Выбрать главу

Promienie słoneczne szybko nagrzały olbrzymie metaliczne łaziki, włączono więc klimatyzację. Postanowiono, że dzisiaj zostanie zbadane podnóże wysokiego grzbietu krateru Tycho na zachód od stacji.

Gianeja znajdowała się w maszynie Stone'a. Byli tam również Tokariew, Garcia, Wieriesow i Muratow.

Wiktor prosił o ulokowanie go razem z Sinicynem w drugim łaziku, jednak Stone nie zgodził się.

— Proszę nie zwracać uwagi na kaprysy Gianei — powiedział. — Jest mi pan potrzebny.

Jednak Muratow zrozumiał, że kierownik ekspedycji w delikatnej formie daje mu po prostu do zrozumienia, że nie chce go umieszczać w którejś z innych maszyn, ponieważ jest w nich ciasno i postronny człowiek będzie zawadzał. Maszyna, w której siedział Stone, była jak gdyby sztabem ekspedycji. W pozostałych trzech umieszczono cały sprzęt techniczny. Gdyby odnaleziono bazę, one właśnie miały przystąpić do pracy i wykonać zadanie. Muratowa traktowano jako gościa.

W razie potrzeby można było wezwać przez radio jeszcze cztery inne maszyny, które pozostały na stacji i znajdowały się w stanie pełnej gotowości.

Nikt się nie łudził, że uda się odnaleźć bazę właśnie dzisiaj, już pierwszego dnia. Zbyt świeże jeszcze były wspomnienia całych lat bezpłodnych poszukiwań.

Gianeja w dalszym ciągu nie zauważała Muratowa, od czasu do czasu zwracała się do Garcii. Była zamyślona i chyba roztargniona.

Koliste ekrany obserwacyjne stwarzały wrażenie, że ściany są przezroczyste. Nawet najmniejsze szczegóły terenu wydawały się w pełni realne.

Przed fotelem Stone'a był umieszczony wielki podczerwony ekran. Nie było na nim widać kolorów widocznych gołym okiem, księżycowy pejzaż wydawał się więc dziwacznym połączeniem czarno-białych plam. Taki obraz potrafił odczytać jedynie wprawny obserwator.

Stone nie wiązał z tym ekranem zbytnich nadziei. Uważał, że znacznie bardziej pomocne okażą się właściwości wzroku Gianei. Przed samym wyjazdem za pośrednictwem Garcii zapytał ją, czy wierzy w to, że potrafi zobaczyć bazę.

— O ile wiem — padła odpowiedź — jest ona położona na otwartej przestrzeni. Dlaczegóż mam jej nie zobaczyć? Oczywiście, jeśli łazik podejdzie dostatecznie blisko.

Powiedziała to obojętnym głosem, jednak Stone wierzył jej słowom. Ponadto pamiętał, że Gianeja widzi dobrze na taką odległość, na jaką ziemski człowiek nie zobaczyłby nic bez lornetki.

Siadła obok niego i ze znudzeniem przyglądała się skałom. Tak jak i Stone patrzyła przed siebie. Nieco dalej siedział Garcia, który obserwował północną stronę. Wschodnia została powierzona Wieresowowi, a południowa Tokariewowi i Muratowowi.

Maszyny jechały wolno, z szybkością zaledwie piętnastu do dwudziestu kilometrów na godzinę. Wewnątrz łazika było przestronnie, chłodno i nawet przytulnie. Sześciokrotnie mniejsza niż na Ziemi siła przyciągania pozwalała na lekkość ruchów, wywoływała złudzenie niezwykłej siły, która jak się wydawało, przenikała wszystkie mięśnie.

Muratowowi bardzo się to podobało. Wydawało mu się, że fotel, na którym siedzi, jest zrobiony jakby z puchu, chociaż złudzenie pryskało przy dotknięciu. Żadna pierzyna na Ziemi nie mogła być tak miękka, skoro jego ciało ważyło tutaj sześć razy mniej niż zwykle.

Uważnie oglądał zalaną słońcem i mimo to pozornie ciemną równinę, jakby przeoraną przez gigantyczny pług. Rozumiał, że jemu i Tokariewowi powierzono obserwowanie tej strony, ponieważ było najmniej prawdopodobne, że właśnie tu znajduje się poszukiwany obiekt. Obaj byli obserwatorami niezbyt doświadczonymi. I dlatego nie bardzo wierzył, że zobaczy to właśnie miejsce, którego szukano. Żałował, że na czarnym, gęsto usianym gwiazdami niebie nie widać Ziemi. Stone trzymał się bardzo blisko gór. A Muratow zaś miał wielką ochotę obejrzeć ojczystą planetę. Widział ją wprawdzie z pokładu gwiazdolotu, trwało to jednak zbyt krótko i nie nasycił się tym niecodziennym widokiem.

Po upływie półtorej godziny natężenie uwagi nieco osłabło i Muratow zaczął myśleć o czymś innym. Znów zastanawiał się nad postępowaniem Gianei, usiłował odgadnąć powód jej gniewu.

„Jednak, być może — pomyślał — nie mam racji. Gianeja w ogóle nie gniewa się na mnie, a po prostu boi się dalszych pytań. I ucieka przede mną tylko dlatego, ponieważ nie chce na nie odpowiadać”.

Myśl ta poprawiła jego samopoczucie.

Minęła następna godzina. Łaziki przejechały już ponad pięćdziesiąt kilometrów. Stopniowo wszyscy uczestnicy ekspedycji zaczynali odczuwać znużenie.

Stone to wyczuł.

Zatrzymał łazik, za nim stanęły pozostałe maszyny.

— Proponuję, żebyśmy zjedli śniadanie wesoło powiedział Stone. — Odpoczniemy i pojedziemy dalej.

— Jak daleko chce pan profesor dzisiaj dojechać? — zapytał Tokariew.

— Nie więcej niż siedemdziesiąt kilometrów. Jeżeli wierzyć temu, co powiedziała Gianeja, dalej nie mamy czego szukać, gdyż będzie dobrze widać Ziemię. A Gianeja mówiła, że baza leży w takim miejscu, z którego Ziemi nie widać. Może zdążymy dzisiaj obejrzeć jeszcze wschodnią stronę.

— To będzie zbyt męczące.

— Nic strasznego. Nie możemy zwlekać. Widzę, że wy, mieszkańcy Księżyca, zrobiliście się leniwi — zażartował Stone. — Ale zmusimy was, żebyście pracowali tak jak na Ziemi.

— Jakby na Ziemi pracowało się całe dnie — odparował Tokariew.

— Jeżeli trzeba, to tak — poważnie odpowiedział Stone.

Nikt nie chciał jeść śniadania i po dziesięciominutowym postoju maszyny ruszyły znowu naprzód.

— Koledzy, nie można sobie pozwolić na roztargnienie — zwrócił się Stone do wszystkich uczestników wyprawy. — Proszę patrzeć uważnie. Po raz drugi tutaj nie wrócimy.

— Patrzymy!.. Patrzymy!.. — rozległy się odpowiedzi. — Patrzymy, ale niczego nie widzimy — Muratow poznał głos Sinicyna.

— Zobaczymy, możecie być pewni — odpowiedział Stone. — Jeśli nie dzisiaj, to jutro.

Najtrudniej było znosić usypiającą monotonię księżycowego krajobrazu. Wydawało się, że łazik ciągle znajduje się w pobliżu stacji. Krajobraz wciąż był taki sam, zwłaszcza po południowej stronie, którą obserwowali Muratow i Tokariew.

Wszystko było dokładnie takie samo, jak przed godziną czy dwiema.

— Wyjątkowo przygnębiająca planeta — powiedział Tokariew.

— Od jak dawna pan tu jest? — zapytał Muratow.

— Prawie rok.

— I ani razu nie wracał pan na Ziemię?

— Nie mam czasu — odpowiedział Tokariew. — Dzisiaj po raz drugi opuściłem stację. Mamy bardzo interesującą i bardzo potrzebną pracę — dodał, jak gdyby wyjaśniając.

„Wszędzie jest tak samo — pomyślał Muratow. — Wszyscy są pochłonięci pracą i zapominają o sobie. A jednak ciekawie jest żyć na takim świecie!”

I nagle usłyszał jak Gianeja pyta Garcię:

— Proszę powiedzieć, jaki ludzie Ziemi mają stosunek do śmierci?

— Sądzę, że taki jak i wszystkie inne rozumne istoty — odpowiedział inżynier wyraźnie zdziwiony tak nieoczekiwanym pytaniem.

— To nie jest odpowiedź — Muratow usłyszał, że w głosie Gianei brzmi rozdrażnienie. — Czy nie mógłby pan dać dokładniejszej odpowiedzi?

Garcia długo milczał, zastanawiając się, co powiedzieć. Muratow zdecydował, że nastąpiła odpowiednia chwila, by znów zacząć rozmawiać z Gianeją.

— Śmierć — powiedział nie odwracając się — jest smutnym wydarzeniem. Niestety nieuniknionym i powszechnym. Ludzie są śmiertelni i na to nic nie można poradzić. Śmierć człowieka bliskiego jest wielkim nieszczęściem dla tych, którzy go znali. Kiedy umiera człowiek, który służył całej ludzkości, nieszczęście spotyka wszystkich. A kiedy samemu się umiera, żałuje się, że zdążyło się zrobić tak niewiele. Traktujemy śmierć jako nieuchronne zło i mamy nadzieję, że w przyszłości uda się ją zwyciężyć.