— W żaden sposób nie mogę zrozumieć — z niezadowoleniem powiedział Stone — tego zwyczaju wiecznego naśmiewania się z siebie wzajemnie. Jesteście przecież poważnymi ludźmi!
— To nam zostało z młodości — odpowiedział Siergiej. — Ale nigdy się nie obrażamy na siebie.
— Jeszcze by tego brakowało, żebyście się obrażali! Wnętrze krateru zostało zbadane. Teraz będziemy szukali wyłącznie na powierzchni. Siódma ekspedycja wystartuje na Księżyc za dwa dni.
— Tak szybko? — zdziwił się Sinicyn. — O ile wiem, statek nie jest jeszcze całkowicie wyposażony.
— Oczywiście nie będzie to statek, ale łaziki.
— Właśnie je miałem na myśli.
— Za dwa dni wszystko będzie gotowe. Biorę to na siebie i sam wezmę udział w ekspedycji. Jeśli wierzyć słowom Gianei, mamy mało czasu. Cokolwiek by się nie stało, musi się nam udać.
Muratow wahał się zaledwie kilka sekund.
— Jeżeli można, zabierzcie mnie ze sobą — powiedział.
VI
— Chwileczkę! — powiedziała Marina. Podbiegła do krzewu i zerwała dużą żółtą różę. Wróciwszy na taras, wetknęła kwiat we włosy Gianei.
— Teraz jest zupełnie dobrze. Wyglądasz jak prawdziwa Japonka, tylko bardzo wysoka. Japonki nie są takie duże. Świetnie ci w tym stroju. Weź parasol i przejdź się po ogrodzie. A ja zrobię zdjęcie. Dopiero zdziwi się Wiktor, kiedy je zobaczy!
Gianeja uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Było jej bardzo dobrze w długim do pięt kimonie, haftowanym w czarne smoki na żółtym tle. Podobieństwo do Japonki podkreślały ciemne oczy, długie i przez to bardziej wąskie niż były w rzeczywistości. Co prawda żółty kolor stroju podkreślał zielonkawy odcień skóry, jednak Marina starała się tego nie zauważać.
Zamieszkały w maleńkim, „lilipucim” — jak wyraziła się Gianeja — domku, u podnóża słynnej Fudżijamy, uprzejmie oddanym do ich dyspozycji przez poprzedniego mieszkańca, gdy tylko okazało się, że miejsce to spodobało się Gianei.
Zawsze i wszędzie ludzie Ziemi odnosili się do gościa z Kosmosu niezwykle uprzejmie. Podobnie było w Japonii. Wystarczyło, żeby Gianeja powiedziała, że podoba się jej narodowy strój Japonek, który zobaczyła w muzeum, a już następnego ranka przysłano kimono uszyte specjalnie na jej miarę.
Gianeja natychmiast włożyła je na siebie.
Było widać, że podoba jej się ten kraj, i Marinie wydawało się, że to, co je otacza, w jakiś sposób odpowiada gustom i przyzwyczajeniom Gianei.
Gość z wyraźną radością przyjął propozycję zamieszkania w tym domu, stojącym samotnie z dala od innych budowli.
Czy szukała samotności? To było możliwe, jeżeli wziąć pod uwagę stan, w jakim tutaj przyjechała. Jednak Marina, nie wiadomo dlaczego, była przekonana, że powód jest inny. Jaki? Nie wiedziała, ale w żaden sposób nie mogła pozbyć się wrażenia, że Gianeja po raz pierwszy na Ziemi czuje się tutaj „jak w domu”. Chociaż domek stał na ustroniu i był maleńki, nie przypominał bynajmniej siedziby pustelnika. Był wyposażony we wszelkie wygody, łącznie z automatycznym dostarczaniem do domu wszystkich niezbędnych rzeczy. Miał oczywiście również basen, co prawda na zewnątrz, pod gołym niebem.
Przytulny taras i tradycyjny japoński sad wiśniowy stwarzały doskonałe warunki dla odpoczynku, którego widocznie pragnęła Gianeja.
Również Marina, która także miała ochotę odpocząć po nieprzerwanych podróżach ostatniego półtora roku, z zadowoleniem myślała o tym, że spędzi tutaj dłuższy okres czasu.
Dzisiaj mija drugi dzień ich pobytu.
Teraz rozmawiały wyłącznie po hiszpańsku. Nareszcie Marina mogła swobodnie i o wszystkim rozmawiać z przyjaciółką.
Marina postanowiła powoli i niepostrzeżenie wybadać Gianeję. Pojawienie się w rozmowie imienia Wiktora nie było bynajmniej przypadkiem. Stosunek Gianei do brata bardzo ją interesował, a ponieważ była dziewczyną, „problem miłości” traktowała nie tak sceptycznie jak Wiktor.
Wydawało się, że Gianeja nie zwróciła na to uwagi.
— Prawda? — zapytała. — Dobrze mi w tym stroju?
Marina roześmiała się.
— Przyznaj się, że nie o to chodzi, czy ładnie wyglądasz w tym stroju.
Gianeja westchnęła.
— Tak, o to mi chodziło — odpowiedziała szczerze. — Ale zapomniałam, że nie jestem ziemską kobietą. Komu może zależeć na ocenie, czy jestem ładna, czy nie. Jestem obca.
— O, nie! Jest zupełnie inaczej. Jesteś taka sama jak wszystkie inne kobiety. Jak ja. Tyle tylko, że ja jestem brzydsza.
— To nie o to chodzi — twarz Gianei posmutniała. — I nawet ty, Marino, nie mówisz prawdy. Nie jestem taka sama. Zewnętrzna forma ciała to jeszcze nie wszystko. Jesteśmy zupełnie różne. Wiem o tym. — I pomilczawszy dodała: — Jestem skazana. Powinnaś to zrozumieć. Tak jak i u was, i w naszym świecie istnieje miłość, a powołaniem kobiety jest posiadanie dzieci.
— Przecież wrócisz do swojej ojczyzny. Opowiedz o wszystkim, a ludzie Ziemi pomogą ci wrócić do swoich.
— Nigdy nie wrócę. Sama odcięłam sobie drogę powrotu. Zdrady nigdy nie można wybaczyć. U nas nie wybaczają jej nigdy i nikomu. I to jest oczywiście słuszne.
Gwałtownie odwróciła się i zniknęła w głębi ogrodu.
Marina nie mogła jednak na tym zakończyć rozmowy. Podjęła ją w godzinę po kąpieli, gdy jadły na tarasie śniadanie.
— Nie złość się, Gianejo — powiedziała pieszczotliwie dotykając ręki przyjaciółki — ale chciałabym jeszcze raz wrócić do tego tematu. Powiedziałaś, że zdrady się nie wybacza. Tak, zgadzam się z tym, ale nie sądzę, byś popełniła zdradę. Dzięki tobie wiemy, że sputniki są na Księżycu i że trzeba je zniszczyć. Widocznie są one dla nas niebezpieczne. Ten postępek został podyktowany humanitaryzmem. Nie ma żadnej takiej etyki, wedle której można byłoby go potępić. Żadnej — ani waszej, ani naszej. Przecież tak samo i wy, i my jesteśmy istotami rozumnymi. W czym więc kryje się zdrada? Może pokrzyżowało to plany twoich rodaków, ale przecież były to plany okrutne i niegodne istot rozumnych. I w twojej ojczyźnie nie wszyscy myślą jednakowo. Choćby Rijageja.
Gianeja podniosła głowę.
— Rijageja — powiedziała. — Co o nim wiesz?
— Bardzo niewiele, ale to wystarczy. Przemówiłaś, ponieważ uważasz, że miał rację. Czyż nie tak?
Gianeja długo milczała.
— Wiem — powiedziała — że postąpiłam słusznie, i że Rijageja pochwaliłby mój postępek. Ale to ciężko występować przeciwko własnej ojczyźnie. Zrozum!
— Rozumiem dobrze. Na twoim miejscu Rijageja zrobiłby to samo.
Przez twarz Gianei przemknął cień.
— Nie — odpowiedziała cicho. — On postąpił zupełnie inaczej.
Długo siedziała nieruchomo, zamknęła oczy, jakby pogrążona we wspomnieniach. — On postąpił zupełnie inaczej — powtórzyła. — Uważam, że popełnił błąd. Powinnam była zrobić to, co zrobiłam, a nie to, co on zrobił. Jestem kobietą. — I po dłuższym milczeniu nieoczekiwanie dodała: — Twój brat jest zadziwiająco podobny do Rijagei. To podobieństwo zaskoczyło mnie już w pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłam. Dziwi mnie do dziś.
— To dlatego tak koniecznie chciałaś go zobaczyć?
— Tak, oczywiście. Jakiż mógł być inny powód?
Ta odpowiedź sprawiła Marinie przykrość. Wszystkie jej marzenia o tym, że Gianeja pokocha Wiktora i poprzez tę miłość wejdzie do społeczeństwa ziemskich ludzi, runęły w jednej chwili.
— Czy sprawiłam ci przykrość? — zapytała Gianeja i z kolei ona dotknęła dłoni Mariny. — Może cię to obraziło?