– Chyba żeby odsunąć od siebie podejrzenia…
– Mój Boże, gdyby Kim chciała zabić Czygu, zlikwidowałaby wszystkich świadków, od dawna byłaby na planecie z moim kryształem w kieszeni brzusznej, a twoje „Lustro” leciałoby z maksymalną prędkością do najbliższej gwiazdy!
– Czy twój emocjonalny blokator… no, czy mógłby spowodować takie zakłócenia psychiki, żeby skłonić człowieka do zabójstwa?
– Przecież mówisz, że nie dałeś go Kim!
– Ale wziąłem go sam.
Edgar popatrzył na pilota oszołomiony, w końcu pokręcił głową.
– Co ze mnie za głupiec… to właśnie było twoim celem?
– Nie. Ale z takim zapałem opowiadałeś o miłości… Poza tym mam obowiązek sprawdzić to, co proponuję członkom swojej załogi.
– I jak samopoczucie?
– Bez zmian. Jedynie…
– Jedynie co? – Edgar był zaintrygowany.
– Przestałem odczuwać przyjemność w czasie połączenia ze statkiem. Jakby on umarł.
– Rozumiem.
Chłopiec przeszedł się podekscytowany po dachu, splunął w dół i zachichotał, słysząc czyjeś przekleństwa. Znowu odwrócił się do Aleksa.
– Tak właśnie powinno być. Znikają narzucone emocje, własne musisz sobie wypracować sam.
– To jak, preparat mógł mnie skłonić do zabicia Czygu czy nie mógł?
– To ty ją zabiłeś?
– Oczywiście, że nie. Ale może nie pamiętam własnych czynów?
– Bzdura. Niemożliwe. Czygu załatwił ktoś z twojej załogi. Ale nie Kim i nie ty… jeśli nie kłamiesz.
– Jesteś pewien, Eduardzie Garlicki?
Chłopiec zastygł, zakładając ręce za plecy.
– Zagrajmy w otwarte karty – powiedział ostro Alex. – Twoja bajeczka mogła zadowolić Kim, ale nie mnie. Nie jesteś tym, za kogo się podajesz.
– Dlaczego tak myślisz?
– Pierwsza bzdura: po co wkładać ogromny wysiłek w hodowanie pełnowartościowej osoby w rzeczywistości wirtualnej?
– Chcieli…
– Przymknij się. Po drugie: konstruktor genetyczny nie jest zawodem, który poddaje się specjalizacji. To przypadkowy rozwój psychiki, mieszanka intuicji, szczególnych cech umysłu i, do licha, talentu. Nie można przerzucić do kryształu świadomości dziecka i zrobić z niego konstruktora genetycznego.
Edgar zaśmiał się z przymusem.
– Po trzecie – kontynuował uparcie Alex – nikt nigdy nie słyszał o preparacie blokującym emocje. Mógłby go stworzyć jedynie geniusz równy Garlickiemu. Człowiek, który stał u podstaw specjalizacji.
Na twarzy Edgara pojawił się cień satysfakcji. Milczał.
– Po czwarte, imitujesz w krysztale świat Ziemi. Rośliny, pejzaże, wnętrza. To naturalne w przypadku człowieka, który spędził większość życia na Ziemi. Ale nie w przypadku małego chłopca z Edenu.
– Cholera! – zaklął Edgar. – Ale głupia wpadka, co?
– Po piąte, kiepsko grasz nastolatka.
– A to dlaczego?
– Gdybyś miał piętnaście lat – powiedział łagodnie Alex – otaczające cię gejsze byłyby dojrzałymi kobietami, a nie twoimi rówieśniczkami. Nie przybierałbyś „prawdziwej” postaci, tylko chodził w ciele świetnie zbudowanego mężczyzny. I wiesz co… nikt już nie pamięta o istnieniu takiej rzeczy, jak okulary do korekcji wzroku. Istnieją okulary stanowiące element stroju, okulary służące do ochrony przed światłem słonecznym… ale wzrok korygowany jest w okresie płodowym! I to zarówno w przypadku speców, jak i naturali. Chłopiec Edgar nie byłby krótkowzroczny i nie nosiłby okularów w wirtualnym świecie.
– Przekonałeś mnie. – Chłopak rozłożył ręce, zdjął okulary i zrzucił je z dachu. – Ale skąd ta myśl, że jestem genetykiem Garlickim, zmarłym sto pięćdziesiąt lat temu?
– Wkrótce po śmierci Garlickiego ośrodek rozwoju technologii genetycznych przeniósł się na Eden. Wszystkie podstawowe specjalizacje opracowywane są właśnie tam. Albo pojawił się nowy geniusz twojego poziomu – Alex specjalnie dorzucił kolejną nutkę pochlebstwa – albo świadomość Garlickiego nadal funkcjonuje. Na Edenie. Przy okazji, dlaczego właśnie na Edenie?
– W tamtych czasach prawodawstwo Ziemi traktowało zmiany genetyczne z dużą podejrzliwością. A wirtualne świadomości w ogóle nie posiadały praw obywatelskich.
– Rozumiem, że na Edenie zyskałeś komplet praw?
Twarz chłopca wykrzywiła się z bólu. Alex powiedział szybko:
– Pozwolisz, że będziemy kontynuować tę rozmowę w innym otoczeniu? Mam trochę czasu… i chciałbym się czegoś dowiedzieć.
– Dobrze, pilocie. – Chłopiec podniósł rękę. Smok ryknął żałośnie; bajkowy świat zniknął.
Znaleźli się w zwyczajnym pokoju, umeblowanym w stylu sprzed wieku. Amorficzne plastikowe fotele, okna – obrazy, żyrandol jak wodospad, którego migoczące „strumienie” bez śladu znikały w podłodze.
Edgar również się zmienił.
Alex miał teraz przed sobą starszawego mężczyznę. Skinął głową.
– Poznaję cię. Na filmach wyglądałeś dokładnie tak samo.
– Mogę przybrać postać starca nad grobem… i wyglądać tak, jak wyglądałem, gdy opuszczałem świat ludzi – zauważył ironicznie Garlicki. – Ale to niesmaczny widok. Czego chcesz się dowiedzieć, specpilocie Aleksie Romanow?
– Naprawdę zostałeś uwięziony?
– Tak. – Przez twarz Eduarda przebiegł skurcz. – Bydlaki… dranie! Zrobiłem głupstwo, powinienem był natychmiast wyhodować sobie ciało… Ale wydawało mi się to pasjonującą zabawą: najpierw skonstruować wspaniałą cielesną powłokę, potem w niej zamieszkać. Dać początek nowej rasie. Superludzie, a nie ci dzisiejsi żałośni spece… Przepraszam.
– Nie czuję się urażony. – Alex usiadł w jednym z foteli, który zabulgotał pod nim w poszukiwaniu dogodnego kształtu. Po chwili wahania Eduard usiadł obok i mówił dalej.
– Planowałem stworzenie uniwersalnego speca. Połączyć wszystko, co najlepsze w ludzkim ciele. Byłbym człowiekiem… zewnętrznie. A przy tym mógłbym oddychać wodą i godzinami funkcjonować w próżni, pilotować statki kosmiczne i układać wiersze, reperować stołki i sterować reaktorem gluonowym. Chciałem wycisnąć z ludzkiego genomu wszystko, co się da! A to, czego się nie da, wziąć od ziemskich i nieziemskich form życia!
– I dlatego cię uwięziono?
– Tak. Nikt czegoś takiego nie potrzebował, już sam pomysł budził strach. Wymyśliłem system operacyjnej rekombinacji genomu, osiągnąłem pewien efekt, nawet kazałem rozpocząć hodowanie pierwszego ciała… i wtedy mnie powstrzymano. Sądzono mnie pośmiertnie i skazano na bezterminowe uwięzienie w krysztale oraz pracę społecznie użyteczną. Imperator osobiście zabronił konstruowania superludzi. A ja… ja dostałem rozkaz opracowywania nowych specjalizacji dla Imperium.
– Jak mogli ci rozkazać? Grozili, że zniszczą kryształ?
– Alex… – Genetyk zaśmiał się. – Nie masz pojęcia, jak różnorodne i wymyślne piekło można stworzyć w przestrzeni wirtualnej. Mógłbym ci pokazać… ale wtedy od razu wyskoczyłbyś do prawdziwego świata. A ja nie miałem dokąd uciec! Mój żelowy kryształ podłączano do potężniejszego kryształu, który przejmował sterowanie… i zaczynał się koszmar. Nie wiem, kogo wynajęli do tworzenia mojego piekła, ale to był prawdziwy wizjoner.
– Wierzę ci – rzekł Alex.
Eduard rozłożył ręce.
– Możesz mi nie wierzyć, ale to i tak prawda. Złamałem się. Zgodziłem się żyć w wirtualnym świecie, czekając na akt łaski ze strony imperatora… i tworzyć nowych speców. Wymyślałem pilotów, bojowników, ogrodników, fryzjerów… czasem wydawało mi się, że tracę rozum. Próbowałem zadrwić sobie ze zleceniodawców. Widziałeś kiedyś specdozorcę?
– Oczywiście.
– To przecież nie człowiek, to karykatura człowieka. Ręce do ziemi, palce porośnięte sierścią, żeby mogły spełniać rolę miotły! Na piersi kieszeń na śmieci! Cichy głos i dobroduszny charakter. A przy tym bynajmniej nie ograniczony intelekt!