Po kilku godzinach Muratow przeprowadził z siostrą rozmowę przez radiofon.
Marina powiedziała, że Gianeja od razu po przyjeździe do domu położyła się do łóżka i prosiła, żeby jej nie niepokoić.
— Wygląda na spokojną, ale jest smutna. Coś ją gnębi, potrzebny jest jej spokój. Chyba żałuje, że zrzuciła maskę.
— Po jakiemu rozmawiacie? — zapytał Muratow.
— Jak zawsze, w języku Gianei. Nie próbuję zagadywać do niej po hiszpańsku.
— Nie musisz. Sama szybko przejdzie na hiszpański. Zobaczysz!
— Gianeja chce dzisiaj wyjechać.
— Dokąd?
— Pytałam ją o to. Odpowiedziała, że jest jej wszystko jedno, byle jak najdalej stąd. Mam wrażenie, że chce uciec sama przed sobą, a może i przed tobą.
— Tak, rozumiem. To reakcja. Gianeja nie miała prawa powiedzieć tego, co powiedziała. I dręczy się, ponieważ złamała prawo swojej ojczyzny. Ale przecież sama słyszałaś, jak powiedziała, że od dawna postanowiła być szczerą i że na przeszkodzie stała jej moja nieobecność. Jak to wyjaśnisz?
Marina chwilę milczała.
— Teraz jest jasne — powiedziała po chwili — dlaczego tak uparcie domagała się spotkania z tobą. Ale sama nie rozumiem, dlaczego postanowiła powiedzieć to właśnie tobie. Być może gra tutaj jakąś rolę twoje podobieństwo do niej.
— To zbyt błahy i zbyt zewnętrzny powód, by mógł odegrać w tak ważnej sprawie istotną rolę. A może Gianeja mnie lubi — Muratow uśmiechnął się, przypomniawszy sobie replikę Siergieja na kosmodromie.
— Może masz rację — zupełnie poważnie odpowiedziała Marina.
— Bzdura! Dowiemy się kiedyś, dlaczego ma do mnie tak szczególny stosunek. To kolejna zagadka Gianei. A więc dzisiaj odjeżdżacie?
— Tak. Zaproponowałam jej zwiedzanie Wysp Japońskich. Jeszcze tam nie była. I od razu zgodziła się. Widocznie chce jak najszybciej stąd wyjechać.
— Czy mam was odprowadzić.
— Raczej nie. Wydaje mi się, że Gianeja nie chce ciebie widzieć. Ale może się mylę.
— Nie mylisz się — odpowiedział Muratow. — Spytałem machinalnie, nie myśląc. Szczęśliwej drogi! Jeszcze dwa słowa. Przewiduję, że Gianeja bardzo szybko znowu sobie o mnie przypomni. Przemówiła i będzie chciała, powinna chcieć powiedzieć więcej.
Wyłączył radiofon.
Wydarzenia rozwijały się w błyskawicznym tempie.
Muratow nawet nie dopuszczał myśli, że Marina może mieć rację i że szczególny stosunek Gianei do niego tłumaczy się tak prosto. Miłość, tak jak się ją rozumie na Ziemi, do istoty z innej planety, absolutnie obcej, wydawała się mu niemożliwa. On sam nie mógłby nigdy pokochać Gianei tak jak kochałby ziemską kobietę.
Co znaczą jej słowa: „Rijageja miał rację!”? Zrozumiała to, jak powiedziała — dawno, ale nie od razu. Kim jest Riageja czy też Rijageja, jak go nazwała? Prawdopodobnie należy do postępowych myślicieli w jej ojczyźnie i Gianeja uznała prawdziwość jego poglądów. A więc przedtem ich nie uznawała. Jak się połapać w tej gmatwaninie. Ale ona opowie wszystko sama.
Rozumiał, że nie może liczyć na szybką rozmowę. Nie wiadomo, ile czasu będzie potrzebowała Gianeja, żeby się zupełnie uspokoić, przemyśleć to, co się zdarzyło, wyznać wszystko do końca.
Wierzył, że się nie mylił, mówiąc Marinie, że Gianeja na pewno przemówi. Tak powinno być i tak będzie!
Tego samego wieczoru przyszedł list od Gianei.
Kartka włożona do koperty wyjaśniała, że Gianeja napisała go przed samym odjazdem do portu lotniczego.
Jest już całkiem spokojna — donosiła Marina. — Zachowuje się jak zwykle, żartuje i mówi tylko po hiszpańsku. Nie jestem z tego zbyt zadowolona, ale Gianeja odgadła to i przyrzekła — że każdego dnia będzie mi udzielać lekcji swojego języka. I zdaje się, że zabiera się do tego całkiem serio. Nareszcie!
List Gianei był krótki, napisany równym, czytelnym charakterem pisma i nie było w nim ani jednego błędu gramatycznego.
Muratow był tak zdumiony, że nie od razu zrozumiał treść listu. Gianeja nie tylko mówiła po hiszpańsku, ale również potrafiła pisać… A więc znała język tak jak rodowici Hiszpanie. A przecież nauczyła się go na innej planecie!
Komu i po co było to potrzebne?…
List Gianei, bardziej jeszcze, niż to co mówiła, dowodził, że zna język starohiszpański, a nie współczesny. Muratow wiedział, że w Instytucie Lingwistyki nie udało się określić, z jakiej epoki pochodzi. Gianeja nie mówiła poprawnie. Być może był to hiszpański z końca XIX wieku, ale równie dobrze mógł istnieć dużo wcześniej, jako miejscowe narzecze. Zagadka pozostawała zagadką.
Przeczytał list jeszcze raz.
Panie Wiktorze! — pisała Gianeja. — Zmusił mnie Pan do powiedzenia więcej, niż chciałam. Ale nie żałuję tego. Ludzie Ziemi nie zasługują na los, który im chciano zgotować. Powiedziałam i powinnam to uzupełnić, inaczej moja informacja będzie dla ludzi bezużyteczna. To, czego szukacie, jest niewidoczne dla oczu człowieka Ziemi. Mówił mi o tym Rijageja. Co należy robić — nie wiem. Pomyślcie sami.
Napisała swoje imię tak, jak je wymawiano na Ziemi.
„No, teraz wiemy wszystko” — pomyślał Muratow.
Czytał właśnie list po raz trzeci, kiedy przyjechał Siergiej.
W dwadzieścia minut później w pokoju Muratowa zjawił się Stone.
Ani on, ani Sinicyn nie znali hiszpańskiego. Muratow przetłumaczył im list.
— To można było przewidzieć — powiedział Siergiej. — Wiedzieliśmy już wcześniej, że sputniki są niewidzialne. Z tego wynika, że baza jest także niewidzialna.
— Być może właśnie dlatego w żaden sposób nie możemy jej znaleźć — powiedział Stone. — Szukamy we wnętrzu, a baza być może jest położona na powierzchni. W rejonie krateru Tycho znajduje się bardzo dużo głębokich, rozległych rozpadlin, niedostępnych płaskowyżów górskich, kotlin. Mogli założyć swoją bazę w dowolnym miejscu.
— Na Księżycu nie ma opadów, nie ma wiatrów — dodał Siergiej.
— Nic więc, oprócz meteorytów, nie mogło uszkodzić aparatury.
— Znaczy to jedynie, że baza jest chroniona, na przykład, przez przezroczysty albo i niewidzialny dach. Jedno jest pewne — powiedział Stone — szukać należy tam, gdzie sami umieścilibyśmy bazę, będąc na ich miejscu, gdzie wydawałoby się, że niczego nie ma, ale miejsce jest dogodne.
— Przyszło mi jeszcze coś do głowy — po chwili zastanowienia powiedział Muratow. — Sputniki i baza mogą być niewidoczne dla naszych oczu, jak pisze Gianeja, ale nie mogą być absolutnie przezroczyste. Przypomnijcie sobie, na „Titowie” widzieliśmy, jak sputnik zasłaniał gwiazdy znajdujące się za nimi. Nie jest więc przezroczysty. Na Księżycu również powinien zakrywać to, co się znajduje za nim. Stąd płynie dla mnie logiczny wniosek — baza jest ulokowana tak, by za nią znajdowało się miejsce nigdy nie oświetlone przez Słońce. Nie jest wykluczone, że cała baza położona jest w księżycowym cieniu.
— Masz rację, Wiktorze! — z aprobatą powiedział Sinicyn. — Cień księżycowy to pełny mrok. Co prawda, oświetlaliśmy reflektorami podobne miejsca na niedostępnych płaskowzgórzach i w rozpadlinach. Jednak robiliśmy to po prostu dla zasady i bez przekonania, uważaliśmy przecież, że baza na pewno jest położona wewnątrz Księżyca. Dlatego mogliśmy jej nie zauważyć. Poza tym lataliśmy nad górami na rakietach, które są zbyt szybkie. A tam, gdzie nie ma powietrza, nie można również użyć rakietoplanów.
— Czyżby? — Muratow uśmiechnął się.