– I były to łzy szczerej radości – mruknął Generałow.
– Nie sądzę, byście pragnęli galaktycznej wojny – kontynuował Holmes. – Nie wydaje mi się, abyście osłaniali zabójcę i nie przypuszczam, że nienawidziliście nieszczęsną księżniczkę Zej-So. Wniosek jest jeden: nie podoba się wam moja metoda prowadzenia śledztwa. Rzecz jasna, wymieniliście już wrażenia i wiecie, że każdemu z wam przedstawiono fałszywe oskarżenie.
– „Fałszywe” nie jest dobrym słowem – powiedział ochryple nawigator. – Celowo chciałeś mnie obrazić, klonie!
– A teraz pan chce obrazić mnie – sparował spokojnie detektyw. – A przedtem obrażał pan Daniłę Ka-trzeciego Szustowa. Paku Generałow, uwagi dotyczące mojej klonowanej natury sami obojętne. Ale pan chciał mnie obrazić, prawda?
– Tak! – odparł wyzywająco Generałow.
– Takie zachowanie byłoby typowe dla zabójcy – rzekł Holmes gdyby zabójca był zwykłym ksenofobem – psychopatą. Ale speczabójca może prowadzić grę na pięciu czy sześciu poziomach logiki… Kapitanie, czy mógłby pan poprosić do nas szanownego Ka-trzeciego i pogrążoną w żalu Sej-So?
To był przełom w powszechnym nastroju. Holmes wyglądał tak, jakby śledztwo zostało już zakończone.
W absolutnej ciszy Alex wyszedł z mesy i udał się do holu pasażerskiego. Drzwi od kajuty Ka-trzeciego były uchylone. Alex zastukał cicho i wszedł.
Daniła Ka-trzeci siedział na niepościelonej koi i patrzył obojętnie na ekran. Na stoliku migotała łagodnie niewielka piramidka medytacyjna ziemskiej roboty. Alex zgasił piramidkę i usiadł obok Ka-trzeciego.
– Po co pan przyszedł? – zapytał cicho klon. Albo jego trans nie był zbyt głęboki, albo tak szybko z niego wyszedł.
– Śledczy wzywa wszystkich do mesy.
– Mnie również?
– Pana również. I Sej-So. Czy jej… żałoba już się skończyła?
– Najprawdopodobniej. – Ka-trzeci powoli odwrócił głowę i popatrzył ze smutkiem na Aleksa. – I po co to wszystko?
– Widocznie detektyw znalazł zabójcę. Albo chce porozmawiać ze wszystkimi jednocześnie.
– Nie da się cofnąć czasu, kapitanie – wymamrotał klon. – Zej-So już nie ożywimy.
– Proszę to wypić. – Alex podał mu małą buteleczkę koniaku.
– Po co?
– Niech pan nie zadaje głupich pytań. Proszę wypić! To rozkaz!
W spojrzeniu klona pojawiło się zdumienie. Ostrożnie napił się koniaku.
– Do dna!
– Czego pan dodał do alkoholu? – zapytał podejrzliwie klon. – Środka uspokajającego?
– Skąd ten pomysł?
– Kapitanie, pracuję z obcymi formami rozumu. Zdarza mi się próbować ich jedzenia oraz analizować skład ludzkich potraw. Mam bardzo wrażliwe receptory smakowe.
– Tak też przypuszczałem. Ka-trzeci, niech pan pije do dna. Proszę mi wierzyć, tak będzie lepiej.
– A więc to uspokajacz?
Alex pokręcił głową.
– Chemia nie zagłuszy pańskiego smutku. Przecież odczuwa pan niezadowolenie ze swojej roli specprzewodnika, prawda?
– Tak.
– To niech pan pije.
Klon nie wahał się długo. Zdaje się, że w tej chwili wypiłby nawet cyjanek potasu. Trzema dużymi łykami opróżnił butelkę.
– Doskonale – skinął głową Alex. – A teraz chodźmy zaprosić Czygu do mesy.
– Chodźmy spróbować – zgodził się słabo klon.
Mimo wielogodzinnej wentylacji, w kajucie nadal wisiał zapach merkaptanu, powodując mdłości. Sej-So doprowadziła do porządku ciało przyjaciółki – włożyła z powrotem wycięte wnętrzności, ubrała ją, chyba nawet umalowała jej twarz.
Sej-So leżała teraz obok nieruchomego ciała i pieściła je powolnymi ruchami rąk. Wszystkich czterech – Obca zdjęła ludzkie ubranie, a stroje Czygu były wycięte na wysokości piersi. Rudymentarne kończyny, które nie tak dawno, ukryte pod ubraniem, wydawały się gruczołami mlecznymi, niezmordowanie masowały ramiona Zej-So.
– Sssej-ssso – powiedział świszczącym szeptem Ka-trzeci. – Azane. Sso szaataka.
– Kii-s gom… - odpowiedziała Sej-So, nie odwracając głowy. Chyba Czygu przestała używać języka Imperium.
Ka-trzeci westchnął, a na jego twarzy odmalowała się udręka. Ale gdy zaczął mówić, jego głos był niewzruszony. Z ust popłynęła miękka, śpiewna, a jednocześnie wypełniona świszczącymi i syczącymi głoskami mowa.
Sej-So zerwała się i rozłożyła ręce, zasłaniając martwą przyjaciółkę. W jej oczach płonęła nienawiść.
– Gom azis! Szarla si! Szarla! Szarla!
– Szarla - powtórzył Ka-trzeci, jakby się zgadzając. Pochylił głowę. – Sso szaataka-laz.
Czygu się zawahała. Jej spojrzenie biegło od twarzy Ka-trzeciego do twarzy Aleksa i z powrotem.
– Tsa - powiedziała ostro. – Zare.
Ka-trzeci ujął Aleksa za łokieć i szybko wyprowadził go z kajuty. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Alex zaczął głęboko i szybko oddychać, jakby mogło mu to pomóc uwolnić się od ohydnego zapachu, jaki przeniknął ubranie.
– Nie zgodziła się przyjść? – zapytał.
– Zgodziła się… ostatecznie. Chodźmy. Dogoni nas.
Klon był blady i jakby siłą rozpędu mówił krótkimi zdaniami, charakterystycznymi dla Czygu.
– Dobrze mówisz w ich języku. – Alex próbował go jakoś pokrzepić.
– Skąd. To prymitywny język pojęć robotnic. Nie zdołałbym opanować języków wszystkich ras, z którymi pracuję. Moją podstawową specjalizacją są Brownie… W ich języku mówię całkiem dobrze.
Zaczęli wchodzić po schodach.
– Co ona robiła z ciałem Zej-So? Rytualny obrządek? – zapytał Alex.
– Tak jakby. Tanatos-seks. Pożegnalne pieszczoty.
– Rzeczywiście są lesbijkami? – zdumiał się Alex.
Ka-trzeci skrzywił się.
– Nie do końca. To forma stosunków jedynie pomiędzy partnerkami emocjonalnymi w sytuacjach uzasadnionych rytualnie… Osobniki męskie są im potrzebne, tak czy inaczej.
– Osobniki męskie Czygu? – nie wytrzymał Alex. – Trutnie?
– Jeśli aż tak cię to intryguje – odparł lodowato klon – to odpowiedź brzmi: nie. Mogą być ludzie. Klony również.
Alex ugryzł się w język.
Weszli do mesy. Ka-trzeci krótko skinął głową załodze, jakby nie miał ochoty witać się z każdym z osobna. Nic dziwnego – wśród członków załogi był zabójca Zej-So. Holmesowi i Watson podał rękę.
– Niech pan siada, Daniło Ka-trzeci Szustow – powiedział Holmes – I proszę przyjąć moje najszczersze wyrazy współczucia.
– Znalazł pan zabójcę? – zapytał ostro Ka-trzeci.
– Proszę usiąść. Gdzie szanowna Sej-So?
– Zaraz przyjdzie. – Ka-trzeci demonstracyjnie podszedł do ściany i oparł się o nią.
Znowu zapadła cisza.
Czygu nie kazała na siebie długo czekać. Miękkie, jakby skradające się kroki – i Sej-So weszła do mesy. Ona również wolała stać.
Alex mimo woli spuścił wzrok.
Holmes wstał.
– Szanowna pani Sej-So – zaczął – intelektualny towarzyszu i emocjonalny partnerze boskiej Zej-So, proszę pozwolić, że podzielę pani żal i pomnożę gniew…
Sej-So zawahała się chwilę, ale w końcu skinęła głową. Nadal nic nie mówiła.
– Proszę pozwolić, że krótko poinformuję wszystkich o zaistniałej sytuacji – rzekł Holmes. Zamilkł, jakby czekając na protesty, i dodał: – A więc…