Выбрать главу

— Należy tak obliczyć przyszłą orbitę, żeby w czasie tego samego rejsu przeszła w pobliżu każdej planety. To jest bardzo skomplikowane. I tu mogę się Legerierowi przydać i jako matematyk, i jako inżynier. A lecieć z nim nie mam zamiaru.

— Życzę powodzenia! — Po tonie głosu przyjaciela Muratow wyczuł, że Sierioża jest obrażony i rozgoryczony. — Zajmuj się Hermesem, jeśli cię to bardziej interesuje.

— Dziwak z ciebie Sierioża! I po co jestem wam potrzebny?

— Do niczego nie jesteś potrzebny. — Na twarzy Sinicyna odmalowało się zdziwienie. — Po prostu chciałem, żebyśmy razem zakończyli tę sprawę. A w czasie ekspedycji… pierwszy lepszy będzie nawet bardziej przydatny.

Muratow roześmiał się.

— Taki z ciebie aktor Sierioża, jak ze mnie primabalerina. Przestań! Mnie jest również przykro, ale naprawdę nie mogę tracić czasu. Powiem ci w sekrecie: nie przypadł mi do gustu lot w Kosmos. To nie dla mnie zajęcie.

— Nie musisz! Siedź na Ziemi. Spokojniej i… bezpieczniej.

Muratow nachmurzył się.

— Jesteś złośliwy, a na dodatek niesprawiedliwy, Sierioża.

— No dobrze, przepraszam. Wcale tak nie myślę. Co można poradzić, skoro jesteś taki uparty. A przecież ja, chociaż nie będzie ze mnie żadnego pożytku, w żaden sposób nie mogę się wycofać. Ciągle myślę o tych sputnikach.

— Rozumiem. Kiedy wylatujecie?

— Pojutrze.

— Tak szybko?

— Przygotowania zakończono.

— Dlatego powtórzę twoje słowa, ale z inną intonacją: „Życzę powodzenia”.

Sześć miesięcy później, w tym samym pokoju znowu spotkali się Sinicyn i Muratow…

Ekspedycja wróciła z pustymi rękami! Wszystkie wysiłki zmierzające do znalezienia tajemniczych zbiegów i miejsca, w którym ukrywały się oba sputniki-zwiadowcy, zakończyły się niepowodzeniem. Nie natrafiono na najmniejszy ślad, który wskazywałby, że we wnętrzu urwistych odgałęzień krateru Tycho jest ukryta baza z innego świata.

Poszukiwania prowadzono również poza kraterem. W ciągu sześciu miesięcy uczestnicy ekspedycji przy pomocy coraz doskonalszej aparatury zbadali powierzchnię Księżyca w promieniu pięciuset kilometrów od centrum krateru.

Ale wszystko na próżno! Jeżeli baza rzeczywiście istniała, to zamaskowano ją niezwykle starannie…

V

Minęły dwa lata.

Sputniki-zwiadowcy więcej się już nie pojawiły w pobliżu Ziemi. Należało jednak przypuszczać, że zmieniły system „obrony” i stały się niewidoczne nawet dla radioteleskopów, nie tylko dla zwykłych, jak przedtem.

Jeśli przypuszczenia były słuszne, to sputniki stały się jeszcze bardziej niebezpieczne.

Gwiazdoloty wyruszały z Ziemi z zachowaniem maksymalnej ostrożności. Dopiero po przekroczeniu orbity Księżyca można było rozwijać pełną szybkość.

Poszukiwania tajemniczej bazy trwały nadal, niestety wciąż bez rezultatów.

Większość mieszkańców kuli ziemskiej szybko przestała zajmować się sputnikami. Czasy były burzliwe. Po zerwaniu wiekowych pęt światowa myśl naukowa z niespotykanym dotąd uporem i energią szturmem zdobywała tajemnice przyrody. Oszałamiające odkrycia następowały jedno po drugim.

Jednak wśród ludzi zajmujących się na co dzień kosmonautyką nie zapominano, bo nie można było zapomnieć o zwiadowcach z innego świata. Nie wyjaśniona tajemnica wciąż zagrażała bezpieczeństwu międzyplanetarnych dróg.

Jeśli dawniej wystarczały urządzenia radiolokacyjne, by dostrzec we właściwym czasie napotkany meteoryt, to teraz niezbędnym wyposażeniem kabin nawigacyjnych stały się grawiometry. Sputniki bowiem, niezależnie od systemu obrony zastosowanego przez gospodarzy, nie mogły pozbyć się swej masy ani stać się „niewidzialnymi”.

Prace w Kosmosie szły normalnym trybem, jednak astronauci codziennie na własnej skórze odczuwali utrudnienia, które narzucała istniejąca sytuacja. Tajemnicę należało koniecznie wyjaśnić.

Czy sputniki znajdują się jeszcze w systemie słonecznym, czy nie?

To zasadnicze pytanie pozostawało nadal bez odpowiedzi.

Personel księżycowych stacji naukowych, a przede wszystkim personel stacji krateru Tycho, bezustannie obserwował otaczające przestworza. Dyżury radiowe trwały okrągłą dobę. Jeżeli sputniki, mimo wszystko, ukryły się w bazie księżycowej, to wcześniej czy później powinny znowu wystartować do lotu wokół Ziemi, a ich start musiał być spowodowany odpowiednim sygnałem. Sygnał ten należało przechwycić za wszelką cenę.

Jednak czas mijał i nic się nie działo.

Członkowie Rady Naukowej Instytutu Kosmonautyki byli zdania, że przyczyną tego stanu rzeczy jest kolejna przerwa w pracy zwiadowców, która przypadkiem zbiegła się z czasem ekspedycji „Titowa”. Przerwy takie niewątpliwie zdarzały się i wcześniej. Tym też można było tłumaczyć, dlaczego — mimo wszystko — nie odkryto ich dużo wcześniej.

Jedynym radykalnym rozwiązaniem było odnalezienie bazy.

Rozwijająca się niezwykle szybko technika pozwalała na stosowanie coraz to nowych i nowych metod poszukiwań. Tak też postępowano, ale rezultatów wciąż nie było. Tak jak dawniej, wnętrza pierścieniowatego grzbietu krateru Tycho i kraterów z nim sąsiadujących wydawały się nie tknięte nigdy i przez nikogo.

Mimo niepowodzeń uczeni byli przekonani, że baza istnieje. Wielokrotnie sprawdzone wyliczenia Muratowa i Sinicyna dostarczały niezbitych argumentów na to, że trajektorie obu sputników zbliżały się do siebie w miarę zbliżania do Księżyca, a w pobliżu tego punktu w przestrzeni, gdzie w danej chwili znajdował się krater Tycho, zbiegły się!

Byłoby to niemożliwe, gdyby sputniki obiegły Księżyc i oddaliły się od niego.

W taki „zbieg okoliczności” mogli uwierzyć wszyscy, ale nie matematycy, fizycy czy astronomowie. Dlatego uporczywie kontynuowano poszukiwania.

Wiktor Muratow dowiadywał się o tych sprawach jedynie z rozmów, które od czasu do czasu prowadził przez radiofon z Sinicynem.

Projekt Legeriera przestał już być projektem. Został zaakceptowany i skierowano go realizacji. Obliczenia wskazywały, że jest realny i korzystny. Na Hermesie mieściło się całe obserwatorium.

Za kilka miesięcy Hermes, stosunkowo niewielki asteroid o średnicy półtora kilometra, powinien był, kolejny raz, przejść koło Ziemi w odległości zaledwie 573000 kilometrów. Moment ten był najbardziej dogodny dla rozpoczęcia pionierskiej podróży francuskiego uczonego.

Zgodnie z planem Legeriera, przyjętym przez Instytut Kosmonautyki, na asteroidzie należało zacumować sztuczny sputnik Ziemi wyposażony w specjalną aparaturę astronomiczną. Znajdowało się na nim to wszystko, co było potrzebne, i wystarczyły jedynie niewielkie przeróbki, żeby grupa astronomów mogła bez przeszkód odbyć na nim wieloletni lot. Pracę tę już rozpoczęto. Nie można było tracie czasu.

Postanowiono, że jednocześnie z obserwatorium kosmicznego wystartuje na Hermesa eskadra potężnych gwiazdolotów posiadających wszystkie konieczne urządzenia, które pozwolą na przeprowadzenie asteroidu ze starej orbity na nową.

Ponieważ Muratow wykonał prawie wszystkie obliczenia, zaproponowano mu pokierowanie tą pracą wymagającą odpowiedzialności i wyjątkowej precyzji.

Propozycja była zaszczytna i Wiktor uważał, że nie ma prawa odmówić.

— Wbrew swojej woli zostałem kosmonautą — zażartował, spotkawszy się z Sinicynem. — Ponosisz za to i ty winę.

— Dlaczego właśnie ja? — zdziwił się Siergiej.

— Dlaczego? Pierwszy wyciągnąłeś mnie w Kosmos. Jeśliby nie udział w ekspedycji „Titowa” nie byłbym tak „sławny” i nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby powierzać mi obliczenia dla Legeriera.