Выбрать главу

– Zdecyduj sam! – wypalił Generałow.

– Popierasz moją decyzję?

– Wstrzymuję się od głosu. – Pak zamknął oczy i odchylił się na kanapie, jakby nie miał zamiaru brać w tym wszystkim udziału.

– Ka-trzeci?

– Chcę sprawiedliwej decyzji – powiedział twardo klon. – Nie ma sensu spieszyć się z zastosowaniem środków ekstremalnych. Może jednak pan Holmes wskaże zabójcę?

Holmes uśmiechnął się i postukał fajką o brzeg stołu.

– Pańska propozycja nie ma sensu, kapitanie Alex – odezwała się Sej-So. – Ja również nie pragnę wojny między naszymi rasami. Ale karanie niewinnych jest sprzeczne z moralnością Czygu.

– Palnąłeś głupstwo, Alex – potwierdziła Janet. – Te pszczółki mają dziwną moralność. Wyznają maksymalizm. Albo winny zostaje ukarany osobiście, albo razem z całą linią genetyczną. W naszym wypadku oznacza to: albo morderca, albo cała ludzkość. Nawet jeśli wszyscy dobrowolnie zgodzimy się pójść na śmierć, Czygu nie przyjmą naszej ofiary. My nazywaliśmy to sprawiedliwością „spustową” w odróżnieniu od ludzkiej, „opornikowej”

– Zabójca musiał o tym wiedzieć – skinął głową Alex.

Twarz Janet skamieniała.

– Co jest główną składową psychiki specastronautów? – zapytał Alex, nie pozwalając Janet ochłonąć.

– Odpowiedzialność.

– Za kogo?

– Za załogę… za ludzkość… – Janet sposępniała. – Gotowość do poświęcenia siebie w imię ludzkości.

– Otóż to – skinął głową Alex. – Moja propozycja, mimo całej swojej niewykonalności, jest zgodna z naszą moralnością.

– Powiedziałabym nawet, że powinna zostać poparta przez każdego speca, zorientowanego na pracę w kosmosie – włączyła się Jenny Watson. – Proszę państwa! Wy wszyscy odmówiliście! Wszyscy, prócz Paula, Aleksa i Paka!

Czygu pochyliła się nad Aleksem, a w jej głosie zabrzmiała niecierpliwa chciwość.

– Wszyscy, którzy nie poparli twojej propozycji, nie są specastronautami? Wszyscy są agentami? To oni zabili Zej-So?

– Nie jestem agentem! Jestem pilotem! – krzyknął Morrison.

Alex popatrzył Czygu w oczy. Znowu utraciły podobieństwo do ludzkich – źrenica rozpadła się na maleńkie fasetki.

– Nie, Sej-So – powiedział łagodnie. – Ja również nie popieram idei kary zbiorowej. Powinnaś wybrać pomiędzy Generałowem a Luriem.

– Nie widzę logiki – powiedziała Obca świszczącym szeptem. – Drwisz z mojej rozpaczy?

– Sej-So… – Alex stłumił paniką. – Podobnie jak twoja rasa składa się z rządzących samic i bezpłciowych niewolników, ludzkość podzielona jest na speców i naturali. Którzy z nich są niewolnikami?

– Spece. – Twarz Czygu drgnęła. – Oczywiście spece. My modyfikujemy robotnice w celu zaspokajania konkretnych potrzeb społeczeństwa. Wy robicie to samo. Dlatego nazywaliśmy was sługami.

– Sej-So, każdy specastronauta zrobiłby wszystko, żeby nie dopuścić do zagłady ludzkości. Takimi nas stworzono. I wszystkie obce rasy wiedzą, że ludzie nie oddają się do niewoli, nie cofają, nie zdradzają sobie podobnych.

Czygu skinęła głową.

– Specagent ma inne zadania, Sej-So. Inną etykę. Chciałbym móc ci powiedzieć, Sej-So, że specagent to moralny potwór, wypaczenie tego, co najlepsze w duszy człowieka. Ale to nie tak. Specagent nie może zostać pozbawiony uczucia strachu, bo zginąłby w czasie pierwszych zadań. Specagent przy wszystkich swoich możliwościach fizycznych jest zwykłym człowiekiem. Tacy jesteśmy i nic na to nie poradzimy. Zdolni do zabijania, kłamstwa, zdrady i ratowania własnej skóry.

– Nadal nic nie rozumiem – wyznała Czygu.

– Agent ma obowiązek dostosować się do środowiska. Nie może się wyróżniać. Będzie zachowywał się jak specastronauta, ponieważ zna reguły naszego zachowania. Nie będzie się też wyróżniał pod względem fizycznym, bo jego ciało pewnie odpowiada morfologii tego czy innego speca. Jego genotyp został zmieniony w taki sposób, aby zwykłe analizy ekspresowe nie mogły niczego wykryć. Sej-So, czy wie pani, jak odnaleźć białą, wronę w stadzie pomalowanych na biało czarnych wron?

Oczy Sej-So znowu zapulsowały.

– Nie pamiętam, kim są wrony. Ale oczywiście należy umyć wszystkie wrony. Ta, która nie zmieni koloru, będzie poszukiwaną wroną.

– Specagenta łatwiej znaleźć, stosując odwrotną procedurę. Zauważyła pani, że wszyscy spece wypowiedzieli się wbrew wpojonemu im programowi?

Czygu skinęła głową.

– Wszyscy, oprócz Generałowa i Luriego – uściślił Alex. Ale Generałow jest naturalem, co akurat można bardzo łatwo udowodnić za pomocą prostego sprawdzianu genetycznego.

– Kapitanie, ja nie jestem agentem! – krzyknął Paul.

– Agentem jest Paul Lurie – oznajmił Alex, nie zwracając uwagi na okrzyk energetyka. – To on zamordował Zej-So.

– Dlaczego spece odrzucili zakodowane w nich normy moralne? – spytała Czygu.

– To nieistotne.

– To bardzo istotne. W przeciwnym razie twoje słowa mogą być jedynie pożywką dla wyobraźni.

– Kapitanie, tak nie można! – wykrzyknął Generałow. – Niechże pan zaczeka, może Paul jest po prostu aż takim altruistą? Może ma morale jest tak wysokie, że…

Alex popatrzył na Generałowa i pokręcił głową.

– Jest jeszcze jedna metoda sprawdzenia. Tak ważnego zadania raczej by nie powierzono niedoświadczonemu chłopaczkowi. Podobno masz dziewiętnaście lat, Paul… Prawda?

– Bydlaku… – wyszeptał Lurie.

– Doktor Watson, czy mogłaby pani określić wiek Paula Luriego w oparciu o coś pewniejszego niż wygląd zewnętrzny?

– Oczywiście – skinęła głową Jenny. – Potrzebuję jedynie odrobinę tkanki kostnej. Mogę zrobić punkcję sama albo przy pomocy Janet Ruello…

W tej samej chwili Paul Lurie zaczął wstawać.

Siłowe pasy bezpieczeństwa, przeznaczone do utrzymania załogi w czasie gwałtownych manewrów, nie mogły powstrzymać specagenta.

Ręce Luriego wygięły się w łokciach, wbijając w oparcie kanapy. Twarz spurpurowiała – to do krwi przedostały się hormony stresu, wyciskając ze zmodyfikowanego ciała nieludzkie siły. Alex zobaczył, że rysy twarzy Luriego rozpływają się, zmieniają. Jakby pod skórą umieszczono plastelinę, którą teraz ktoś modelował na nowo. Paul powoli, lecz nieodwracalnie przebijał sobie drogę przez działanie pola siłowego.

– Kim! – krzyknął Alex. – Bierz go!

Widocznie metoda pokonywania barier siłowych była dla speców działaniem na poziomie odruchów. Kim zareagowała natychmiast, dokładnie w ten sam sposób wyginając ręce i przeciskając się przez pole. Alex podparł ją z tyłu, pomagając dziewczynie wstać.

– Niechaj sprawiedliwości stanie się zadość! – powiedział Holmes. W jego ręku błysnął pistolet; trzy fale błękitnego promienia uderzyły w Paula Luriego. Celność Ka-czterdziestego czwartego była zdumiewająca – żaden wystrzał nie zahaczył Generałowa czy Morrisona.

Lecz eksenergetyk „Lustra” chyba wcale nie poczuł promieniowania paraliżującego.

– Jak oni to… – zaczęła Janet. – Zdejmij pole, Sej-So! Obca nie zareagowała. Patrzyła na człowieka, który zabił jej partnerkę, a dreszcz wstrząsał jej ciałem. Potem Sej-So z nieludzkim wyciem skoczyła na Luriego.

Za późno.

Paul zdążył się już przebić przez pole i powitał Czygu wyrzutem obu nóg, oparłszy się plecami o barierę siłową. Sej-So zgięła się wpół, poleciała na stół, uderzyła głową w kant i znieruchomiała.

– Nie jesteśmy zbyt silni… – szepnął Paul. Jego ruchy nabrały dziwnie drapieżnej kanciastości, jakby pozostawanie w bezruchu sprawiało mu trudność. Popatrzył na Holmesa i pokręcił głową. – Zabierz swoją zabawkę. Jeśli sięgniesz po buldoga, zabiję. Jestem szybszy od ciebie, ty klonie probówką robiony.