– Po co nam to wszystko mówisz? – warknęła Janet.
– Spokojnie, bynajmniej nie po to, żeby was zlikwidować jako tych, którzy wiedzą zbyt wiele – uśmiechnął się promiennie agent. – Nie zrozumiesz tego, dzielny majorze floty Ebenu, Janet Ruello… A tak na ciebie liczyłem! Niestety, zawiodłaś. Nie boję się waszych donosów. Za dziesięć godzin nie będą miały żadnego znaczenia. Ale chciałbym, żebyście wy, żałosna zbieranina zadowolonych z siebie karłów, wiedzieli przez całą resztę swojego życia, kto rządzi światem. Nie wy, wykastrowani duchowo spece. I nie ci ortodoksyjni naturale, upijający się szklanką wódki, chorujący na katar i nieprzystosowani do żadnej pracy. Waszymi prawdziwymi panami są ci, którzy wzięli w siebie całą siłę genetycznych zmian, lecz nie umieścili barier w swoich umysłach. Oni rządzą planetami, oni obracają miliardami, oni decydują o sprawach wojny i pokoju. A dla was zostały tylko iluzje. Słodki sen. Fałszywa wiara we własną wyjątkowość. Tak było i tak będzie zawsze. Panowie i niewolnicy nie zamieniają się miejscami. Moi drodzy, weseli towarzysze! Wasze miejsce zawsze będzie na was czekało. W kopalni na asteroidzie. Przy terminalu w biurze. Przy pulpicie na statku. Z laserem w szeregu.
Wyraźnie rozkoszował się sytuacją. Wreszcie go poniosło – jego, agenta imperialnego bezpieczeństwa, oficera kontroli ludzkości z Ebenu, tajnego polityka Imperium… tyle twarzy speca, który nie był specem! Nieograniczony niczym – ani barierami moralnymi speców, ani staroświecką moralnością naturali. Alex przyłapał się na tym, że go rozumie – facet chce się wygadać, być może po raz pierwszy od dziesiątków lat. Zrzucić kolejną obrzydłą maskę i prezentując własną (czy rzeczywiście?) twarz niedawnym towarzyszom powiedzieć, co tak naprawdę myśli.
– Milczycie? A może ktoś z was jest zdziwiony? – Agent potoczył po nich wzrokiem. – A może wierzyliście w te starożytne brednie o równości ludzi? Ileż było tych ideologii! Chrześcijaństwo, wolna przedsiębiorczość, komunizm, rewolucja genetyczna! I zawsze to samo. Równe szanse… których nie ma i nigdy nie było. Zawsze i o wszystkim decydowało pochodzenie. Kapitał startowy, status społeczny, wybór dokonany przez rodziców… oto co determinuje życie. A wasze życie zostało zdeterminowane dawno temu. Zycie niewolnika. Rodzice niewolnicy mówili dzieciom niewolnikom: „Wszyscy wokół to bydło, tylko ty jesteś panem”. A dzieci niewolnicy wmawiały sobie, że będą panami życia! Tymczasem wszystko zostało rozstrzygnięte na długo przed wami. Rządzą zawsze ci, którzy milczą. Całe życie milczą i stoją w cieniu. Dopiero jeśli zachodzi potrzeba…
Alex obserwował Kim już od minuty. Dziewczyna uspokoiła się… zbierała siły.
I chwilę później zadała cios. Prosto z podłogi, nie wstając, nie patrząc na agenta, kierując się tylko dźwiękiem jego głosu, obróciła się i obiema nogami uderzyła go w brzuch, odpychając się przy tym rękami i zrywając z podłogi.
A on jakby wcale nie poczuł ciosu, który mógłby rozerwać wnętrzności zwykłego człowieka. W jego ciało wprowadzono tyle zmian, że agent tylko się zachwiał. Już po chwili Kim znowu znieruchomiała przed nim z rękami wykręconymi do tyłu, z twarzą wykrzywioną bólem czy też tymi wrażeniami, które zastępują spec – bojownikowi ból.
– Jeśli zachodzi potrzeba, działamy samodzielnie – dokończył agent. – Powiedziałem przecież, że nie chcę cię zabijać, Kim Ohara. Uspokój się wreszcie. Tacy jak ty są potrzebni zawsze i wszędzie. Wykonuj swoją pracę i bądź szczęśliwa przez całe swoje długie i ciekawe życie.
Kim roześmiała się i splunęła, daremnie próbując wykręcić głowę tak, żeby trafić śliną w agenta.
– Ty miałbyś być panem życia? Ty, który żyjesz pod cudzymi nazwiskami, w cudzych ciałach… i przemykasz się między nami, swoimi niewolnikami!
Agent roześmiał się.
– Jesteś jak aktor impotent, który może się pieprzyć, jedynie grając rolę Casanovy… Z czego jesteś taki dumny? – krzyknęła Kim.
– A, dziękuję, to całkiem niezły pomysł. – Były energetyk „Lustra” zerknął na Generałowa. – Jakże mi obrzydł ten wiecznie zakochany pedał…
– Przecież ci się podobało! – krzyknął Pak, dotknięty do głębi duszy. – Przecież…
Lecz agent już nie zwracał na niego uwagi. Ciosy, jakie zadawał Kim, wyglądały na lekkie muśnięcia, ale dziewczyna osłabła, bezwolnie opuszczając głowę.
– Łajdak… – szepnęła Janet. – Boże mój… co za łajdak.,.
– Wszyscy są łajdakami – powiedział Alex.
Janet popatrzyła na niego z nienawiścią.
– A wszystko przez ten twój rozkaz. Bariera siłowa… Wiedziałeś, że specbojownik może się przez nią przebić?
– Wiedziałem – przyznał Alex. – Ale potrzebowaliśmy tego… moralnego striptizu. Nie przypuszczałem, że wszystko skończy się prawdziwym striptizem.
Agent rzucił Kim na podłogę i pochylił się, zrywając z dziewczyny ubranie.
– Przepraszam, koledzy, że nie zapraszam was do współudziału – wycedził. – Za to ci, którzy lubią sobie popatrzeć, mogą zaspokoić swoją ciekawość.
Padł ciężko na dziewczynę. To, co się działo przed nimi, było potwornością, lecz Alex pomyślał z niechęcią, że gwałciciel i ofiara w jakiś sposób się uzupełniają. Mocny, rosły agent i smukła, krucha dziewczyna wydali się jednością, tworzyli wprawdzie zwyrodniałą, ale pasującą do siebie parę, jakby zostali dla siebie stworzeni.
Alex zamknął oczy i samymi wargami wyszeptał:
– Dostęp kapitański. Nie odpowiadać…
Trzy metry od niego agent ebeńskiego kontrwywiadu właśnie miał posiąść Kim Oharę. Alex odczekał cztery nieznośnie długie sekundy, w każdej chwili gotów dokończyć rozkaz, jaki miał wydać statkowi. Trwało to tyle co cztery nieskończone stulecia – i wreszcie agent wrzasnął.
W jego głosie nie było nic ludzkiego, tylko ból i paniczny, pradawny, płynący z samych głębin podświadomości strach.
– Zdjąć blokadę mesy! – krzyknął Alex, zrywając się z miejsca.
Sherlock Holmes był szybszy. Gdy Alex skoczył do agenta, spazmatycznie podrygującego na ciele Kim, zobaczył buldoga przyciśniętego do skroni gwałciciela. Druga ręka klona wpiła się w szyję agenta niczym stalowe kleszcze.
– Wstać! – warknął Holmes.
Wydawało się, że agent go nie słyszy… albo uważa pistolet i łamiącą mu kręgi dłoń za nieznaczący drobiazg wobec tego, co się z nim właśnie działo.
– Puść go, Kim – powiedział Alex, widząc spojrzenie dziewczyny. Skupione, okrutne, władcze spojrzenie specagenta. – Wszystko w porządku, Kim. Brawo.
Kim wahała się tylko chwilę, a potem jednym pchnięciem zrzuciła z siebie agenta. Holmes nie pozwolił mu upaść; szarpnął i postawił przed sobą, podobnie jak niedawno agent zrobił to z Czygu. Palce detektywa nadal spoczywały na karku agenta, spod zdartej paznokciami skóry płynęła krew. Pistolet jakby przyrósł do jego skroni.
– Janet! – krzyknął Alex. – Zajmij się Sej-So, bo się wykrwawi!