Dziewczyna poczerwieniała nagle i mocno, co jest charakterystyczne dla ludzi o rudych włosach.
– Kapitanie… nie tworzył mnie nikt, prócz moich rodziców. Jestem naturalem.
– Naturalem? – Alex uniósł brwi. – Ciekawe… proszę mi w takim razie powiedzieć, po jakie licho łazi pani za tym nadętym sklonowanym bubkiem i prawi mu pani dusery?
Teraz Jenny dla odmiany pobladła. Dziewczyna powiedziała szybko:
– Pan Sherlock Holmes to wielki człowiek!
– Niechże pani da spokój! Wielkim detektywem był bohater literacki, ulubieniec dzieci i dorosłych, genialny i nieprzekupny, który poświęcił całe swoje życie walce ze złem. A przy tym nie był pozbawiony ludzkich uczuć; proszę sobie przypomnieć jego miłość do Irenę Adler w XIX wieku czy też zgubną namiętność do cyborga-księżniczki Ality w wieku XXII. A ten pozbawiony emocji klon po prostu bawi się w Sherlocka Holmesa!
– Mówi pan, kapitanie, jakby pan nie był specem!
– Jestem. Ale istnieje różnica pomiędzy amputowanym uczuciem miłości i wzmocnionym poczuciem odpowiedzialności a tym zimnym intelektem, który prezentuje pan Peter Ka-czterdziesty czwarty Falk… czyli Sherlock Holmes. Wcale nie jest pani taka głupia, jaką usiłuje pani grać, Jenny. Po co się pani w to bawi?
Nie było wątpliwości – teraz w oczach Jenny zapłonęło prawdziwe zainteresowanie.
– Druzgoczące wnioski, Alex. No cóż…
Usiadła w fotelu i zapytała:
– Znajdzie się u pana łyk whisky i papieros?
– Naturalnie!
– Tylko niedużo! – uprzedziła szybko Jenny. – Mam pierwotną reakcję na alkohol, upijam się i zaczynam robić głupstwa.
Alex nalał whisky do dwóch szklaneczek i podał Jenny dwie paczki papierosów, jedną z Rtęciowego Dna i jedną z Nowej Ukrainy. Dziewczyna wybrała tytoń z Rtęciowego Dna.
– Te są gorsze – ostrzegł Alex. – Obawiam się, że są chemicznie syntetyzowane.
– Co tam… za to jeszcze nigdy ich nie próbowałam.
Watson zapaliła i napiła się whisky. Zmarszczyła brwi i chciwie zaciągnęła się jeszcze raz.
– Naprawdę jestem lekarzem, Alex, i naprawdę nazywam się Jenny Watson i pochodzę z Zodiaku.
– A co pani robi w towarzystwie Holmesa?
– Czy to przesłuchanie? – Watson się uśmiechnęła. – Proszę wziąć pod uwagę, że próbuje pan przesłuchiwać eksperta medycyny sądowej i pomocnika detektywa pierwszej klasy!
– To nic. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy.
Jenny popatrzyła na niego zaintrygowana.
– Jest pan zdumiewający, kapitanie… No więc, pracowałam w centralnym szpitalu wojskowym Zodiaku. Normalna rutyna: poparzenia słoneczne, urazy, wrzody, AIDS, katar… ale kiedyś trafił do nas Sherlock Holmes, czyli Peter Ka-czterdziesty czwarty Falk. Może pan sobie do woli ironizować, ale to naprawdę wielki człowiek. Jego zabawa w Holmesa wydaje się wydumana, lecz w rzeczywistości to wielka namiętność. Znalazł sobie prototyp, niemal tak samo jak on pozbawiony emocji, a przy tym szanowany na całym świecie. A nasze spotkanie uznał za… może za palec losu? Holmes bardzo nalegał, żebym ukończyła kurs medycyny sądowej i została jego towarzyszką. Na dowolnych warunkach. Oczywiście, mógł poprosić, żeby sklonowano mu pomocnika, ale prawdziwa doktor Watson wstrząsnęła nim do głębi.
– Ciekawie pani opowiada – uśmiechnął się Alex i upił łyk whisky.
– Cóż, przyzwyczajenie. Rzecz w tym, kapitanie, że chcę osiągnąć sukces na arenie dziennikarskiej i literackiej. Towarzyszenie Sherlockowi Holmesowi to dla mnie wspaniała szkoła!
– Przecież pani z niego pokpiwa, Watson, i to o wiele zręczniej, niż pani to okazuje.
Dziewczyna się uśmiechnęła.
– To już moja mała gra. I jestem pewna, że Ka-czterdziesty czwarty ją widzi.
– Ja nie byłbym tego taki pewien.
– Ale nic mu pan nie powie?
– Oczywiście, że nie – pokręcił głową Alex. – Pisarka…
– Co w tym śmiesznego? – spytała wyzywająco Jenny.
– Ależ nic. Po prostu dla każdego speca pomysł zmiany pracy brzmi dość dziwacznie. Być lekarzem, i to najwidoczniej niezłym, i zapragnąć innej kariery…
Jenny wzruszyła ramionami.
– Pisarze, malarze, politycy to zawody nie podlegające specjalizacji. Każdy może się nimi zająć.
– Ale istnieją przecież specpolitycy!
– Żartuje pan, Alex! Próby były, ale nieudane. U nas na planecie jest tylko jeden specpolityk, Lyon Nizinkin. Według wszelkich parametrów to wielki specjalista: zmieniona moralność, umiejętność nakręcenia tłumu od jednego słowa… Nizinkin wspaniale kłamie, potrafi też w najbardziej odpowiednim momencie przejść z jednej partii do drugiej. I mimo to nie odniósł żadnych spektakularnych sukcesów. W efekcie polityka stała się dla niego sposobem na zdobywanie środków do życia, jego zaś pasją jest pisanie książek historycznych, naprawdę bardzo dobrych! Wiele profesji po prostu nie podlega specjalizacji.
– Czyli pani zainteresowanie Holmesem jest czysto użytkowe? Po prostu zbiera pani materiały?
– Ależ nie! – wykrzyknęła gniewnie Jenny. – Owszem, niektóre sprawy są bardzo ciekawe, ale my naprawdę bronimy niewinnych, naprawdę walczymy o sprawiedliwość w Imperium. I to jest dla mnie nie mniej ważne!
– Widać to po bliźnie…
Jenny się skrzywiła.
– Specjalnie jej nie usuwam. To jak chrzest bojowy.
– Proszę się jednak zastanowić nad usunięciem. Kobiety nie powinny obnosić się ze swoimi ranami bojowymi. Bez tych śladów będzie pani wyglądać znacznie ładniej.
Teraz Watson popatrzyła na niego z lekką obawą. Pokręciła głową, wstała i z całej siły wcisnęła niedopałek w popielniczkę.
– Dziękuję za whisky. Mam nadzieję, że rzeczywiście jest pan niewinny, kapitanie.
Alex zamknął za nią drzwi. Postał chwilę, uśmiechając się.
Zdaje się, że udało mu się zaszokować wierną towarzyszkę Holmesa. Dlaczego?
Czyżby w jego słowach zabrzmiało coś nietypowego dla speca? A przecież odniósł wrażenie, że zachowywał się tak jak zwykle.
I chociaż ta rozmowa, prowadzona w odległości dwudziestu metrów od zmasakrowanego ciała Czygu, była zupełnie nieistotna w przededniu krwawej wojny galaktycznej, Alex Romanow myślał o niej z przyjemnością.
Rozdział 2
– Nie jestem w nastroju do żartów – uprzedził Alex.
Edgar wstał niechętnie. Siedział na grzbiecie smoka – złocistego smoka, który rozłożył skrzydła na płaskim dachu pałacu. Albo władca wirtualnego królestwa chciał sobie polatać i obejrzeć umownie bezkresne posiadłości z lotu smoka, albo po prostu odwiedzał jedną ze swoich zabawek.
Zwierz odwrócił głowę i popatrzył na Aleksa mętnym, nienawistnym spojrzeniem. W kąciku oka zebrała się grudka zaschniętego, burego śluzu. Kiepsko dba Edgar o swoje stado… chociaż jedzenia raczej mu nie skąpi – od smoka bił ciężki zapach surowego mięsa i przeżutej trawy.
Gdy chłopiec zsiadał z grzbietu smoka, zwierzę nastroszyło łuskę, tworząc coś w rodzaju schodów. Alex cierpliwie czekał. Lecz gdy Edgar, już na dachu, otworzył usta z zamiarem wygłoszenia kolejnej tyrady, pilot zasłonił mu usta dłonią.
– Bądź cicho.
Smok ryknął obrażony, ale Edgar machnął ręką i gad umilkł.
– Powtarzam jeszcze raz: jak możesz mi pomóc w tej sytuacji?
– Ależ nijak! – Edgar cofnął się o krok. – Przecież sam wyłączyłeś wewnętrzne kamery. Nawet nie wiedziałem, że ktoś zabił tę Czygu!
– Czy mogła to zrobić Kim?
– Nie powiedział twardo Edgar. – W żadnym razie. W obronie własnej tak, ale nie sądzę, by Czygu jej zagrażała. W obronie mojego kryształu również, ale nikt nie porywał się na kryształ. Ponadto specbojownik po prostu zabija przeciwnika, nie zamienia śmierci w krwawe widowisko.