Выбрать главу

— Cóż mogło mnie obrazić?

— To, co powiedziałam. Być może, jest ci przykro, że twój brat jest podobny do mego współplemieńca?

Marinie zupełnie nie chciało się śmiać, jednak zmusiła się do śmiechu.

— W tym nie ma, nie może być nic przykrego czy obraźliwego — powiedziała. — Porównałaś mojego brata do człowieka, a nie do małpy.

I Gianeja się uśmiechnęła.

— Jeszcze kiepsko znam ziemskich ludzi — powiedziała. — Jesteście bardzo dobrzy. Lepsi od nas.

— Tym bardziej więc — podchwyciła Marina — nie powinnaś się dręczyć „uratowaniem” nas.

Mimo woli wymówiła to słowo z lekką ironią. Gianeja natychmiast wyczuła różnicę tonu.

— Nie wierzysz, że ratuję ludzi Ziemi?

Marina zrozumiała, że musi odpowiedzieć zupełnie szczerze.

— Nie — odpowiedziała. — Nie wierzę w to. Bardzo wysoko cenię twoje dobre chęci, jednak nie wierzę, żeby ktokolwiek mógł nam zaszkodzić. Nie doceniasz nas, Gianejo. Nie znasz naszej nauki, naszej techniki. Potrafimy stawić czoła każdemu niebezpieczeństwu.

— Jeśli jest znane.

— Ale przecież właśnie tego nie chcesz nam powiedzieć.

— Dlatego, że sama nie wiem — odpowiedziała Gianeja.

Stone dotrzymał słowa. Trudne i skomplikowane przygotowania Siódmej Ekspedycji Księżycowej zajęły zaledwie dwa dni. Gwiazdolot, którym dowodził Jurij Wieriesow, oczekiwał na pirenejskim kosmodromie na pasażerów. Na pokład załadowano nowe, udoskonalone łaziki, wyposażone w zupełnie inne, niż dotychczas, urządzenia i automaty cybernetyczne. Cel wyprawy był odmienny.

Muratow przyleciał w przeddzień startu. Był najgorzej ze wszystkich uczestników Siódmej Ekspedycji przygotowany do zbliżającej się pracy, a bardzo nie chciał być biernym obserwatorem, pytać na każdym kroku, co się dzieje. Wieriesowa znał od dawna i miał nadzieję, że komendant statku, który brał udział we wszystkich sześciu ekspedycjach, potrafi w ciągu jednego dnia dokładnie zapoznać go z techniką poszukiwań i metodami zniszczenia bazy.

Wieriesow życzliwie przyjął pierwszego pasażera. Od razu zrozumiał, czego pragnie dowiedzieć się od niego Muratow i chętnie zgodził się mu pomóc. Zasiedli już rano i gorliwie pracowali do późnego wieczora.

Było wpół do dwunastej, kiedy zmęczony Muratow rzucił się na oparcie fotela i powiedział:

— Teraz mogę być w jakiś sposób pomocny w pracy. W każdym razie będę rozumiał, o co chodzi. Włączono mnie do składu ekspedycji jedynie z uwagi na poprzednie „zasługi”, było mi więc trochę głupio. Dziękuję, Jurij!

— Nie masz za co dziękować, połóż się i porządnie wyśpij. Jeszcze nie byłeś na Księżycu, więc lot powinien cię zainteresować. Dobranoc!

Wieriesow wrócił na gwiazdolot, by tam spędzić noc.

Muratow został sam.

— Spać, tak, spać — powiedział głośno i zadowolony z siebie słodko się przeciągnął.

Nieoczekiwanie zastukano do drzwi. Stukanie było ciche i ostrożne. Widocznie ten, kto stał za drzwiami — nie był pewny, czy Muratow śpi, czy nie.

— Proszę — powiedział.

I natychmiast, niczego nie rozumiejąc, zerwał się osłupiały, zmieszany.

W drzwiach stała Gianeja.

Wiedział, że znajdowała się na Wyspach Japońskich, jeszcze wczoraj wieczorem rozmawiał z Mariną przez radiofon, pytał, jak gość się czuje, co mówi i robi. Marina ani słowem nie wspomniała o wyjeździe na Półwysep Pirenejski, odwrotnie, powiedziała, że Gianeja zamierza spędzić w Japonii dłuższy okres czasu.

I oto!

Muratow szybko się opanował i zaprosił Gianeję do środka. Podała mu rękę, odpowiadając znowu na uścisk, i usiadła nie czekając na zaproszenie. Wydawało się, że nie widziała nic niezwykłego w swoim niespodziewanym przybyciu.

Była sama, bez Mariny.

— Przyleciałam tutaj pół godziny temu — powiedziała Gianeja. — Bez trudu się dowiedziałam, gdzie się pan zatrzymał.

Mówiła po hiszpańsku.

— Dlaczego jest pani sama? — zapytał Muratow.

— Do rozmowy z panem nie muszę mieć tłumacza — po prostu odpowiedziała Gianeja. — Pańska siostra zmęczyła się i udało mi się ją namówić, żeby puściła mnie samą. Powinnam przyzwyczajać się do obywania się na Ziemi bez przewodnika. Spędzę tu przecież całe życie.

Kiedy mówiła te słowa, cień smutku przemknął przez jej twarz. Gianeja energicznie potrząsnęła głową.

— Teraz już pójdę — powiedziała. — Jest późno i musi pan odpocząć przed lotem. Przyleciałam tutaj, ponieważ chcę polecieć na Księżyc razem z waszą ekspedycją.

— Z nami?! — wykrzyknął Muratow. — Po co?

Wyrwało mu się to mimo woli. Natychmiast zrozumiał plany Gianei.

— Dlatego, że trzeba być konsekwentnym zawsze i we wszystkim — odpowiedział gość. — Niech pan sobie wyobrazi, że dzisiaj w południe nawet nie myślałam o locie na Księżyc. To pańska siostra jest winna, że przyszło mi to do głowy.

— Ona to pani poradziła?

Znowu, tak jak niedawno na seleńskim kosmodromie, na twarzy Gianei pojawił się lekceważący uśmieszek. Muratow zrozumiał, że uśmieszek odnosi się nie do Mariny, ale do niego. Gianeję zdumiewała jego niedomyślność.

„Wcale nie potrafię z nią rozmawiać — pomyślał Muratow. — Zapominam, że nie jest ziemską kobietą, że operuje innymi pojęciami. I sam jestem winien, że ma o mnie złe mniemanie".

Miał ochotę powiedzieć jej, że rozumie, czym się kieruje w swoim postępowaniu, lecz powstrzymał się pojmując, że w ten sposób tylko pogorszy sytuację.

— Nikt mnie nie namawiał — powiedziała Gianeja — i nikt mi niczego nie doradzał. Trzeba wiedzieć to, co wiem ja i czego nie może wiedzieć nikt na Ziemi. Skądże Marina mogła wiedzieć, że potrafię pomóc waszej ekspedycji? O tym wiem tylko ja.

— Chce nam pani pomóc w znalezieniu sputników?

— Dziwnie je nazywacie. Jednak naszej nazwy nie można przetłumaczyć na wasz język. Tak, chcę wam pomóc i potrafię to zrobić. Pańska siostra potrafiła przekonać mnie, że jest to moim obowiązkiem. Trzeba być konsekwentnym — powtórzyła Gianeja. — To, co chcecie znaleźć i co musicie znaleźć jak najszybciej, jest dla was niewidoczne, jednak ja potrafię to zobaczyć. Nasze oczy widzą więcej od waszych. Wiem o tym już od dawna. Jak pan myśli, wezmą mnie czy nie?

— Oczywiście, że wezmą. Nawet z radością. Zaraz zamelduję Stone'owi o pani życzeniu. On jest kierownikiem ekspedycji — wyjaśnił Muratow.

— Wiem.

Muratow wykorzystał nadarzającą się okazję.

— Tak — powiedział. — Zapomniałem. Zawsze wie pani dobrze, kto jest najważniejszy w danej chwili.

Zorientował się, że Gianeja zrozumiała jego aluzję.

— Czytałam o tym, a właściwie przeczytała mi to Marina. W Japonii nie miałyśmy niczego w języku, który znam.

Wstała.

— Dziękuję, Gianejo — powiedział Muratow. — Dziękuję w imieniu wszystkich. Bardzo mnie cieszy, że pani nas inaczej traktuje.

— Wszystko mogło zmienić się już wcześniej. To pańska wina, Wiktorze. Nie trzeba było mnie lekceważyć.

Nie znalazł żadnej odpowiedzi na te słowa.

— Sądzę, że znajdzie pan dla mnie skafander. Jesteśmy prawie tego samego wzrostu.

— Oczywiście, że się znajdzie. Oglądała już pani nasze kosmiczne skafandry na Hermesie. Czy są podobne do waszych? — Muratow nie mógł ustrzec się przed pokusą, by jeszcze raz spróbować szczęścia.

Tym razem udało mu się osiągnąć cel.