Выбрать главу

Obłoczek błękitnego światła. Jakby wysokotemperaturowa plazma w magnetycznej pułapce. Alex patrzył na Paka z chciwą ciekawością, próbując dostrzec coś, co różniłoby go od pozostałych. Nawigator nie mógł korzystać z bioterminalu, neurony jego mózgu nie zostały przebudowane, wchodził do sieci statku przez prymitywny kabel, niczym pajęczyca z kosmodromu. Ale najwyraźniej nie stanowiło to dla niego problemu. Obłok zamigotał, witając kapitana.

Drżący biały zygzak jak uwięziona błyskawica. Gdy Alex wszedł do przestrzeni wirtualnej, błyskawica wyprostowała się. Energetyk. Alex miał pewność, że Paul będzie wyglądał właśnie tak. Zwyczajnie, bez zbędnych wymyślności, tak jak powinien się prezentować astronauta nowicjusz, wczorajszy kursant.

I w końcu drugi masterpilot. Szmaragdowa spirala jak garść cennych kamieni połączonych niewidoczną nicią, wirująca wokół tęczy świadomości statku. Na jego pojawienie się Hang nie zareagował. Niedobrze…

Alex ruszył ku tęczowemu światłu.

– To ja…

Tęcza się rozjaśniła, każdy kolor spektrum stał się dojmująco wyraźny. Sześć kolorów, które widzą w tęczy naturale, przemieniło się w siedem wymyślonych przez naukowców. A potem podzieliły się na szmaragdowe pasy i marchewkowe nici, na purpurowe żyłki i żółte paseczki, szare cienie i piaskowe włókna.

– Przyjmij mnie…

Ciepło dłoni. Szelest liści. Światło słońca. Ramiona matki. Morska woda. Łagodny wiatr. Słodycz i spokój. Zamierająca namiętność, upajająca lekkość, szczenięcy zachwyt. Rozluźnienie i odpoczynek. Duma.

Żaden zwykły człowiek nie zdoła tego poczuć. Wszystko jednocześnie. Wszystkie radości życia i okruchy szczęścia. Pięcioletni Alex biegnie do morza, które zobaczył po raz pierwszy w życiu, biegnie, śmiejąc się od niepowstrzymanej radości do wyciągniętych rąk mamy, do podpływającej fali… Alex, zastygły z zachwytu, trzyma na rękach Łapę, swojego psa, najprawdziwszego psa, a Łapa entuzjastycznie liże go po twarzy. Alex, który obchodzi swoje trzynaste urodziny – siedzi przed tortem urodzinowym, różnokolorowe płomyki świeczek i ojciec, jeszcze młody, z dumą mówi o tym, że w przyszłym roku jego syn zostanie specpilotem, człowiekiem skazanym na szczęście… Alex kursant, który ledwie nauczył się nowych umiejętności, całuje się w parku miejskim z dziewczyną naturalem, pierwszą oficjalną kochanką, niedoświadczoną i pragnącą zdobyć to doświadczenie przy jego pomocy… Alex, po raz pierwszy w mundurze pilota, stoi na placu apelowym, a legendarny masterpilot Diego Alvarez idzie wzdłuż szeregów, przypinając kursantom naszywki i znajdując dla każdego szczególne słowa… Alex, spocony i słaby, wychodzi z fotela, ledwie trzyma się na nogach, ale zwężająca się gardziel kanału już została pokonana, już ją przeszedł jako niedoświadczony trzeci pilot i żaden z pięciuset pasażerów nawet nie podejrzewa, że otarł się o śmierć… Alex zaraz po wyjściu ze szpitala, samotny na obcej planecie, bez pieniędzy i kontaktów, ratuje dziewczynę i pomaga jej przejść najtrudniejszy etap w życiu… O, to coś nowego. Nie przypuszczał, że jego radość i duma z uratowania Kim była tak wielka. Ale pamięć kieruje się własnymi prawami i teraz na zawsze pozostanie w nim ta noc i powstrzymywana radość człowieka, który dokonał czegoś dobrego…

Coś ukłuło Aleksa – niemal nieodczuwalnie, błyskawicznie zmyte przez falę ciepłego tęczowego światła, ale jednak ukłuło, a potem znikło.

A potem sam stał się statkiem. I załoga stała się częścią jego samego. Alex wysłał rozkaz, nie zastanawiając się, nie formułując go słowami. Biała błyskawica zapłonęła, dając energię, a szmaragdowa spirala podniosła „Lustro” z betonowych płyt, podciągnęła podpory, ostatni raz przetestowała sprzęt. Błękitne światło rozwinęło się niczym wachlarz, odsłaniając przed nim setki trajektorii lotu. Biały wir i czerwony płomień – jego dwie zaciśnięte pięści – napięły się, gotowe do walki z całym Rtęciowym Dnem, z całym wszechświatem…

Teraz, gdy Alex połączył się ze statkiem, wszyscy oni stali się jedną całością, zjednoczoną jego wolą. I tak właśnie powinno być.

Alex wstał z fotela, przeciągnął się. Otoczenie wydawało mu się teraz jakieś nieprawdziwe, dziwaczne. Jak za mały mostek na bezkresnej przestrzeni. Wychodzący z zamocowań fotela drugi pilot zamiast szmaragdowej spirali. Bijące serce zamiast bezgłośnego strumienia energii.

– Siedem minut, trzydzieści i pół sekundy – wymamrotał Hang, spuszczając nogi na podłogę. – Uważa pan, kapitanie, że wystarczy jak na pierwszy sprawdzian?

– Absolutnie.

Alex czuł, jak zmienił się jego własny głos, ale nie mógł nic zrobić. Zresztą, po co? Teraz stał się prawdziwym kapitanem.

Na tym polegał sens pierwszego treningu – poczuć każdego członka załogi i umieścić w jego świadomości swój obraz. Właśnie na tym, a nie na zgraniu działań, które i tak pojawiało się wcześniej czy później.

– Kapitanie?

Alex spojrzał na Morrisona.

– Ciekawi piana, jak wygląda pan z zewnątrz?

Alex zastanowił się chwilę i skinął głową.

– Tak.

– Jak biała gwiazda. Tak jasna, że trudno patrzeć, nawet tam. Maleńka biała gwiazda. Gdy połączył się pan ze statkiem, tęcza jakby wybuchła od środka.

– Ładny widok?

Morrison zwlekał z odpowiedzią.

– Nie wiem. Na pewno efektowny, ale czy ładny? Chyba tak. Ale w jego słowach nie było przekonania.

– Dziękuję panu, Hang. Jest pan świetnym pilotem. Sądzę, że zaczniemy dzielić czas lotu po równo.

Dopiero teraz drugi pilot naprawdę się speszył.

– Kapitanie?…

– Zgadza się pan?

– Tak, do licha! – Hang wstał. – Ale dlaczego?

– Ponieważ jest pan dobrym pilotem – odparł Alex. Nie widział twarzy Biesa, ale mógłby przysiąc, że diablik uśmiecha się złośliwie.

Prowadzenie statku to największa rozkosz pilota. Połączyć się ze statkiem, stać się metalowym ptakiem lecącym pośród gwiazd – czy może być coś przyjemniejszego?

Tylko jedno: być kapitanem tego statku. Ale tej małej tajemnicy Morrison nie znał. On był tylko pilotem, tak jak niedawno Alex.

– Dziękuję, kapitanie. – Głos Hanga drgnął. – Cholera… nie spodziewałem się.

– W porządku, Hang. – Al ex wyszedł z mostka i stanął wpatrzony w długi korytarz. Energetyk wynurzył się ze swojego przedziału, zasalutował, zawahał się i wrócił do swoich strumieni gluonowych. Chyba nie potrzebował oceny swoich działań.

Janet i Kim wyszły jednocześnie z wąskich przejść prowadzących do stanowisk bojowych. Z chichotem klepnęły dłonią o dłoń, objęły się i dopiero potem odwróciły do Aleksa. Uśmiechnął się. Z jakiegoś powodu kosmos wzmaga w kobietach pociąg do miłości homoseksualnej i Alex mógłby być zazdrosny… gdyby czuł do Kim coś poza sympatią. Zazdrość to pochodna tej podstawowej funkcji, która była dla niego niedostępna.

Potem otworzyły się drzwi obok mostka i na korytarz wyszedł Generałow. Nadal w skafandrze, ale bez hełmu.

– Dobrze – powiedział Alex. – Naprawdę dobrze.

Pak się uśmiechnął. Z jego spojrzenia zniknęło napięcie.

– Trasa do Doriana była wspaniała – powiedział szczerze Alex. – Nigdy się tam nie wybierałem, ale trasa idealna. Niesłusznie wątpiłem w pańskie umiejętności.

Nawigator wyglądał jak młoda dziewczyna, która usłyszała pierwszy w życiu komplement. Alex pomyślał, że w pewnym stopniu analogia jest słuszna i dodał bardziej oficjalnym tonem:

– Natomiast trasa do Zodiaku, którą wytyczał pan w ciągu dnia, daleka jest od optymalnej.

– O, przepraszam, kapitanie! – żachnął się Pak. – Optymalna trasa wymagałaby skorzystania z tunelu w systemie Monika-3.