Tym można wytłumaczyć jej zainteresowanie „Szóstą” i całe jej zachowanie w ciągu ostatnich dni. Pozytywnie oceniamy jej stosunek do nas, być może jednak popełniamy błąd. A jeśli chciała wziąć udział w ekspedycji po to, by osobiście przekonać się, czy baza przestała istnieć i czy jej tajemnice pozostaną dla nas na zawsze tajemnicami…
— Oskarża więc pan Gianeję o zdradę? — spytał Stone.
Muratow zerwał się na równe nogi.
— O nic jej nie oskarżam. Z własnego punktu widzenia jest, być może, zupełnie w porządku. To, co przed chwilą powiedziałem, mówiłem wbrew sobie. Przedstawiłem tylko jedną z możliwych wersji. Nic więcej.
— Należy o tym pomyśleć — powiedział Tokariew. — Może nas bardzo nęcić zbadanie zwiadowców, wyposażenia bazy, jednak… lekceważenie słów Gianei byłoby nieostrożnością.
— Oczywiście — powiedział Stone. — Może zastanowimy się, czy nie można by, przy pomocy robotów, sprawdzić, czym grozi zbadanie bazy.
Narada nabrała wąskospecjalistycznego charakteru i Muratow wyszedł z pokoju.
W sali klubowej zobaczył Gianeję. Stała przy tym samym oknie i w tej samej pozie.
Powoli podszedł do niej, dręczony wyrzutami sumienia, żałując, że rzucił na nią podejrzenia. Jednak powinien był o tym powiedzieć, skoro przyszło mu to do głowy, w tej sytuacji nie można niczego lekceważyć…
Gianeja nie obejrzała się. Wydawało się, że nie wiedziała, kto do niej podszedł. Jednak gdy stanął za nią, powiedziała:
— Niech pan patrzy, Wiktorze. Obserwuję to od dawna i nie rozumiem. Cienie są nieruchome. Można by sądzić, że Księżyc nie obraca się.
— Nie, Gianejo, on się obraca — odpowiedział Muratow zastanawiając się, jak go Gianeja poznała, po krokach czy w jakiś inny sposób. — Księżyc obraca się tak samo jak wszystkie ciała niebieskie, jednak bardzo powoli. Jeden obrót trwa dwadzieścia osiem ziemskich dób. I dlatego ruch cieni trudno zauważyć.
— A czemu to służy?
— Co czemu służy? Obserwowanie ruchu cieni?
— Myślę o czym innym. Do czego jest wam potrzebny tak powolny obrót Księżyca? Czy to jest tak bardzo korzystne dla prowadzonej tutaj pracy naukowej?
— Nie mamy wpływu na szybkość obrotu Księżyca.
Gianeja rzuciła na niego krótkie spojrzenie. Jednak nie zobaczył w nim szyderstwa, którego się spodziewał. Prawdopodobnie po prostu bardzo się zdziwiła.
— Proszę popatrzeć! — Gianeja znowu wyciągnęła rękę w kierunku okna. — Jak mocno nagrzane są oświetlone skały i jakie chłodne są w cieniu. Czy to też jest ludziom potrzebne?
„Tak! — pomyślał Muratow. — Ona widzi promieniowanie cieplne. Widzi temperaturę ciała tak samo, jak my widzimy jego kolor. Ona ją widzi!”
W ciągu ostatnich dni Muratow stale się denerwował podczas rozmów z Gianeją. Tak było i teraz. Poczuł, że jest bardzo podniecony. Widzieć temperaturę! Czy może być coś bardziej dziwnego i fantastycznego. A więc patrząc, na przykład na niego, Gianeja widzi nie tylko rysy jego twarzy, czy kolor skóry, ale i ile stopni ciepła ma jego ciało. Jak więc wygląda w jej oczach?
— Czy to jest potrzebne? — powtórzyła Gianeja i lekko dotknęła jego ręki. — Nad czym się pan tak zadumał? — zapytała i uśmiechnęła się.
„Powiedzieć? Nie, lepiej nie mówić”.
— Myślałem o pani słowach — odpowiedział. — Tak, oczywiście, nierównomierne nagrzanie księżycowego gruntu nie jest nam na rękę, ale cóż możemy na to poradzić?
— Trzeba przyśpieszyć obrót Księżyca.
— Czy pani sądzi, że to takie proste?
— A czyż nie jest proste?
— Niestety, nie. Przyśpieszenie lub zwolnienie ruchu ciała niebieskiego, zmiana jego obrotu wokół osi — to wszystko leży w granicach naszych możliwości, gdy mamy do czynienia z niewielkim ciałem niebieskim, ale nie z takim kolosem jak Księżyc. To jest zadanie dla techniki przyszłości. A czy w pani ojczyźnie — zapytał, niemal nie mając nadziei, że Gianeja odpowie — takie operacje techniczne są możliwe?
— Wydaje się, że tak. — Gianeja powiedziała to niepewnym tonem. — Czytałam, że w naszej ojczyźnie „księżyc” też obracał się powoli, ale kiedy okazało się, że jest to potrzebne, jego obrót przyśpieszono.
— Czy na pani planecie jest jeden „księżyc”, czy kilka?
Odpowiedź była zupełnym zaskoczeniem, zadziwiła Wiktora i była jeszcze jedną zagadką.
— Nie wiem — powiedziała Gianeja. — A właściwie nie pamiętam, co o tym pisano w książce, którą czytałam.
Muratow, jak mówił później, miał takie wrażenie, jakby go kto uderzył obuchem w głowę. Był tak zdumiony, że przez kilka sekund nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.
Masz ci nowinę! Z tego wynika, że Gianeja zna swoją ojczyznę tylko z książek. Nawet nie pamięta, ile „księżyców” jest na niebie jej planety!
„Czyżby urodziła się na gwiazdolocie? — pomyślał. — To znaczy, że jej ojczyzna jest bardzo daleko, tak daleko, że człowiek może się urodzić i osiągnąć dojrzałość w czasie drogi? Ale tego w żaden sposób nie da się pogodzić z naszą hipotezą, że ich drugą wizytę u nas dzieli od pierwszej czterysta albo pięćset lat. Takich rejsów nie można odbywać tak często”.
— Widocznie w tym względzie Rijageja się mylił — powiedziała Gianeja tak cicho, że Muratow zrozumiał, iż mówi ona nie do niego, a do samej siebie. — Był przekonany, że ludzie Ziemi już osiągnęli wyższy poziom — dodała głośno.
— Kto? — Muratow odzyskał nareszcie mowę. Postanowił udać, że nie słyszał początku zdania.
— Rijageja.
— Czy pani się rozczarowała?
— Nie, ani trochę. To on miał takie zdanie, a nie ja. Wydawało mi się, że zobaczę mniej, niż zobaczyłam.
— To znaczy, wówczas Rijageja miał o nas lepsze mniemanie niż pani, Gianejo?
— Tak, miał.
— Czy ma pani jakieś powody, by przypuszczać, że Rijageja zmienił swoją opinię?
— Nie można zmienić opinii, nie widząc przedmiotu tej opinii — odpowiedziała Gianeja. — A powiedziałam „miał”, ponieważ Rijagei już nie ma.
— Czy umarł?
Gianeja drgnęła.
— Zapomniałam — powiedziała. — Pan o tym nie wie. I to lepiej, że ludzie o tym nie wiedzą.
W głowie Muratowa zakiełkowało przypuszczenie.
— Rijageja znajdował się na statku, który zginął?
Gianeja milczała.