Zachowywał się tak samo jak przedtem.
— Zaczynajcie drugie podejście! — rozkazał Stone.
Muratow czuł, że się denerwuje.
Minęła godzina i strzałka grawiometru ożyła. Znowu, gdzieś blisko, leciał tajemniczy zwiadowca z innego świata.
Denerwował się nie tylko Muratow. Denerwowali się wszyscy starannie ukrywając to jeden przed drugim. Niepostrzeżenie w ludzkiej świadomości pojawiło się coś w rodzaju nienawiści.
Czyżby potężna technika Ziemi nie była w stanie przełamać oporu tej techniki starannie kryjącej swoje tajemnice. Czyżby ludzie byli tak bezsilni, że nie mogli jej do tego zmusić?
Wprawdzie w wypadku następnej porażki postanowiono zniszczyć oba sputniki, nikt jednak w głębi duszy nie wierzył, że rzeczywiście coś takiego się stanie. Nie! Trzeba szukać i szukać! Dotąd, aż nie osiągnie się całkowitego sukcesu!
,Titow” zbliżał się do sputnika, ściślej mówiąc, tego miejsca, gdzie powinien on się znajdować, jeszcze wolniej niż poprzednio.
Stone, Sinicyn i Muratow nie odrywali wzroku od skal grawiometru i pelengatora umieszczonych obok siebie na pulpicie sterowniczym. Wszyscy trzej równocześnie zauważyli długo oczekiwany sygnał.
— Jest! — krzyknął Stone.
Muratow odetchnął z ulgą. Hipoteza się sprawdziła! Sygnał pojawił się w tym samym momencie, co i poprzednio. Równocześnie sputnik zahamował i oddalił się.
— Zachowuje się w ten sam sposób, a to plus dla nas — zauważył Stone.
— Jeszcze jeden dowód, że nie ma tam żywej istoty, tylko mózg elektronowy — powiedział Sinicyn.
„Ale uparciuch!” — pomyślał Muratów.
Teraz, kiedy osiągnięto pierwszy cel wyprawy, nie trzeba już było zachowywać „ciszy”. Odezwało się radio. Gwiazdoloty towarzyszące zameldowały, że i one odebrały i zarejestrowały sygnał.
— Wracajcie na Ziemię — rozkazał Stone. — Przystępujemy do wykonania drugiego punktu planu.
— Życzymy powodzenia! — odpowiedzieli stamtąd.
„Titow” zmniejszył szybkość czekając na pozostawiony sputnik.
I wkrótce oba statki znowu leciały razem.
— Niech się pan trzyma danych grawiometru — powiedział Stone — tak, żeby strzałka nie stała na zerze — nic więcej.
Wieriesow w milczeniu kiwnął głową.
— Czy to wystarczy? — zapytał Sinicyn. — Czy robot trafi do celu?
— Trafi — z przekonaniem odpowiedział Stone i nacisnął guzik.
Na ekranie obserwacyjnym pojawiła się sylwetka robota — wydłużone cygaro z krótkimi mackami. Ciągnął się za nim długi ogon białego płomienia.
Przez kilka sekund robot wisiał w przestrzeni obok gwiazdolotu, jakby nie wiedział, w którą stronę ma się skierować. Potem zaczął się coraz szybciej i szybciej oddalać.
— Poczuł — powiedział Wieriesow.
— Czy nie uderzy o powierzchnię sputnika? — zapytał Muratow.
— Nie, zahamuje przy samym celu.
Biały płomień dysz zmienił się w kropkę.
— Jest już daleko — zauważył Stone.
Ekran na pulpicie rozjaśnił się błękitnym światłem — zaczęła pracować telewizyjna kamera robota.
I Muratow znowu zobaczył to, co mignęło przed jego oczami w okularze teleskopu już kilka dni temu, podczas pierwszej ekspedycji.
Niewyraźna ciemna plama zakryła błyszczące rozsypisko gwiazd. Złudny kontur ogromnego jaja (widocznie robot znajdował się tuż obok sputnika, jakby czarna wyrwa w otchłani kosmosu) kołysał się i drgał. Ekran często przecinały smugi, tworząc chwilami zupełną siatkę.
I nagle… niesamowicie jaskrawy biały płomień buchnął w tym miejscu, gdzie przed chwilą widniał punkcik ognia z dyszy robota. Oślepiające światło z ekranu zalało całą kabinę sterowniczą „Titowa” i ludzie mimo woli w obawie przed oślepnięciem zasłonili twarze rękami.
— „Titow”!Titow”!.. Co się stało?… Odpowiadajcie!.. — zabrzmiał z głośnika przerażony głos z Ziemi.
Błysk był tak silny, że dostrzeżono go w biały dzień na bezchmurnym niebie.
— Jeszcze nie wiemy — machinalnie odpowiedział Stone, ostrożnie otwierając oczy, choć widział tylko wirujące różnokolorowe plamy. — Gwiazdolot jest cały. Zdaje się, że został zniszczony robot, a niewykluczone, że także i sputnik.
— Sputnik jest na swoim miejscu.
— A więc tylko robot.
Po potwornym błysku wydawało się, że kabina jest pogrążona w mroku. Nie widzieli nic — ani pulpitu, ani siebie nawzajem. Jaskrawe malowidła na suficie przypominały niewyraźne żółte plamy.
— Nie otwierajcie oczu — poradził Stone. — Muszą odpocząć.
Sam jednak nie zastosował się do własnej rady: chcąc koniecznie sprawdzić, co się stało z robotem, wpatrywał się uporczywie w to miejsce, w którym znajdował się ekran telewizora.
Po paru minutach oczy odzyskały zdolność widzenia.
— Niewiele brakowało, a bylibyśmy oślepli — powiedział Sinicyn.
Ekran zgasł, co znaczyło, że nie pracuje telekamera.
— Dobrze, że wysłaliśmy najpierw robota, a nie od razu człowieka — powiedział Stone. — Przekonaliśmy się, że nie wolno się zbliżać do tego sputnika. Trzeba będzie go zniszczyć.
— Proszę próbować! — jakimś dziwnym tonem powiedział Wieriesow.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Czyż nie rozumiesz? Nastąpiła anihilacja.
— Sputnik nie jest zbudowany z antymaterii. Zostało to dokładnie ustalone.
— A jednak zaszła anihilacja, która zniszczyła naszego robota: otoczyli zwiadowcę obłokiem antygazu.
— Dlaczego nie doszło do anihilacji podczas spotkania sputnika z gwiazdolotem „Ziemia — Mars” pod koniec zeszłego wieku?
Wieriesow wzruszył ramionami.
— Tego nie wiem — powiedział — ale dobrze wiem, co stało się przed chwilą.
— Zgadzam się z Jurijem — powiedział Muratow. — Możliwe, że sputnik nie zawsze jest otoczony obłokiem antygazu. Zresztą, czy to jest obłok? Może wystrzelił coś na spotkanie robota. Niewykluczone, że sygnał radiowy włączył urządzenia obronne.
Stone powtórnie nacisnął przycisk urządzenia sterującego robotem. Jeżeli jest cały, powinien powrócić na statek.
Robot jednak nie wrócił i żaden z przyrządów nie potwierdzał jego obecności. Rakieta zwiadowcza znikła więc bez śladu.
— Wracamy na kosmodrom — postanowił Stone.
— Spróbujmy zrealizować trzeci wariant naszego planu — dodał Sinicyn.
— Tak, oczywiście. Trzeba się jednak starannie przygotować.
IV
Trzecia ekspedycja nie wyruszyła w oznaczonym dniu. Po prostu w ogóle nie mogła wyruszyć.
Sputniki zniknęły.
Z początku zauważono, że oddalają się od Ziemi. Po raz pierwszy, po osiągnięciu apogeum orbity, nie zmieniły swojej szybkości. Spirala rozwijała się coraz szerzej i szerzej. Nastąpił wreszcie moment, kiedy i tak słaby sygnał na ekranach lokatorów definitywnie „zgasł”.
Dlaczego odeszły? Czy było to wynikiem polowania na sputniki przez ziemskie gwiazdoloty, czy też realizowano wcześniej nakreślony program?
Przyczyn mogło być wiele, efekt jednak był jeden — zwiadowcy z obcego świata na pewien czas, a może i na zawsze, opuścili niebo wokół Ziemi.
Jeżeli jednak ich gospodarze chcieli „zatrzeć ślady”, to zrobili to zbyt późno. Ludzie mieli w swych rękach nić, która powinna im była pozwolić na dotarcie do tajemnicy sputni-ków.