— Niezupełnie — odpowiedziała Gianeja. — Ale ogólnie rzecz biorąc podobne.
— A myśmy myśleli, że pani złocista suknia jest przeznaczona do lotów.
— Co za absurd — ostro odpowiedziała Gianeja. — Czyż można być tak ubranym w czasie lotu?
— Dlaczego więc zjawiła się pani u nas właśnie w takim stroju?
Czekając na odpowiedź, wstrzymał oddech. Czy wyjaśni się jedna z zagadek, czy nie?
Głęboko się rozczarował, Gianeja zamiast odpowiedzieć na pytanie, powiedziała:
— Do jutra! Nie musi mnie pan odprowadzać. Wiem, że macie na Ziemi taki dziwny zwyczaj. Ale mam bardzo blisko do domu.
— Gdzie się pani zatrzymała?
— Pokazali mi dom od razu po przylocie. Nie wiem, jak nazywa się ta ulica, ale to sąsiedni budynek — popatrzyła na niego znanym mu już uważnym spojrzeniem. — Powiedział pan, że cieszy go zmiana mego stosunku do ludzi. To nieprawda. Traktuję ludzi tak samo jak przedtem. Jednak wiele zrozumiałam. I nie będę tłumaczyć, co właściwie… I tak pan tego nie zrozumie.
W tym momencie przypomniała Muratowowi dawną Gianeję, „dumną i wyniosłą”, taką, jaką wydawała się wszystkim na Hermesie.
— A może spróbuje pani — uśmiechnął się. — Być może jestem w stanie zrozumieć.
— Pan? — podkreśliła to słowo. — Możliwe. Chciałabym sądzić, że tak — dodała. — Powinnam tak myśleć. Jednak chciałabym, żeby wszyscy mnie zrozumieli. Do widzenia!
Zostawszy znowu sam, Muratow długo siedział w fotelu pogrążony w zadumie. Próbował zrozumieć, co Gianeja chciała powiedzieć ostatnim zdaniem.
Zrozumiał to dopiero znacznie później.
VII
Oko człowieka odbiera stosunkowo niewielką część widma energii promienistej, ograniczoną z jednej strony czerwonymi, a z drugiej — fioletowymi falami. Ta część nosi nazwę „światła widzialnego”. Promienie podczerwone i nadfioletowe, które różnią się od widzialnych tylko długością fali, nie działają na nerwy wzrokowe i nie dają odczucia światła, chociaż w swojej istocie niczym nie różnią się od widzialnych.
Oko jest organem czułym i wystarczająco precyzyjnym, ale nie należy sądzić, że jest doskonałe. Mogą istnieć inne organy wzroku, zdolne do odbierania jako światła szerszego pasma częstotliwości. Na Ziemi wiele tak zwanych „stworzeń nocnych”, na przykład sowy i puchacze, widzi promienie podczerwone nagrzanych ciał i dzięki temu może polować w ciemności.
Wiedziano, że oczy Gianei widzą dalej niż oczy ludzi Ziemi. Teraz po tym, co powiedziała Muratowowi, stało się oczywiste, że różnią ją od „Ziemian” nie tylko ostrość wzroku, ale i to, że odbiera jako światło również energię promienistą, niedostrzegalną dla człowieka Ziemi.
Ale w jakim zakresie? Jakie pasmo widma jest dostępne dla jej wzroku? Czy widzi dłuższe, czy krótsze fale? A może zarówno jedne jak i drugie?
Uczestnicy Siódmej Ekspedycji z zadowoleniem przyjęli Gianeję do swego grona. Jej udział w poszukiwaniach zwiększał znacznie szanse powodzenia, nawet jeśli nie wiedziała dokładnie, w którym miejscu znajduje się baza.
Od rozmowy Muratowa z Gianeją do chwili startu gwiazdolotu upłynęło niewiele czasu, zaledwie jedna noc, ale „odkrycie” zdążyło już obiec cały świat. Wcześnie rano znano już opinię uczonych na temat wzroku Gianei. Ogólne podobieństwo organizmu Gianei do organizmu ludzi Ziemi kazało przypuszczać, że jej oczy nie różnią się na tyle od ziemskich, by mogły znosić bez uszczerbku szkodliwe dla wzroku „światło nadfioletowe”. Przypuszczenie to potwierdził fakt, że Gianeja, gdy przebywała na słońcu, zwłaszcza w południowych regionach Ziemi, nosiła ciemne okulary, tak samo, jak to robili ludzie Ziemi.
Jeżeli przypuszczenie było prawdziwe, to Gianeja mogła odegrać w ekspedycji rolę swoistego żywego podczerwonego ekranu. Taki „ekran” był oczywiście o wiele wygodniejszy i pewniejszy niż zwykła aparatura.
Marinie zaproponowano, by towarzyszyła Gianei.
— Jestem zupełnie niepotrzebna — odpowiedziała. — Gianeja może rozmawiać z Wiktorem. Ponadto jeszcze trzech innych uczestników ekspedycji włada hiszpańskim. Moja obecność nie jest podyktowana koniecznością. Na cóż w ekspedycji zbędny i niepotrzebny człowiek?
W czasie rozmowy z bratem przez radiofon Marina nawet słowem nie wspomniała o dokonanym przez siebie odkryciu, że sekret szczególnej sympatii Gianei do Wiktora przestał być zagadką. Sama nie rozumiała, dlaczego nie zwierzyła się bratu z tej tajemnicy.
Coś ją jednak powstrzymało, możliwe, że poczucie delikatności, obawa, by nie zmartwić Wiktora i nie zamącić jego przyjaznego stosunku do gościa.
W wysokiej, zwiewnej figurze Gianei było coś, co przypominało tancerkę. Nawet w brązowym, dobrze skrojonym skafandrze.
— Brakuje tylko kastanietów — żartowali uczestnicy ekspedycji. — Wykapana Hiszpanka!
Na kosmodrom przybyły tłumy odprowadzających.
Muratow stojąc razem z Gianeją na dole trapu przypomniał jej większy jeszcze tłum, który witał ją na tym samym polu półtora roku temu.
— Nic wtedy nie widziałam — odpowiedziała Gianeja. — Byłam pochłonięta zupełnie czym innym.
— A więc czego się pani wtedy spodziewała? — zapytał Muratow, znów mając nadzieję, że rozwiąże jedną z zagadek. Bezskutecznie!
— Przecież i tak pan tego nie zrozumie — powtórzyła Gianeja swoje wczorajsze słowa.
Muratow zamilkł.
„Miła moja, ty sama nic nie rozumiesz — miał ochotę powiedzieć. — Nic nie szkodzi, zrozumiesz we właściwym czasie”.
Nad kosmodromem rozległ się przeciągły zduszony głos syreny. Był to sygnał odlotu.
Gianeja czule objęła Marinę, która nie wytrzymała i przyleciała na Półwysep Pirenejski, żeby pożegnać się z przyjaciółką.
— Niedługo się zobaczymy — powiedziała. — Czy, kiedy powrócę na Ziemię, dalej będziemy razem?
— Oczywiście — odpowiedziała Marina. — Będziemy razem dopóty, dopóki mnie nie przepędzisz.
— Tego nie zrobię nigdy!
— No to razem się zestarzejemy! — zaśmiała się Muratowa.
— Mamy przed sobą jeszcze dużo czasu.
Marina miała wielką ochotę skorzystać z okazji i jeszcze raz zapytać Gianeję o jej wiek. Wstrzymała się jednak.
— Szczęśliwej drogi i powodzenia!
— Dla was — odpowiedziała Gianeja. — Dla ludzi Ziemi. Nie dla mnie.
— Jeszcze raz powtarzam, nie masz racji.
Gianeja nic nie odpowiedziała.
Syrena zawyła po raz drugi.
Odprowadzający wsiedli do maszyn, które błyskawicznie odjechały od gwiazdolotu. Jeden po drugim uczestnicy ekspedycji znikali w wejściowej śluzie. Ostatnia weszła na statek Gianeja.
Zamknęły się hermetyczne drzwi.
Muratowa uderzył absolutny spokój dziewczyny. Nie mogłaby się tak zachowywać, gdyby nie była przyzwyczajona do lotów kosmicznych.
— Czy często opuszczała pani swoją planetę? — zapytał.
— Moją planetę? — Gianeja powtórzyła pytanie jakimś dziwnym tonem.
— Ojczyznę.
— Tak, często. U nas to jest normalne — w jej głosie zabrzmiała drwina.
Wiktor nie potrafił jednak odgadnąć, z czego Gianeja drwiła. Być może z Ziemi, być może ze swej ojczyzny. Niewykluczone też, że chodziło jej o coś zupełnie innego.
Naukowe miasteczko w kraterze Tycho było zbudowane pod skalnym nawisem na północnym stoku grzbietu. Budynki stojące na otwartej przestrzeni, na przykład obserwatorium astronomiczne, otaczały pola magnetyczne i antygrawitacyjne. Jednak największe i najszybsze meteoryty przebijały niekiedy ochronną warstwę, a nawet kiedyś poważnie uszkodziły główny teleskop.