— Wciąż bliżej i bliżej — wyszeptał Legerier — i co najdziwniejsze, to coś leci bardzo wolno.
Rozległ się cichy brzęczek radiofonu.
Legerier nawet się nie odwrócił.
Brzęczek powtórzył się. Muratow podszedł do aparatu.
Dyżurny z punktu dowodzenia na flagowym statku eskadry zdenerwowanym głosem zameldował o dziwnym „zachowaniu się” grawiometru.
Napłynęły takie same meldunki ze wszystkich naszych statków — powiedział.
— Wiem — odpowiedział Muratow. — Prowadźcie dalej obserwację.
Wszedł Makarow i w milczeniu podszedł do Legeriera. Obaj z napięciem wpatrywali się w grawiometr. Strzałka znacznie już odchyliła się od zera i nadal wolno, bardzo wolno, ale wytrwale pełzła dalej.
Linia na ekranie lokatora, tak jak poprzednio, była idealnie równa.
Legerier tupnął nogą.
— Co to takiego, u diabła? — powiedział z rozdrażnieniem. — Ogłaszam alarm.
Makarow nacisnął czerwony guziczek znajdujący się na środku tablicy rozdzielczej. Muratow wiedział, że w tej samej chwili we wszystkich pomieszczeniach sputnika-obserwatorium rozległ się cichy alarmowy dzwonek.
W niespełna dwie minuty w kabinie naczelnika zebrali się wszyscy, którzy przebywali na pokładzie sputnika.
Wyjaśnienia były zbyteczne. Ludzie ci doskonale rozumieli język aparatów.
Zapadło trwożne, pełne wewnętrznego napięcia milczenie.
Nieznane niebezpieczeństwo to jedno z najtrudniejszych psychicznych przeżyć. Nawet najodważniejszy człowiek mimo woli odczuwa nieokreślony lęk. Co zrobić, kiedy nie wiadomo, przed czym trzeba się bronić?
I nagle Muratowa ogarnęło olśnienie. Oczami duszy zobaczył napięte twarze Wieriesowa i Stone'a ze wzrokiem utkwionym w taki sam grawiometr. Wydało mu się, że zrozumiał, co się dzieje.
— A może to jest ten sam sputnik-zwiadowca, na którego dwa lata temu „polował” „Titow”? — powiedział.
Legerier gwałtownie się odwrócił.
— W takiej odległości od Ziemi?
— Któż może wiedzieć, gdzie oni się podziali.
— Ale przecież wtedy radiolokatory potrafiły odnaleźć sputniki?
— To było wtedy. Można przypuszczać, że zmieniły swój system obronny.
— Może ma pan rację — powiedział Legerier. — Zobaczymy.
Jeżeli Muratow nie mylił się, to strzałka grawiometru powinna przestać poruszać się w prawo. Sputniki-zwiadowcy nie mogły zanadto zbliżyć się do tak dużej masy jak Hermes. Przecież asteroid o średnicy półtora kilometra to nie maleńki gwiazdolot!
Domysł był na tyle prawdopodobny, że wszyscy się od razu uspokoili. Dwóch astronomów otrzymawszy zezwolenie od Legeriera wyszło, żeby spróbować zobaczyć zbliżające się ciało przez wielki teleskop. Makarów wrócił do swojej kajuty, by równolegle prowadzić obserwacje przy pomocy swoich przyrządów.
Jednak spokój był krótkotrwały.
Minęło pięć, później dziesięć minut, a strzałka nieustannie przesuwała się w prawo, niebezpiecznie zbliżając się do końca skali, co oznaczało zetknięcie się dwóch mas — Hermesa i nieznanego obiektu. Nadciągała katastrofa. Do czerwonej kreski na skali było już bardzo blisko.
— Leci prosto na nas — nerwowo powiedział Legerier.
Udoskonalony grawiometr pozwalał na określenie nie tylko masy, ale i kierunku jej ruchu, a także odległości.
Na ekranie lokacyjnym tak jak poprzednio nie było nic widać.
Muratowowi wydało się, że przyrząd wskazuje już na dużo większą masę niż wtedy na „Titowie”.
Potwierdził to również Legerier.
— Masa nieznanego ciała — powiedział astronom — jest wielokrotnie większa niż masa zwiadowców.
Minęło jeszcze parę trudnych minut i nie można już było wątpić — coś leciało prosto na obserwatorium.
VII
Legerier rzucił się do tablicy rozdzielczej. Jeden ruch ręki i na całym sputniku opadły ciężkie hermetyczne grodzie — w ten sposób wszystkie pomieszczenia zostały odcięte od siebie. Obserwatorium zostało podzielone na odizolowane od siebie przegrody.
Teraz można było mieć nadzieję, że katastrofa nie pociągnie za sobą całkowitej zagłady.
Dokąd kieruje się straszliwe uderzenie nieznanego ciała kosmicznego?
Ludzie zamarli w oczekiwaniu…
W ciągu tych sekund Muratow, nie wiedzieć czemu, pomyślał nie o sobie i nie o znajdujących się razem z nimi ludziach, ale o statkach swej eskadry. Stały niedaleko od granitowego grzbietu kotliny, który otaczał obserwatorium. Czy domyślali się, żeby zrobić to samo, co przed chwilą zrobił Legerier?
Na wydanie rozkazu przez radiofon było już za późno.
„Zresztą — pomyślał Wiktor — jeżeli ciało uderzy w gwiazdolot, ze statku nic nie zostanie. Masa tego ciała jest zbyt wielka. Nie uratują ludzi żadne przegrody.”
Strzałka grawiometru nadal nieubłaganie zbliżała się do czerwonej kreski oznaczającej katastrofę. Ogromne pola antygrawitacyjne i magnetyczne okazały się bezużyteczne. Były zbyt słabe na to, by móc oddziaływać na takiego kolosa. Bezsensowna i przypadkowa śmierć zajrzała ludziom w oczy, a oni nie mogli się jej przeciwstawić.
— Spójrzcie, panowie — powiedział Legerier wskazawszy ręką na grawiometr.
To, co zobaczyli, było bardziej niż dziwne i niepojęte. Strzałka pełzła coraz wolniej. Wbrew prawu ciążenia nie przyspieszyła, a właśnie zwolniła swój ruch tak, że trudno było go dostrzec.
I nagle… zatrzymała się, zastygła nieruchomo o jakiś milimetr od kreski.
A to znaczyło, że nieznane ciało przestało spadać i nieruchomo zawisło nad Hermesem na wysokości najwyżej stu metrów od jego powierzchni.
Gwałtowne westchnienie ulgi wyrwało się jednocześnie z piersi wszystkich, którzy znajdowali się w kajucie.
Uratowani! Katastrofa, która jeszcze przed chwilą wydawała się nieuchronna, oddaliła się w niepojęty sposób.
— Tak może zachowywać się tylko statek, którym ktoś kieruje — powiedział Legerier.
— Jakież on musi mieć wobec tego rozmiary! — wykrzyknął zdziwiony Muratow.
Nie było żadnych wątpliwości. Był to statek kosmiczny o potężnych silnikach. Wszystko, co było dotychczas w zachowaniu nieznanego ciała niepojęte, stawało się oczywiste.
Skąd się wziął? Ziemia nie donosiła o locie żadnego statku w tym rejonie. Przelatujący gwiazdolot podałby swoje sygnały rozpoznawcze, jeśliby dowódca z jakichkolwiek przyczyn zechciał wylądować na asteroidzie. Statek dawno zauważyłyby już lokatory. Ponadto żaden z istniejących statków kosmicznych nie miał tak potężnych rozmiarów, nie miał też aparatury, która pozwalałaby pochłaniać fale radiowe.
Według danych grawiometru nieznany gwiazdolot miał gigantyczne rozmiary, ale przez przezroczysty sufit kajuty widać było jedynie wygwieżdżone niebo.
— Nieznany obiekt zatrzymał się w pobliżu — powiedział Legerier głosem łamiącym się ze wzruszenia. — Nie ma wątpliwości, to jest gwiazdolot, ale nie nasz gwiazdolot.
Jeszcze mówił, gdy strzałka grawiometru znowu drgnęła i szybko zaczęła przesuwać się w lewo.
Kosmiczny statek oddalał się.
Po co zbliżał się do Hermesa? Jeśli nieznani astronauci dostrzegli sztuczną budowlę, która znajdowała się na asteroidzie, powinni byli się nią zainteresować i spróbować wyjaśnić, co to jest. Tymczasem zatrzymali się tylko na niecałą minutę i natychmiast odlecieli. Było niepodobieństwem, by w tak krótkim czasie mogli cokolwiek zobaczyć. Ponadto wykonanie tego manewru wymagało utraty pewnej energii.