— Przecież sama mi o niej mówiłaś — odrzekła z niezmąconym spokojem.
To jest oczywiste kłamstwo. Marina świetnie pamiętała, że nigdy nie rozmawiały na ten temat.
„Tak — pomyślała. — Gianeja jest zdolna nie tylko do obłudy, ale i do kłamstwa. To znaczy, że w ich świecie moralność nie znajduje się na zbyt wysokim poziomie”.
— Nie pamiętam — powiedziała głośno — żebym kiedykolwiek mówiła o Szóstej Ekspedycji Księżycowej. Ale właściwie dlaczego ona cię interesuje?
Odpowiedzi nie było. Gianeja uciekła w zwykle milczenie.
Marina usilnie myślała, co ma robić dalej. Wiedziała dobrze, iż uporczywe domaganie się odpowiedzi nie powiedzie się.
Gdy raz już przemilczała pytanie, będzie uparcie milczeć dalej. Najlepiej zacząć rozmawiać na inny temat. Wedle wszelkich oznak Gianeja postanowiła przestać udawać, że o niczym nie wie. Niech więc inicjatywa należy do niej!
— Czy będziemy czekały na przylot Szóstej? — zapytała Marina jak gdyby nigdy nic.
— Tak — odpowiedziała Gianeja.
Mówiąc to krótkie słowo tym samym przyznawała się, że przyjechała do Połtawy specjalnie po to, by spotkać „Szóstą”. Nie mogła nie wiedzieć, że Marina zrozumiała sens wypowiedzianych przez nią słów.
I nie bała się tego.
„Cóż, już najwyższy czas! — myślała Marina. — Znać język i nie mówić nim jest bardzo trudno. Gianeja na pewno stęskniła się za swobodną rozmową. Udawać przez półtora roku, to bardzo trudno”.
— Dzień dobry! — rozległo się za nimi.
Gianeja obejrzała się tak gwałtownie, że nie było żadnych wątpliwości — poznała głos, który słyszała półtora roku temu. Widać było, że się ucieszyła.
— Nareszcie — powiedziała zupełnie szczerze, wyciągając pierwsza do Muratowa rękę tak, jak zrobiła to w czasie rozstania i czego nie robiła w stosunku do nikogo. — Czemu pana tak długo nie było? Przecież prosiłam Marinę…
Po raz czwarty!
W ciągu paru dni Gianeja, jakby pragnąc wynagrodzić ludziom Ziemi swe długie milczenie, „otwierała się” w oszałamiającym tempie.
Muratow zrozumiał, co powiedziała.
— Nie miałem czasu — odpowiedział z trudem dobierając słowa. — Cieszę się ze spotkania.
Marinę rozbawił jego akcent.
Gianeja nie uśmiechała się. Nie puszczała jego ręki i patrzyła prosto w oczy tym samym uważnym spojrzeniem jak i wtedy, w wyjściowej śluzie gwiazdolotu, jakby miała zamiar coś powiedzieć czy o coś zapytać. I milczała.
Przecież wiedziała, że Muratow rozumie jej język. Czemu więc nie pytała?
— Żałuję — powiedział, nie doczekawszy się od niej ani słowa — że nie mogłem spełnić pani prośby wcześniej.
Trudności w doborze słów, jak i chęć zastosowania się do rady Stone'a spowodowały, że prawie machinalnie wtrącił do zdania kilka słów hiszpańskich.
Gianeja nie poprosiła o powtórzenie; wyraz jej twarzy również nie pozwalał domyślić się, czy zdziwiły ją, czy też nie, użyte przez Muratowa słowa hiszpańskie.
— Czy był pan u nas?
Muratów zrozumiał, że ma na myśli Połtawę.
„Chce zapytać, czy widziałem w albumie jej rysunek” — pomyślał.
— Tak, byłem.
Gianeja puściła jego rękę. Wydało mu się, że w ciemnych oczach dziewczyny zabłysło rozczarowanie.
Czego Gianeja oczekiwała od niego?
Stało się dla niego oczywiste, że pejzaż Hermesa, epizod tyczący się ich obojga, Gianeja narysowała specjalnie i zostawiła w widocznym miejscu na stole po to, by mógł go zobaczyć. To nie tylko nie był przypadek, to coś znaczyło i zawierało określoną, adresowaną do niego wymowę. Gianeja oczekiwała odpowiedzi, ale jej nie otrzymała.
Poczuł złość na samego siebie, ponieważ nie potrafił odgadnąć, nie zrozumiał jej intencji. Fakt, że człowiekowi jednej planety niezwykle trudno jest przeniknąć myśli i zamierzenia człowieka innej, nie był w jego oczach usprawiedliwieniem. Powinien, co więcej, miał obowiązek głębiej wniknąć w rysunek, spróbować zrozumieć, co chciała powiedzieć. Nie zrobił tego i być może zmarnował szansę na przyjacielską szczerość Gianei.
— Widziałem rysunek — powiedział ze smętną nadzieją, że może jeszcze coś naprawi, i używając jeszcze więcej słów hiszpańskich dodał: — Wspaniale pani rysuje, Gianejo.
Odwróciła się z tak wyraźnym lekceważeniem, że Muratow zmieszał się i w duchu zwymyślał siebie.
Początek odnowienia starej znajomości wypadł wyraźnie na jego niekorzyść.
Głos spikera powiadomił o wylądowaniu rakiety ze statku, który przybył z Księżyca, statek, na który czekali i którym wracała Szósta Ekspedycja Księżycowa.
Marina przełożyła treść komunikatu Gianei.
— Nie odpowiedziałaś mi — przypomniała Gianeja — ile ludzi brało udział w tej ekspedycji?
— Osiemnastu.
— Czy przybyli tylko oni? Czy w rakiecie nie ma innych pasażerów?
Po raz piąty!
Słowo „rakieta” Gianeja powiedziała po hiszpańsku. Marina postanowiła nie odpowiadać w tym języku. Stone polecił jej daleko posuniętą ostrożność. Gianeja mogła wymówić dwa słowa hiszpańskie przypadkowo, wcale tego nie zauważając. Od samego rana była bardzo zdenerwowana i nie panowała nad sobą.
— Nie wiem — odrzekła Marina w języku Gianei. — Myślę, że nie ma innych pasażerów. Jest to statek o szczególnym przeznaczeniu, tylko dla ekspedycji.
Upór Gianei coraz bardziej zadziwiał Marinę. Po co chce znać takie szczegóły?
Rakieta wylądowała w pobliżu dworca. Spuścili trap i na Ziemię jeden po drugim zaczęli schodzić pasażerowie. Było ich doskonale widać.
— Zaraz wrócę — powiedział Muratow. — Niech pani na mnie zaczeka w tym miejscu.
Poszedł na spotkanie Siergieja.
Marina zauważyła, że Gianeja po cichu liczy wychodzących z rakiety. Kiedy wyszedł ostatni, osiemnasty, wyraźnie odetchnęła z ulgą. Miało się wrażenie, że dziewczynę z innego świata trwożyło pytanie: Czy wszyscy wrócili z Księżyca?
Dziwne! Czy tylko po to przyjechała tutaj, aby się o tym przekonać?
Muratow i Sinicyn spotkali się w połowie drogi. Uściskali się.
— A więc — powiedział Wiktor. — Znowu z niczym?
— Jak widzisz — niezadowolonym tonem odpowiedział Siergiej.
— Cóż to, mam to wyczytać z wyrazu twojej twarzy?
— Wiesz przecież — Sinicyn nie zaśmiał się z żartu przyjaciela. Twarz miał nadal chmurną.
Muratow uważnie popatrzył na przyjaciela.
— Stone powiedział, że to już ostatnia ekspedycja.
— Wiem i nie zgadzam się z tą decyzją.
— Na wasze powitanie przybyła Gianeja — powiedział Muratow przekonany, że ta wiadomość zelektryzuje Sinicyna.
Pomylił się jednak. Na twarzy przyjaciela nadal malował się spokój.
— Po co jej to potrzebne? — zapytał obojętnie, wyraźnie niezainteresowany odpowiedzią.
— Zagadkowa historia. — Muratów opowiedział w skrócie o ostatnich zdarzeniach związanych z Gianeją.
Sinicyn w dalszym ciągu nie zdradzał zainteresowania.
— Należy o tym pomyśleć — powiedział tylko. — Wiesz co, Witia, nie mów ze mną o Gianei. Drażni mnie nawet dźwięk jej imienia. Nie znam przyczyn jej milczenia, gdy jednak pomyślę, że mogłaby…
Do przybyłych podszedł Stone.
— Gdzie się zatrzymałeś? — szybko spytał Sinicyn. — Aha! Przyjdę do ciebie dzisiaj około ósmej wieczorem. Wtedy porozmawiamy o wszystkim szczegółowo. A teraz, wybacz, nie mam czasu.