprowadzić jacht „Nieustraszony” do Rtęciowego Dna. Sprawdziłem, że to potężny węzeł transportowy, że zapotrzebowanie na speców jest duże, a miejscowa uczelnia niewielka. Dolecieliśmy spokojnie, było nas trzech: masterpilot, nawigator i ja. Tutaj się z nami rozliczono… wszystko uczciwie. Pożegnaliśmy się, a potem zacząłem szukać pracy i spotkałem pana.

– Czyli żadnych sensacji? – uściślił Alex.

Paul popatrzył na niego ze zdumieniem.

– A co może być sensacyjnego w przeprowadzaniu statku?

– Chyba tylko to, że wszyscy zostaliście zwolnieni, a załogę zaczęto tworzyć na nowo. Dlaczego?

Paul wzruszył ramionami.

– Wieźliście na Rtęciowe Dno jakiś ładunek? Albo pasażerów?

– Nie.

– A może w czasie lotu wydarzyło się coś niezaplanowanego? Przejawy niesubordynacji?

– Nie, co też pan!

– Kto panu polecił ten lot? Kto angażował?

– Poradził mi przyjaciel z mojego roku. Najął się na krążownik wojskowy… wie pan, rodzinne koneksje… a angażowali nas zwyczajnie przez sieć. Wysłałem zgłoszenie do kompanii Fracht, dostałem umowę…

– Fracht?

– Tak, niewielka kompania specjalizująca się w przerzucaniu towarów i statków od planety do planety. Działa przy stoczni księżycowej, tam właśnie zbudowano ten jacht.

Alex milczał. Wszystko, co powiedział Paul, mogło się wydarzyć. Nie było nic dziwnego ani w nadmiarze specastronautow na Ziemi, ani w praktyce jednostronnych przelotów…

Jedno tylko zdumiało Aleksa. Takich załóg nie kompletuje się zwykle na jeden lot. Nająć trzy osoby, a potem od razu je zwolnić – dlaczego? Nie lepiej zostawić tę sprawdzoną trójkę na statku i dobrać pozostałych na Rtęciowym Dnie? Dlaczego nie skompletowano całej załogi na Ziemi?

Odpowiedź istniała, ale zbyt nieprawdopodobna.

– Paul… proszę mi wybaczyć to przesłuchanie… ale coś mnie w tym wszystkim zastanawia.

Obserwował twarz młodzieńca, ale ten tylko uśmiechał się stropiony.

– Nie mam zbyt dużego doświadczenia, kapitanie. Słusznie. Nie należy szukać rady u debiutanta.

Pisnął komunikator. Dźwięk był łagodny, a więc wezwanie nie jest tajne.

– Tak?

– Kapitanie… – głos programu serwisowego statku brzmiał łagodnie, uspokajająco. – Drugi masterpilot Hang Morrison przybył na pokład.

– Dziękuję. – Alex się wyłączył. – Paul, niech pan przejdzie do śluzy. Przywita pan drugiego pilota, pokaże mu statek i jego kajutę, dobrze?

Paul skinął głową i wstał. Alex zawahał się i dodał:

– I nie musi pan już wydrapywać swojego imienia w toalecie. Ani nad łóżkiem. Mimo istniejących tradycji. Umowa stoi?

Był ciekaw, jak energetyk zareaguje na te słowa.

Paul uśmiechnął się i wyszedł.

Alex posiedział chwilę, patrząc na zamykające się drzwi. Nigdy nie należy wchodzić, jeśli się nie wie, gdzie jest wyjście – i czy w ogóle jest. No i co nas czeka za drzwiami.

Ale on już wszedł. Zerwanie umowy z kompanią było niemożliwe, chyba że chciało się wylecieć z wilczym biletem.

– Korpus, przejrzystość – zakomenderował Alex, wstając od stołu. Ściana kajuty stopniała, ukazując kosmodrom.

Bezkresne betonowe pole. Rozrzucone wszędzie statki, duże i małe; stare orbitalne łajby i nowiutkie międzygwiezdne liniowce. Tych ostatnich niezbyt wiele.

A nad tym wszystkim niebo, smętne, brudnoszare, wielokilometrowa warstwa smogu i chmur. Jak można tu żyć?

Nagle pomyślał, że planetę należało nazwać Rtęciowe Dno nie na cześć ogromnych zasobów rtęci na południowym kontynencie, słynnych „lustrzanych jezior”, pięknych i śmiercionośnych, które stały się podstawą gospodarki planety i zabiły dziesiątki tysięcy robotników. Rtęciowym Dnem było samo niebo planety, na swój sposób piękne i bezlitosne. Dno studni grawitacyjnej, gdzie żyją miliony ludzi, speców i naturali.

– Jak ja bym chciał się stąd wynieść… – szepnął Alex. Szare chmury zwijały się w rozmyte spirale. Ognista igła przecięła niebo – gdzieś daleko startował mały orbitalny stateczek.

Alex odprowadził go wzrokiem, dopóki ognik nie zniknął w chmurach.

Dopiero wtedy odwrócił się i poszedł do przedziału sanitarnego kajuty. Rozpiął spodnie, usiadł na sedesie. Odwrócił głowę i popatrzył ponuro na dziewiczo czysty plastik ściany.

Laser w szwajcarskim scyzoryku miał niewielką moc i Alex musiał się nieźle namęczyć.

Objąłem stanowisko kapitana statku – wyciął na ścianie i podpisał się, wyraźnie i czytelnie, jak przystało na kapitana.

* * *

Późną nocą Alex przeprowadził pierwsze ćwiczenia z załogą. Oczywiście, ani Janet, ani Kim nie zostały wykorzystane w pełnej mierze. Zgodnie z regulaminem lotu zajęły miejsca na stanowiskach bojowych, lecz Alex nie miał zamiaru aktywować dział pokładowych. Jakiś nerwowy oficer bezpieczeństwa kosmodromu mógłby to źle zrozumieć.

Morrison zajął swój fotel jako pierwszy – Alex nie zaprotestował. Niech się zżyje ze statkiem, jemu i tak nie jest łatwo. Sam stanął przy fotelu przed pulpitem rezerwowym i patrzył na zapalające się światełka. Energetyk na stanowisku. Nawigator na stanowisku. Drugi pilot na stanowisku. Dopiero gdy stanowiska bojowe doniosły o swojej gotowości, kapitan położył się na fotelu.

Zamocowania z lekkim pstryknięciem ustabilizowały jego ciało. Właściwie to zbędna ostrożność – jeśli grawikompensatory statku zaczną szwankować, przeciążenia po prostu człowieka rozerwą. Ale najbardziej obłąkany punkt instrukcji nie wziął się z powietrza. Za każdym stoi czyjeś życie i czyjaś śmierć.

– Kontakt…

Ciepła fala, zmywająca przytulny światek mostka.

Przestrzeń rozciągająca się we wszystkie strony. Planeta, kosmos, statki.

Migocząca tęcza – dusza statku. I świadomości członków załogi, niczym ogniste cyklony, wirujące wokół.

Jeszcze nigdy Alex nie widział świata w taki sposób – tkwiąc w centrum, przy samej tęczy. Czapla się nie liczy, to jednoosobowa łajba.

Jego załoga czekała.

Alex nachylił się do małego białego cyklonu. Był pewien, że to Kim i nie pomylił się. Wir wygiął się ku niemu i Alex poczuł żar – mieszaninę uwielbienia, pragnienia, kokieterii… I czystą, niezmąconą gotowość destrukcji. Dotknął wiru, jakby poklepał dłoń dziewczyny, i odsunął się. Do tyłu, do tęczy, do statku.

Czerwona, ścisła wiązka płomienia. Janet nie rzuciła się w stronę kapitana, lecz zasalutowała rozbłyskiem światła. Zimna, umierająca gwiazda… w każdej chwili gotowa wybuchnąć morderczym błyskiem supernowej.