Jednak Gianeja nie zauważała ani Goglidze, ani żadnego innego członka załogi, jedynie Muratowa.
Uznawała tylko starszego stopniem!
To było dziwne, bardzo dziwne. I trudno było znaleźć jakieś prawdopodobne wyjaśnienie.
Interesujące było i to, w jaki sposób Gianeja poznawała, kto z otaczających ludzi jest najważniejszy. Ludzie Ziemi od dawna już porzucili przekonanie, że może istnieć jakaś hierarchia czy nierówność. Zarówno w postępowaniu, jak i we wzajemnych stosunkach nie istniała, bo nie mogła istnieć, sytuacja zależności. Wszyscy odnosili się do siebie w jednakowy sposób. Jedynie słuchając rozmów można było zorientować się, jaką funkcję w danym wypadku pełni określony człowiek. Gianeja nie mogła jednak rozumieć ziemskiego języka, nawet jeżeli rzeczywiście należała do tych, którzy wysyłali sputniki-zwiadowców w kierunku Ziemi. Nie mogła nawet w tym wypadku, gdyby jej rodacy w tajemnicy przed ludźmi odwiedzili Ziemię i poznali istniejące języki. Personel obserwatorium astronomicznego na Hermesie i członkowie załogi eskadry towarzyszącej mówili nowym językiem, który pojawił się trzydzieści lat temu i stopniowo stawał się językiem ogólnoziemskim. Gianeja nie mogła znać tego języka. W ciągu ostatniego półwiecza, to było absolutnie pewne, nikt z innego świata nie mógł odwiedzić Ziemi i pozostać niezauważony. Od tego czasu bowiem istnieje Służba Kosmosu.
Muratow przypomniał sobie przylot eskadry na Ziemię. Wylądowała tam, skąd wystartowała, to znaczy na kosmodromie pirenejskim. Przypominał sobie niezliczone tłumy witających. Na spotkanie Gianei przybyło nie tysiące, nie dziesiątki tysięcy, ale miliony ludzi. Pojawienie się na Ziemi pierwszego przedstawiciela innej myśli stało się ogólnoplanetarnym świętem.
Na Muratowie i jego towarzyszach ta wielka manifestacja wywarła niezatarte wrażenie.
A na Gianei?…
Od swego pierwszego pojawienia się na progu wyjściowej śluzy obserwatorium aż do lądowania flagowego gwiazdolotu na Ziemi Gianeja nie interesowała się tym, co ją otaczało. Obojętność granicząca z apatią przebijała z każdego jej ruchu i spojrzenia. W ciągu tygodnia pobytu wśród ludzi Ziemi tylko cztery razy aktywnie zareagowała: odepchnęła rękę Jansena, gdy chciał jej zmierzyć gorączkę, nie zgodziła się na pomoc Muratowa w śluzie gwiazdolotu, a ponadto dwa razy zrobiła ręką gest, którym chyba chciała powiedzieć: „Lecimy”.
Do tego krótkiego wykazu można było jeszcze dodać gest powitalny — podniesienie otwartej dłoni do ramienia.
I to było wszystko!
Tym samym gestem Gianeja odpowiedziała na powitanie oczekujących, gdy wyszła ze statku pod niebo Ziemi.
Można było przypuszczać, zważywszy na niewątpliwie młody wiek Gianei, że po raz pierwszy wstąpiła na ziemię innego świata, po raz pierwszy zobaczyła innych ludzi i inną przyrodę.
I nawet najmniejszych oznak zdenerwowania!
To było nienaturalne.
Po długich debatach uczeni zdecydowali, że nie będzie się Gianei izolować od warunków, które panują na Ziemi. Zamknięcie w skafander byłoby dla gościa zbyt niedogodne. Jeśli zachoruje, to ją wyleczą. Nie było już żadnego mikroba, przeciw któremu nie istniałyby odpowiednie lekarstwa. Zresztą Gianeja najwyraźniej nie bała się zakażenia.
I dziewczyna z innego świata pojawiła się oczom ludzi w „całym blasku urody”, jak mawiał Legerier, od stóp do głów odziana w „złoto”, z ciężkimi granatowoczarnymi niczym nie okrytymi włosami, z łatwo dostrzegalnym zielonym odcieniem skóry.
Ustawione wszędzie, w promieniu wielu kilometrów od kosmodromu, ekrany pokazywały ją wszystkim witającym.
Wszyscy wiedzieli, że gość z Kosmosu ma na sobie dziwaczny strój. I mimo to pojawienie się tego bardziej niż dziwacznego „kosmonauty” wywołało okrzyk zdziwienia.
Muratow uważnie obserwował Gianeję. Ponieważ nie było Legeriera, był jedynym człowiekiem, który z wyrazu jej twarzy mógł chociaż częściowo odczytać nurtujące ją uczucia.
Tak jak zawsze, Gianeja robiła wrażenie spokojnej i obojętnej. Zatrzymała się na najwyższym stopniu trapu, powoli podniosła rękę do ramienia i tak samo wolno ją opuściła. Wzrok skierowała wprost przed siebie i nie spojrzawszy nawet na ogromny krąg oczekujących opuściła oczy.
Na dole oczekiwali ją uczeni, pracownicy Służby Kosmosu, paru operatorów kroniki telewizyjnej i dziennikarze.
I wtedy właśnie, w tym momencie, Muratow zauważył coś, co potem wywołało długą dyskusję i stało się tematem niezliczonych domysłów i hipotez.
Przez twarz Gianei przemknął skurcz, oczy rozwarły się szeroko. Trwało to tylko moment i natychmiast przybrała zwykły, niczym nie zmącony wyraz twarzy.
Muratow nie mylił się jednak. To, co zobaczył, zanotowały również obiektywy aparatów fotograficznych i kamer telewizyjnych.
Był gotów przysiąc, że Gianeję coś zdumiało, że oczekiwała czegoś zupełnie innego.
Co więcej! Zobaczył i od razu zrozumiał, że stoi przed nim inna Gianeja, że ma zupełnie inny wyraz twarzy. Zrozumiał, że przez siedem długich dni i nocy Gianeja oczekiwała na coś w napięciu i uspokoiła się dopiero teraz, kiedy napięcie minęło.
Nie można było mieć wątpliwości!
To, co jemu i jego towarzyszom wydawało się zwykłym wyrazem twarzy Gianei, było maską. Dopiero teraz zobaczył jej prawdziwą twarz.
Głęboko poruszył go spokój malujący się na twarzy gościa, jakby za dotknięciem czarodziejskiej pałeczki zniknęły nieruchome i ostre rysy.
Co spowodowało tę zmianę? Owacyjne powitanie? Przecież na Hermesie od pierwszej chwili traktowano Gianeję jak przyjaciela.
„Znowu zagadka” — pomyślał z mimowolnym rozdrażnieniem Muratow.
Henry Stone podszedł do Gianei i wyciągnął rękę.
I znowu zagadka!
Gianeja nie cofnęła się, tak jak to robiła poprzednio. Podała przewodniczącemu Rady Naukowej Instytutu Kosmonautyki swą dłoń o długich giętkich palcach, na końcu których jak szmaragdy połyskiwały zielonkawe paznokcie. Podała rękę, ale nie odpowiedziała na uścisk.
Nikogo to nie zdziwiło. Uścisk ręki nie mógł być obyczajem powszechnym, obowiązującym we wszystkich światach. W ojczyźnie Gianei, jak widać, nie znano go.
Następnie podeszły do Gianei dwie dziewczyny. Muratow ze zdziwieniem zobaczył, że jedną z nich jest jego młodsza siostra. Od razu też zrozumiał, czemu się tu znalazła. Marina pracowała w Instytucie Językoznawstwa; jej towarzyszka była prawdopodobnie również lingwistką. Widocznie postanowiono, że już od pierwszej chwili Gianei będą towarzyszyły przyjaciółki, które mogłyby poznać jej język i spróbować nauczyć gościa języka ziemskiego.
Marina podeszła pierwsza. Wyciągnęła rękę, by objąć dziewczynę z innego świata.
Gianeja uchyliła się.
„Znowu — pomyślał Muratow. — Znowu Gianeja pozwoliła na honor uściśnięcia sobie ręki tylko temu spośród obecnych, który pełnił najwyższą funkcję. Co prawda, teraz nie trudno było domyślić się, kto nim jest”.
Zatrzymanie się ekspresu przerwało wspomnienia Muratowa. Wysiadał właśnie na tej stacji.
Wrócił do wspomnień dopiero wieczorem, przed snem.
Skoro już raz się w nie pogrążył, czuł, że musi przypomnieć sobie wszystko, aż do końca. A właściwie nie przypominał sobie — nigdy nie zapomniał wydarzeń z tamtych dni — ale przeżywał od nowa wszystkie myśli, wątpliwości, których powodem była Gianeja.
Za trzy dni spotkają się, za trzy dni znowu zobaczy zagadkowego przybysza i znowu zetknie się blisko z otaczającą ją tajemnicą, która ani trochę nie rozjaśniła się w ciągu półtora roku.