Выбрать главу

Wszyscy mówili, że Gianeja i Marina są do siebie bardzo podobne, a między nim i gościem Ziemi podobieństwo jest jeszcze większe. Być może, właśnie dlatego Gianeja okazywała swej tłumaczce tyle sympatii, być może dlatego uparcie chciała się spotkać właśnie z nim. Pozwalałoby to tym bardziej żywić nadzieję, że Gianeja odpowie na jego pytania.

Dziewczyna z innego świata w ciągu tego okresu czasu zmieniła się bardzo na lepsze. Była łatwiejsza we współżyciu, nie stroniła od ludzi, chętnie ściskała rękę tym, którzy nie wzbudzali w niej niepojętej antypatii, tak jak na przykład ludzie niewielkiego wzrostu, tych wyraźnie nie znosiła. Stała się ruchliwa, żywsza, chętniej brała udział w grach sportowych, stopniowo zaczynało ją interesować życie na Ziemi. Legerier nie mógłby już nazwać ją dumną i zarozumiałą.

Jednak, tak jak poprzednio, nie wspominała swej przeszłości, nigdy nie mówiła o swoim pojawieniu się na Ziemi.

I właśnie dlatego Muratow nie chciał się z nią spotykać.

Wtedy, po przylocie na Ziemię, Wiktor szybko rozstał się z Gianeją. Po cóż miał się snuć wokół niej? Wrócił do zwykłych zajęć. Jednak niezmiennie, przez całe półtora roku interesował się tym niezwykłym wydarzeniem, w którym przyszło mu odegrać tak wielką rolę. Uważnie śledził to wszystko, co dotyczyło Gianei, wiedział o wszystkim, co robił gość, i to nawet lepiej niż inni ludzie. Jego siostra przecież znajdowała się w jej pobliżu i często rozmawiała z bratem przez radiofon.

Już w dzień po przylocie Gianeja potrafiła wytłumaczyć Marinie, że chce zmienić ubranie — prosiła o uszycie białej sukni, jednak skrojonej na wzór tej, którą miała na sobie.

Prośbę spełniono natychmiast.

Odtąd dziewczyna z Kosmosu chodziła zawsze ubrana na biało i nigdy nie włożyła swej złotej sukni, choć starannie ją przechowywała i wszędzie woziła ze sobą.

Muratow umieścił ten fakt na długiej już liście zagadek, których tyle wiązało się z osobą Gianei i których ludzie nie potrafili rozwiązać.

Stawało się oczywiste, że złota suknia Gianei, a więc strój, w którym pojawiła się na Hermesie, nie był przypadkowy. Miał jakieś znaczenie. Jakie? Nie sposób było tego odgadnąć, skoro nie znano obyczajów i tradycji istniejących w nieznanym świecie, z którego przybyła Gianeja.

W czasie kolejnej rozmowy przez radiofon Marina powiedziała bratu, że w białym Gianei jest bardzo do twarzy.

— Dzięki temu — powiedziała — na słońcu prawie niknie zielony odcień jej skóry. Wydaje się, że jest brązowa, jakby opalona.

— I przypuszczasz, że Gianeja ubiera się tak, ponieważ chce ukryć właśnie zielony kolor? — zapytał Muratow.

— Wydaje mi się, że tak — odpowiedziała Marina. — Nie zapominaj, że jest kobietą.

Muratow roześmiał się. Tak proste wyjaśnienie wydało mu się zupełnie nieprawdopodobne. Gianeja przyzwyczaiła się do zielonego odcienia skóry, był to najzwyklejszy kolor, taką skórę mieli wszyscy ludzie w jej ojczyźnie. Czemuż miałby się jej wydać tak brzydki, że starała się go ukryć?

Nie, tu chodziło o co innego!

Nie tylko Muratow, ale i wszyscy pracownicy Służby Kosmosu interesowali się ewentualnym związkiem pomiędzy Gianeją i tymi, którzy wysłali w kierunku Ziemi sputniki-zwiadowców. Sputniki dotąd się jeszcze nie pojawiły. Kolejna przerwa w ich pracy, jeśli rzeczywiście była to przerwa, trwała już prawie cztery lata. Szósta Ekspedycja Księżycowa była ostatnią ekspedycją. Uznano, że poszukiwania są trwonieniem sił.

Jeżeli Gianeja była rzeczywiście rodaczką „gospodarzy”, to jedynie ona mogła uchylić rąbka kosmicznej tajemnicy.

CZĘŚĆ DRUGA

I

Mimo głębokiego szacunku dla rozmówcy Muratow nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Obrażona i zdumiona twarz Bołotnikowa, zupełnie dziecinne, żałosne tony przebijające w jego głosie, były po prostu komiczne.

— Tak i myślałem — gderliwie powiedział profesor. — Wszystkich to śmieszy. A ja w tym nie widzę nic zabawnego.

Proszę wybaczyć, profesorze — odpowiedział Muratow. — Nie chciałem pana obrazić. Musi się pan jednak zgodzić, że to wszystko jest nie tylko niezrozumiałe, ale i cokolwiek śmieszne. Podobne dziwactwa dorosłego człowieka, do tego jeszcze kosmonauty, są po prostu niepoważne. Trudno, może się to da zmienić.

— Nie rozumiem.

— Po prostu nikt jeszcze z Gianeją na ten temat nie rozmawiał. Trzeba jej wytłumaczyć, że bez powodu obraża ludzi, bo jej to zdaje się do głowy nie przyszło. Postaram się to zrobić.

— Sądzi pan, że zrozumie i zgodzi się?

— Mam nadzieję.

— A ja wątpię. Antypatia Gianei do ludzi niewielkiego wzrostu ma, jak sądzę, jakąś przyczynę. To nie jest zwykły kaprys, jak pan powiedział, a coś innego, głębszego i silniejszego. To jest podświadomy nawyk.

— Właśnie. Trzeba jej wytłumaczyć, że znajduje się na Ziemi, a nie w swej ojczyźnie. Powinna zrozumieć, że ludzie Ziemi, wysocy czy niscy, są tyle samo warci. I że nie powinna przenosić na Ziemię zwyczajów… — Muratow nagle przerwał. — Niech pan posłucha. Przecież z tego można wyciągnąć interesujący wniosek. Dlaczego to nikomu nie przyszło do głowy? Jeżeli wszyscy współplemieńcy Gianei są tego samego wzrostu co i ona, to czemu żywi antypatię do niskich?

— Zupełnie słusznie był pan łaskaw zauważyć — powiedział Bołotnikow. — I ja także nad tym myślałem. Jest oczywiste, że ludność tej planety dzieli się na dwa różne typy ludzi: wysokich i niskich. Ci, którzy są wysokiego wzrostu, odnoszą się pogardliwie do niskich. Niewykluczone, że niscy są dzicy.

— Dzicy? Na planecie, na której tak wysoko stoi technika lotów międzygwiezdnych?

— No i cóż z tego? Proszę wybaczyć, ale myśli pan nielogicznie. Czyż u nas, na Ziemi, technika nie stoi na wysokim poziomie? A czyż w związku z tym ludzie są na jednakowym poziomie? Są przecież na Ziemi narody, które dopiero teraz oswajają się z kulturą. Weźmy Południową Afrykę, Australię albo wyspy na Oceanie Spokojnym.

— Ale my nimi nie pogardzamy!

— O to właśnie chodzi. Na tym polega różnica.

Muratow przyjechał do Połtawy rankiem tego dnia, w którym przylatywała Szósta Ekspedycja Księżycowa — dzień później, niż pierwotnie zamierzał. Wybrał się na spotkanie ekspedycji, ponieważ w skład jej załogi wchodził Siergiej. Muratow stęsknił się za przyjacielem młodości, nie widzieli się przecież od tak dawna.

Zgodnie z przyrzeczeniem niezwłocznie odszukał Bołotnikowa, który bardzo ucieszył się z jego przyjścia.

Na pytanie, czy poznał Gianeję, tak jak to zamierzał, urażony profesor opowiedział, jak Marina spróbowała ich poznać ze sobą, ale Gianeja odwróciła się tyłem i nawet nie odpowiedziała na powitanie. Obrażony Bołotnikow natychmiast odszedł.

Był bardzo niski, i dziwna antypatia Gianei zabłysła ze szczególną jasnością.

To konsekwentne i uparte łamanie zasad dobrego wychowania trudno było rozsądnie wytłumaczyć, ponieważ we wszystkich pozostałych sytuacjach Gianeja zachowywała się skromnie i uprzejmie. Już półtora roku przebywała na Ziemi i dawno powinna była zrozumieć, że nie ma tu ani „władców”, ani „niewolników”.

A jednak!..

Pożegnawszy Bołotnikowa Muratow udał się do domu, w którym zamieszkały Marina i Gianeja. Odnalazł go bez trudu — całe miasto wiedziało, gdzie mieszka gość z Kosmosu. Nie bez zdenerwowania Wiktor zbliżył się do drzwi. Jak go powita Gianeja? Może jest obrażona, że tak uparcie unikał spotkania z nią. W rzeczywistości nic nie usprawiedliwiało jego uporu. Gianeja zaś była przyzwyczajona, by jej żądania spełniano natychmiast.