Może Gianeja nie znała nauki swojego świata? Przeczyły jednak temu okoliczności, w których pojawiła się na Ziemi. Wiedziała na pewno dużo. Czy nie więcej, niż wiedziano na Ziemi?
Uczeni nie tracili nadziei, że w końcu uzyskają rozwiązanie interesujących ich problemów. Chyba Gianeja nie będzie wiecznie milczeć? Jeżeli bowiem zechce kiedyś powrócić do swojej ojczyzny, będzie mogła to zrobić tylko przy pomocy ludzi, przy pomocy ziemskiej techniki.
Zupełnie niedawno nadzieja na przełamanie jej niepojętego milczenia zwiększyła się — dziewczyna zaczęła mówić o przeszłości.
— Opuściłam ojczyznę — powiedziała jedynemu człowiekowi, którego darzyła sympatią — Marinie Muratowej, lingwistce z Leningradu, towarzyszącej jej teraz w podróży — prawie wbrew swojej woli. Dlaczego jednak nie tęsknię za nią? A do was, na Ziemię dostałam się już całkiem wbrew mej woli. Ten lot był dla mnie wyjątkowo nieszczęśliwy, ale zostać tutaj na zawsze… — wzdrygnęła się.
Wreszcie Gianeja zaczęła zdradzać ludzkie uczucia! Przez półtora roku panowała nad sobą, od pierwszej chwili zachowywała się w sposób nienaturalnie spokojny.
— Czy twoja ojczyzna jest lepsza od naszej Ziemi? — zapytała Muratowa w pełni przekonana, że otrzyma odpowiedź twierdzącą.
Omyliła się jednak.
— Nie — odpowiedziała Gianeja. — Ziemia jest znaczenie ładniejsza. Są mi jednak drogie wspomnienia dzieciństwa i młodości.
To było wszystko. Gianeja znów zamknęła się w sobie i nie odpowiadała na dalsze pytania Muratowej, która próbowała kontynuować rozmowę.
Jednak to, co powiedziała, budziło już nadzieję. Gianeję otoczono jeszcze większą uwagą i troską. Postanowiono nie przyspieszać wydarzeń, czekać, kiedy sama zechce mówić.
Muratowa stała się towarzyszką i przewodniczką Gianei. Między dwoma dziewczynami stopniowo nawiązała się przyjaźń. Niewykluczone, że przyczyniło się do tego wprawdzie niewielkie, ale niewątpliwe, zewnętrzne podobieństwo.
Gdzie znajdowała się ojczyzna Gianei? Skąd zjawiła się w tak dziwny i zagadkowy sposób w naszym systemie słonecznym? I jak to możliwe, że stało się to „wbrew jej woli”? Na te pytania mogła odpowiedzieć tylko ona sama. Milczała jednak, milczała już od półtora roku.
Teraz, w gorące lipcowe popołudnie, tajemnicza dziewczyna z innego świata czekała wśród zielonej ukraińskiej równiny na przejazd globekspresu.
Co ją tutaj sprowadziło? Muratowa nie wiedziała. Gianeja tak chciała i to wystarczało. Życzenia jej starano się wypełniać bez słowa. Przypuszczano, że do Połtawy sprowadza ją oczekiwany wkrótce na połtawskim kosmodromie powrót Szóstej Ekspedycji Księżycowej. Trudno było znaleźć inne wyjaśnienie.
Zastanawiający był jednak fakt, że nikt nie mówił Gianei o powrocie „Szóstej”. Skąd się o tym dowiedziała?
Snuto wiele domysłów, ale tylko jedno było niewątpliwe — Gianeja powiedziała, że chce jechać do Połtawy i pokazała to miasto na mapie.
W swoich częstych i długich podróżach po Ziemi zawsze korzystała z komunikacji lądowej i morskiej, nie uznawała natomiast transportu powietrznego. I tym razem wybrała wuczebus, chociaż wiedziała, że ta podróż będzie i dłuższa, i bardziej męcząca.
Może pragnęła przyjrzeć się z bliska ziemskiej przyrodzie?
Czasu było niedużo. Sto kilometrów dla globekspresu jadącego z pełną szybkością to jedynie dziesięć minut. Pasażerowie weszli na niewielkie wzniesienie znajdujące się czterdzieści metrów od automagistrali. Obserwowanie przejścia ekspresu z dołu nie było tak ciekawe.
Pierwsza na szczycie wzgórka znalazła się Gianeja. Dziewczyna była zręczna, jej ruchy były precyzyjne i celowe, wolała biegać niż chodzić. Lekko wbiegła na dość ostry stok, pokonawszy ostatnie metry jednym skokiem.
Na tle błękitnego nieba rysowała się wyraźnie jej zgrabna sylwetka, swobodnie wyprostowane ramiona i dumnie osadzona głowa. W promieniach słońca z daleka ginął zielonkawy odcień jej ciała i Gianeja przypominała brązową statuę odzianą w olśniewająco białą, krótką suknię.
— Wyjątkowo piękna! — zauważył ktoś z pasażerów wuczebusu.
Muratowa była świetną sportsmenką, ale przy wchodzeniu na pagórek została z dziesięć metrów za swoją towarzyszką. Zrównawszy się z nią mimo woli zwróciła uwagę na to, jak spokojnie i równo oddycha Gianeja. Szybkie wejście pod górę najwyraźniej ani trochę jej nie zmęczyło, nie przyśpieszyło bicia jej serca.
— Słyszę jakiś przeciągły łoskot — powiedziała Gianeja wskazując ręką w stronę, z której powinien pokazać się ekspres.
Pociąg był jeszcze bardzo daleko za horyzontem. Nikt na świecie nie mógłby z takiej odległości usłyszeć charakterystycznego szumu jadącego z pełną szybkością globekspresu. Muratowa jednak ani przez chwilę nie wątpiła, że Gianeja rzeczywiście słyszy ten dźwięk. Niejednokrotnie przekonała się, że gość ma fenomenalny słuch.
Przypomniało jej się powiedzenie z dziecinnej bajki: „Słyszał, jak trawa rośnie”.
Od strony wuczebusu metaliczny głos zapowiedział:
— Zbliża się ekspres!
To oznaczało, że mechaniczny kierowca wuczebusu usłyszał odgłos zbliżającego się pociągu. Cybernetyczny automat posiadał taki sam słuch jak i Gianeja.
Pasażerowie przyśpieszyli kroku.
— Co on powiedział? — spytała Gianeja.
Muratowa przetłumaczyła.
— Tak, ekspres jest coraz bliżej — potwierdziła dziewczyna.
Okazało się, że nie wszyscy potrafią pokonać sześć metrów podejścia. Część pasażerów została w połowie zbocza. Do dziewcząt przyłączyło się około dwudziestu osób.
Z tego miejsca linia globekspresu była widoczna jak na dłoni.
— Czy nas stąd nie zmiecie? — zapytał z trwogą ktoś obok Muratowej.
— Skądże — odpowiedział inny. — Od toru dzieli nas ze trzydzieści metrów.
Jak gdyby w odpowiedzi, odezwał się znowu automatyczny „kierowca” wuczebusu.
— Uprasza się o zajmowanie pozycji siedzącej — powiedział dobitnie skandując poszczególne słowa.
Wszyscy natychmiast zastosowali się do zalecenia. Jedynie Gianeja, po przetłumaczeniu jej komunikatu, stała nadal. Muratowa, która już zdążyła usiąść, szybko wstała. Nie mogła dopuścić do tego, żeby oddany pod jej opiekę gość z powodu swojej nieostrożności upadł i doznał choćby niewielkich obrażeń. Stojąc obok Gianei objęła ją mocno za ramiona — taka pozycja była bezpieczniejsza.
Gianeja uśmiechnęła się i objęła Marinę wpół.
„Teraz się nie przewrócimy” — pomyślała Muratowa czując całym ciałem jak pewną podporą jest ta smukła, pozornie delikatna, ale silna ręka.
Chciała podtrzymać Gianeję, a okazało się, że Gianeja podtrzymuje ją.
— Tę linię zbudował twój brat? — nieoczekiwanie spytała Gianeja.
Muratowa drgnęła. Nie, tego już było za wiele! Nigdy w rozmowach nie wspominała o swoim bracie, zgodnie z prośbą Wiktora, który nie chciał, żeby gość wiedział o ich pokrewieństwie. Przecież Gianeja dobrze zna Wiktora i nie podejrzewa, że jest bratem Mariny. Któż jej mógł o tym powiedzieć? I skąd wie, że właśnie Wiktor opracował koncepcję takiej linii?
Olbrzymie, tak niezwykle osadzone oczy uważnie wpatrywały się w Muratową oczekując odpowiedzi. Ledwie dostrzegalny uśmiech błądził w zielonkawych kącikach pięknie zarysowanych ust. I Marinie już nie po raz pierwszy przemknęła przez głowę myśl, że Gianeja udaje — zna ziemski język, w tajemnicy przed nią czyta gazety i czasopisma.