Выбрать главу

Sinicyn się roześmiał.

— Taką winę — powiedział — z przyjemnością wezmę na siebie. Na długo lecisz?

— Nie, tylko na dwa tygodnie. Po zakończeniu pracy nasza ekspedycja powróci na Ziemię.

— To ryzykowne przedsięwzięcie — z zadumą powiedział Sinicyn. — Mówię oczywiście nie o tobie, a o Legerierze i jego towarzyszach. W trakcie tak długiej drogi mogą zdarzyć się wszystkie możliwe przypadki, których wcześniej nie można przewidzieć. Tak duże zbliżenie do Jowisza, Saturna i innych planet…

— Nie ufasz moim obliczeniom?

— A ty, czy jesteś ich całkowicie pewien?

— Tak. Niebezpieczny jest nie Jowisz, i nie Saturn. Niebezpieczne, i to teoretycznie, są asteroidy, które znajdują się pomiędzy Marsem i Jowiszem. Przecież do dziś astronomowie nie znają ich wszystkich. Nie mogłem oczywiście uwzględniać w obliczeniach wpływu tych, które są nieznane.

— A więc widzisz!

— Niczego nie widzę. Na razie każdy lot kosmiczny jest związany z ryzykiem. Legerier i jego sześciu towarzyszy decydują się na podjęcie tego ryzyka. Dla bezpieczeństwa zostawimy na Hermesie jeden z naszych gwiazdolotów.

— To znaczy, że będzie musiał zostać również ktoś z technicznej obsługi twojej eskadry?

— Mojej? — Muratow uśmiechnął się. — Co za wyrażenie, Sierioża!

— Powiedziałem w znaczeniu „prowadzonej przez ciebie”.

— O tak! Inżynier William Weston zgodził się pozostać na Hermesie przez cały czas lotu.

— Biedny! Będzie mu bardzo smutno.

— To jest astronom-amator. Dlatego nie będzie taki znów nieszczęśliwy. Czy już się uspokoiłeś?

— Tak, widzę, że wszystko zostało dokładnie obmyślone.

— Sam miałbyś ochotę wziąć udział?

Sinicyn wzruszył ramionami.

— Czy jest astronom, który nie marzy o tym, żeby z bliskiej odległości zobaczyć planety systemu słonecznego! — odpowiedział z westchnieniem.

— No to zgłoś się.

— Legerier otrzymał setki takich zgłoszeń. I zmuszony był wszystkie odrzucić. Objętość sputnika-obserwatorium jest ograniczona, a poza nim na Hermesie nie ma się gdzie urządzić. Zostaje więc tylko zazdrościć siedmiu szczęśliwcom.

Nadszedł dzień odlotu.

Na pirenejskim kosmodromie zebrało się wiele ludzi, by odprowadzić statki eskadry towarzyszącej.

Ekspedycja Muratowa sama przez się nie była niczym niezwykłym — ludzie niejednokrotnie już odwiedzali inne ciała niebieskie. Historyczne znaczenie tej ekspedycji polegało na tym, że stanowiła ona początek, kamień węgielny gigantycznej pracy nad przebudową „Wielkiego Domu” ludzi Ziemi — systemu słonecznego.

Nic więc dziwnego, że ekspedycja ta znajdowała się w centrum uwagi wszystkich mieszkańców ziemskiego globu.

Muratowa odprowadzały tylko dwie osoby — Siergiej i Marina. Z młodszą siostrą Wiktor nie widział się już prawie rok. Dlatego jej przyjazd na Półwysep Pirenejski był dla niego miłą niespodzianką.

Marina życzyła bratu powodzenia w imieniu wszystkich krewnych, którzy nie mogli przyjechać.

— Ojciec prosił cię — powiedziała — byś nie zapomniał przywieźć mu do jego kolekcji okazów górskich skał Hermesa.

— Jakbym mógł o tym zapomnieć — uśmiechnął się Wiktor.

Starszy Muratow był znanym geologiem. Jeszcze w okresie młodości, w epoce pierwszych lotów człowieka na planety systemu słonecznego zaczął gromadzić pozaziemskie minerały i teraz ta specyficzna kolekcja, być może najlepsza na świecie, stanowiła ozdobę leningradzkiego Muzeum Geologii.

— Taką mam ochotę z tobą polecieć — powiedziała Marina z ciekawością przypatrując się wielkim sylwetom statków eskadry, ledwie odbijających promienie nisko już stojącego słońca w centrum gigantycznego kosmodromu — przecież ani razu nie byłam w Kosmosie.

— Jak to! A na Księżycu?

— Też — dziewczyna uśmiechnęła się z pogardą — Księżyc. To nie jest Kosmos.

— Popatrz — Sinicyn serdecznie się roześmiał. — Ona uważa, że lot na Księżyc nie jest lotem kosmicznym. Niedługo dojdzie do tego, że Kosmosem zaczną nazywać tylko przestrzeń znajdującą się poza granicami naszego systemu.

— Gdzie podziewa się Legerier? — zapytała Marina.

— Od dawna nie ma go już na Ziemi — odpowiedział Wiktor.

Dwa tygodnie temu siedmiu uczestników wyprawy odleciało na Księżyc, żeby stamtąd przenieść się na sputnik-obserwatorium i na nim polecieć na asteroid wtedy, gdy zbliży się on do Ziemi.

Nad polem rozległ się niski przeciągły sygnał.

— Pora na mnie — powiedział Muratow. — Do widzenia! Jeżelibyś — zwrócił się do siostry — powiedziała mi wcześniej o swoich marzeniach, zabrałbym cię ze sobą.

— Po prostu tak sobie powiedziałam — Marina pocałowała brata — i tak nie mam teraz czasu.

— Świetnie pamiętam, jak mówiłeś, że nie lubisz latać w Kosmosie — powiedział Sinicyn żegnając się z przyjacielem. — Jestem ciekaw, co powiesz po powrocie.

— Możesz być pewien, że powiem to samo.

— Wątpię. Kosmos wciąga.

— Powinien wrócić za dwa tygodnie — powiedziała Marina z uporem wpatrując się w niebo, na którym już nic nie było widać. — Przez cały czas będę się denerwować. I nie tylko ja — dodała, mając na myśli swoich rodziców, siostry i braci. — Każdy taki lot jest niebezpieczny.

— Co to za niebezpieczeństwo! — odpowiedział Sinicyn. — Gwiazdoloty są niezawodne. Idziemy, Marinoczka. Spóźnimy się na liniowiec.

Jeszcze raz spojrzała w jasną dal nieba, jakby miała nadzieję, że zobaczy znajdujące się już daleko statki eskadry.

— Musi upłynąć dużo czasu — powiedziała — nim ludzie przyzwyczają się do gwiazdolotów, tak jak przyzwyczaili się do samolotów.

— Oczywiście! Tak jest zawsze. A potem pojawi się coś nowego, czego teraz nie znamy i ludzie zaczną wtedy mówić o gwiazdolotach w ten sposób, w jaki ty mówisz o samolotach. I tak będzie zawsze — zakończył Siergiej.

VI

Chodzenie sprawiało trudności. Mocno namagnesowane podeszwy butów ściśle przylegały do metalicznej podłogi i zrobienie kroku wymagało dużego wysiłku. Mimo to trudno było utrzymać równowagę. Dawał się we znaki zupełny brak przyciągania. Ludzie chodząc kołysali się i przybierali najdziwaczniejsze pozy, tak jak na pokładzie statku w czasie potężnej burzy. Hermes miał znikomą siłę przyciągania. Dlatego przy najmniejszym ruchu człowiek prostował się i za sekundę rozpoczynał nowe „padanie”. I tak bez przerwy. Takie chodzenie męczyło bardziej niż najdłuższa nawet piesza wycieczka na Ziemi.

Wiktorowi absolutnie nie podobał się pobyt na Hermesie. Z niecierpliwością czekał na chwilę startu w powrotną drogę. Dziwiło go, że uczestnicy ekspedycji z zainteresowaniem, a nawet wręcz z entuzjazmem, przyjmowali wszystko, co ich otaczało. Nie potrafił tego zrozumieć. Kosmos go nie fascynował, tak jak innych.

Jeszcze tylko cztery doby tych tortur i będzie w domu.

Prowadzono ostatnie obserwacje kontrolne. Już ponad sto godzin Hermes leciał po nowej orbicie i powoli zbliżał się do Wenus. Potem ominie Merkurego i rozpocznie wieloletni długi lot w głąb słonecznego systemu, aż do jego skraju, do najdalszej planety — do Plutona.

Zmiana trajektorii lotu asteroidu dokonała się zgodnie z obliczeniami. Wiktor był z tego dumny. Z Ziemi nadeszło wiele telegramów z gratulacjami. Cała planeta cieszyła się z tego sukcesu.