– Kto zabił Zej-So?
– Powiem pani jutro.
Oczy Czygu w skupieniu wpatrywały się jego twarz. Co próbowała wyczytać z twarzy istoty tylko zewnętrznie podobnej do jej rasy?
– Niech mi pan da zabójcę, niech mi go pan da, a powstrzymam wojnę! Przysięgam na imię każdej z nas! Powstrzymam wojnę!
– A gdy morderca będzie w pani władzy… – Alex popatrzył na zastygłych członków załogi. – Co pani z nim zrobi?
– Nie wiem… – Czygu zawahała się. – Muszę się zastanowić. Co wasza rasa uważa za najstraszniejszą karę?
Pytanie zabrzmiało szczerze. W odróżnieniu od Janet Ruello, Sej-So nie miała wiedzy specoprawcy.
– Najstraszniejsze dla człowieka byłoby wrzucenie go w krzak cierniowy – mruknął Morrison i zaczął się histerycznie śmiać. Nikt się nie przyłączył.
– Tradycyjnie wykorzystuje się prymitywne tortury fizyczne, mające na celu rozczłonkowanie i silne podrażnienie receptorów bólowych – oznajmiła Janet. – Chyba właśnie to robiliście ludzkim kolonistom na Wałdaju-Osiem?
– Proszę przestać – wtrąciła się doktor Watson, ale załoga rozkręcała się na całego.
– Nienaturalne kontakty seksualne! – rzekł Generałow.
– Odsunięcie od ulubionej pracy – oznajmił Lurie.
– Rozłąka z ukochanym człowiekiem – dodała cicho Kim.
Alex pokręcił głową i popatrzył na Holmesa. Na twarzy detektywa gościł lekki uśmiech zrozumienia.
Nie wierzyli mu. Nikt z załogi nie wierzył, że kapitan naprawdę zna nazwisko zabójcy. Nawet zabójca w to nie wierzył… wszyscy uznali jego słowa za blef, za scenę odegraną dla Czygu, mającą na celu ratowanie ludzkości. Wszyscy – prócz zabójcy – gotowi byli się poświęcić.
– Najstraszniejsza – powiedział Alex, patrząc w oczy Czygu – jest utrata własnej osobowości. Własnego ja. Najstraszniejsza jest utrata świadomości i przemiana w marionetkę, pociąganą za niewidoczne sznurki.
Oczy Sej-So, jeszcze przed chwilą takie ludzkie, teraz się zmieniły. Źrenica drgnęła i rozprysła się na setki maleńkich punkcików. Alex poczuł krótki, nieprzyjemny zawrót głowy. Potem wszystko minęło.
Spojrzenie Sej-So stało się znów tak ludzkie, jak nie mogło i nie powinno być.
– Myślę, że mówisz prawdę – powiedziała Czygu. – Zastanowię się.
Na drugim końcu stołu Kim zaśmiała się cichutko i zacytowała półgłosem:
– „Nie boimy się śmierci, pośmiertnej kaźni. Znamy za życia tylko jeden przedmiot bojaźni: pustka pewniejsza i gorsza niż życie w piekle. My nie wiemy, komu powiedzieć: nie!”
Czygu nie zaszczyciła uwagą ani Kim Ohary, ani słów wielkiego poety.
– Kto jest zabójcą? – zapytała.
– Czy uwierzysz mi na słowo? – uniósł brwi Alex.
– Nie.
– Wobec tego zaczekaj do jutra. Jutro powiem ci wszystko.
– Poczekam, człowieku.
Czygu odwróciła się i wyszła z mesy. Ktoś, chyba Morrison, odetchnął głęboko.
– Brawo, kapitanie – powiedział Holmes. – Brawo. Był pan wspaniały.
– Byłem gotów uwierzyć – rzekł Generałow, sięgając po kieliszek wina – że naprawdę wie pan, kim jest zabójca, kapitanie.
– Bo wiem.
– Niech pan da spokój! – Pak pokręcił głową. – Chce pan podstawić siebie jako przynętę, zgadłem? Liczy pan, że nocą zabójca postanowi zabić również pana i w rezultacie wpadnie w pułapkę.
Watson radośnie pokiwała głową.
– Dokładnie tak! Jak w Sprawie chłopca z kauczukowym okiem Moto Conana!
– To niepoważne, kapitanie – rzekł Morrison. – Jeśli zabójca jest na tyle sprytny, żeby ukrywać się wśród nas, to nie da się złapać na taki tani chwyt.
I tylko Sherlock Holmes, klon wielkiego detektywa Petera Falka, patrzył na Aleksa bez uśmiechu.
– Naprawdę mamy czekać do jutra? – zapytał z niedowierzaniem Ka-trzeci. – Holmesie… jeśli pan zna imię tego łajdaka… dlaczego nie użyje pan tortur?
– Omawialiśmy już tę kwestię. Sądzę, że zabójca zniesie każdy ból, a przy zbyt dużym natężeniu przyzna się każdy. Tortury nie są dobrym sposobem. – Holmes zaczął nabijać fajkę. – Tak… Zgadzam się z kapitanem. Odłóżmy wszystko do jutra.
– Zje pan z nami kolację, Holmes? – spytała niespodziewanie Janet.
Detektyw popatrzył na nią z wyraźnym zdumieniem. Zresztą Janet również wydawała się stropiona swoją uprzejmością.
– Dziękuję, panno Janet Ruello – powiedział grzecznie Holmes. – Niestety, w czasie śledztwa wolę nie jeść. Zwłaszcza jedzenia o nieznanym mi składzie chemicznym. Ale dziękuję pani… za propozycję.
– To niech pan gryzie pod poduszką swoje witaminy! – wycedziła Janet przez zęby. Chyba już doszła do siebie po niespodziewanym ataku uprzejmości.
Pak Generałow zachichotał.
– Holmes, staruszku, ale panu zasunęła!
Nachylił się do Janet i poklepał ją po ramieniu. Murzynka popatrzyła na niego ze zdumieniem, podniosła się i przysunęła bliżej. Siedzieli teraz obok siebie, demonstracyjnie objęci, i patrzyli na Holmesa.
Kim roześmiała się. Nalała sobie wina, przysunęła się do Morrisona, szepnęła mu coś na ucho. Teraz śmiali się już oboje.
Alex odwrócił się i zauważył, że Holmes, paląc fajkę, z zaciekawieniem obserwował całą załogę.
– Chce ktoś wina? – zapytał Paul Lurie.
– Daj – zgodził się chętnie Generałow. – Tylko nie tej czerwonej wody, gdzieś tam powinien być porządny portwajn!
Lurie wstał i podszedł do baru.
– Alex… – odezwał się półgłosem Holmes. – Czy pali pan fajkę?
– Niestety, nie mam przy sobie.
– Proszę się przyłączyć. – Holmes wskazał sąsiedni fotel i wyjął z kieszeni zapakowaną w plastik, nabitą tytoniem jednorazową fajkę. – To oczywiście nie jest stary dobry wrzos z Ziemi, ale całkiem niezła imitacja. Poza tym nie wymaga opalania. A tytoń dość przyzwoity.
Alex zapalił. Korciło go, żeby powiedzieć coś złośliwego na temat tytoniu „o nieznanym mu składzie chemicznym”, ale powstrzymał się.
– Praca z panem jest szalenie inspirująca – wyznał Holmes. – Rozkoszuję się tym śledztwem… oczywiście, przy całym dramatyzmie okoliczności. Sama sytuacja: statek lecący przez hiperkanał, niewielka liczba podejrzanych, egzotyka ofiary… Tylko proszę nie sądzić, że jestem cynikiem!
– Nie sądzę. Po prostu kocha pan swoją pracę.
Jenny Watson przysiadła na poręczy fotela Holmesa i powiedziała:
– Tak. To klasyczne zabójstwo… jak w Sprawie żółtego gwiazdolotu.
– Zdaje się, że tam zabójcą był kapitan? – zapytał niewinnie Alex.
Holmes z uśmiechem skinął głową.
– Owszem, ale nie upieram się przy tej analogii. Tak wspaniale mi pan ułatwia…
– A pan mnie. Popatrzyli na siebie.
– Czego pan chce, Alex? – zapytał Holmes. – Pomóc mnie, pomóc komuś ze swoich przyjaciół czy też udowodnić, że specpilot też może być detektywem?
– Pomóc sobie.
– Poważny powód – przyznał Holmes.
Palili w milczeniu. Zresztą ta zawadiacka wesołość, która ogarnęła załogę po wyjściu Czygu, już minęła. Kim poszła do siebie – próbowała zaprosić Aleksa, ale pilot tylko pokręcił głową. Zaraz za dziewczyną z mesy wyszedł Morrison, zabierając ze sobą butelkę wina i dwa kieliszki. Ponury Generałow wypił szybko kilka szklaneczek whisky z wodą sodową i również się oddalił. Przepraszając wszystkich, wyszedł Lurie, zawahał się w korytarzu, jakby ciągnęło go do reaktora, w końcu jednak ruszył do kajuty. Janet, pogrążona w swoich rozmyślaniach, nie zauważyła, że w mesie prócz niej zostali tylko Holmes, Watson i Alex. Obracała w rękach kieliszek wina, na jego dnie pluskał jeszcze ostatni łyk. Alex przypomniał sobie, że na Ebenie jest Morze Czerwone, w którym woda naprawdę jest czerwona z powodu ogromnej ilości planktonu. Rezerwowy zasobnik żywności dla całej planety… Sztuczna sadzawka z krewetkami. Może spoglądając na czerwone wino, Janet myśli o swojej planecie?