— Nie, nie może być znana, ponieważ nie ma piłek.
Po kolacji Muratów znowu zjawił się w pokoju Gianei na pogawędkę. Sama go zaprosiła. Wydawało się, że po kłótni darzyła Wiktora wyjątkową sympatią.
Zdążył już opowiedzieć wszystkim o swoim kolejnym odkryciu i nikt się tym nie zdziwił.
— To jest oczywiste — powiedział Tokariew. — Cieplne promieniowanie podczerwone przenika przez tkaninę, więc Gianeja widzi to, czego nie widzą nasze oczy. Jednak miejsca osłonięte widzi inaczej niż nieosłonięte. Ciekawe, jak by wyglądał portret człowieka narysowany przez Gianeję kolorowymi kredkami.
— Tak, ale nie mamy kredek, które pozwalałyby na przekazanie podczerwieni — powiedział Stone. — Niewykluczone, że Gianeja widzi podczerwień inaczej niż my na podczerwonym ekranie.
W trakcie rozmowy Muratow starał się wyjaśnić ten problem.
— Doprawdy nie wiem, jak to wytłumaczyć — odpowiedziała Gianeja. — Ten kolor zlewa się z innymi i trudno go wydzielić. Dlatego rysuję tylko ołówkiem. Nie macie takich kolorów. Właśnie to naprowadziło mnie na myśl, że widzicie inaczej niż my. A przecież nie sposób wytłumaczyć, jak wygląda kolor, którego nigdy nie widzieliście.
— To znaczy — powiedział Muratow — że pani od razu określa temperaturę ciała, już na pierwszy rzut oka?
— W naszym języku nie istnieje w ogóle słowo „temperatura” — nigdy nie mierzymy stopnia nagrzania. Po cóż mielibyśmy to robić? Przecież to i tak widać.
„To dlatego odtrąciła termometr, który dawał jej Jansen — pomyślał Muratow. — Nie zrozumiała, co zamierzał zrobić”.
— Proszę powiedzieć, czy, kiedy zbliżaliście się do Hermesa, zobaczyliście, że asteroid jest zamieszkany?
— Tak, ciała niebieskie o takich rozmiarach są chłodne. Zobaczyliśmy, że od sztucznej budowli, wtedy nie wiedzieliśmy, co to takiego, bije światło dwóch rodzajów. Sztuczne — chłodne, i żywe — ciepłe. Zrozumieliśmy, że znajdują się tam żywe istoty, oczywiście ludzie.
— To było jednak ryzyko — powiedział Muratow uradowany, że nadarza się możliwość wyjaśnienia jeszcze czegoś — wyjść ze statku bez zapasu powietrza.
— Tak, to był błąd. Byliśmy bardzo zdenerwowani.
— Dlaczego opuściła pani statek? — z uporem zapytał Muratow.
Gianeja długo milczała, jakby zastanawiając się, co ma odpowiedzieć.
— Proszę się nie gniewać — powiedziała w końcu. — Wolałabym nie odpowiadać na to pytanie.
Muratow był głęboko rozczarowany, nie dał jednak tego po sobie poznać.
— Oczywiście, że pani nie musi — powiedział. — To tylko przypadkowe pytanie.
— Dlaczego nie mówi pan prawdy? — miękko spytała Gianeja dotykając jego ręki. — To przecież pana bardzo interesuje i nie zadał pan tego pytania przypadkiem. Ale proszę mi wierzyć, Wiktorze, kiedyś panu o tym opowiem. Jednak nie teraz. Nie mogę.
Powiedziała to z tak oczywistą rozpaczą, że Muratowowi zrobiło się jej żal.
— Proszę już o tym nie myśleć, Gianejo — powiedział. — Nikt pani do niczego nie zmusza. Proszę postępować tak, jak uważa pani to za słuszne. Oczywiście, ma pani rację. Ludzie chcieliby się wiele od pani dowiedzieć. Ale opowie mi pani wtedy, kiedy zechce. I proszę wybaczyć, że zadaję aż tyle pytań.
Znów dostrzegł w jej oczach łzy.
— Jesteście bardzo dobrzy — cicho powiedziała Gianeja. — I zaczynam was lubić.
— „Zaczyna po półtora roku” — mimo woli pomyślał Muratow.
Następnego ranka te same cztery łaziki z tą samą załogą znów opuściły garaż. Tym razem skierowując się na wschód.
Muratow nie starał się, a Gianeja nie wyrażała chęci, by rozmawiać o samym Rijagei jako o człowieku. Rozmawiano więc o jego wypowiedziach na temat Księżyca.
A przecież osobowość Rijagei bardzo interesowała Ziemian. Ten człowiek, którego nikt już nie zobaczy, odegrał ogromną rolę w wydarzeniach związanych z Gianeją i sputnikamizwiadowcami. Jego wola zmieniła cały przebieg tych wydarzeń.
— A może narysuje nam pani jego portret — poprosił Muratow. — Chcielibyśmy zobaczyć, jak wyglądał.
— Niech pan popatrzy w lustro — z uśmiechem powiedziała Gianeja.
I tak Muratow dowiedział się, że jest podobny do Rijagei, człowieka z innego świata, który całym swym postępowaniem udowodnił, że szczerze i ofiarnie kochał ludzi Ziemi.
W jednej chwili Muratow zrozumiał wiele…
Na drugi dzień ekspedycja wyruszała niemal z przekonaniem, że poszukiwania zostaną uwieńczone sukcesem. I nadzieja nie zawiodła ludzi.
Nie przejechali nawet piętnastu kilometrów od stacji, gdy Gianeja gwałtownie wychyliła się do przodu, wyciągnęła rękę i powiedziała:
— Oto, czego szukacie!
CZĘŚĆ TRZECIA
I
Budynek stał na szczycie wzgórza.
U jego podnóża rozłożyło się ogromne miasto. Było tak wielkie, że nawet z okien górnych pięter z wysokości dwustu metrów nie było widać jego krańców.
Ze wszystkich stron aż po kraj horyzontu ciągnęły się niekończące się kwadraty różnokolorowych dachów. Wydawało się, że wzgórze z samotną budowlą znajduje się w samym środku miasta, w rzeczywistości jednak było inaczej.
Przypadkowo, a być może i zgodnie z zamierzeniami architektów, znajdujące się w pobliżu wzgórza budowle były niewielkie, nie sięgały jego szczytu. Wieżowce, przewyższające rozmiarami całe wzgórze, tworzyły w oddali gigantyczny pierścień. A dalej, za nimi już nad linią horyzontu, strzelały w niebo górne kondygnacje najwyższych gmachów.
Budowla stojąca na szczycie wzgórza była widoczna zewsząd, z każdego miejsca w mieście.
Była zupełnie niepodobna do innych.
Przypominała pomnik, zbudowany jak gdyby z jednej bryły szkła w dwóch odcieniach błękitu. Ciemniejsze błękitne pasma tworzyły szkielet konstrukcji, jaśniejsze, które gdzieniegdzie wydawały się prawie białe — otwory okien. Skośne rozmieszczenie okien, zygzakiem przecinające fasadę gmachu, sprawiało wrażenie, jakby cała budowla wkręcała się w granatowe niebo.
A ponad kopułą dachu dobrze widoczna zewsząd „unosiła się” w powietrzu biała gigantyczna statua.
Budowla była olbrzymia. Ludzie Ziemi powiedzieliby, że przypomina korkociąg.
Miasto było jedną z najstarszych, liczących tysiące lat historii, stolic tej planety, chociaż teraz, w tej epoce słowo „stolica” było już od dawna anachronizmem.
Była zaś po prostu pomnikiem tych, którzy przeniknęli w Kosmos i nigdy stamtąd nie powrócili. Tego dnia na parterze gmachu, w olbrzymiej sali, zalanej promieniami wysoko stojącego pomarańczowego słońca, odbywało się zebranie.
Dookoła olbrzymiego, znajdującego się pośrodku sali stołu siedziało ponad sto osób — mężczyźni obok kobiet.
Ich stroje niewiele się od siebie różniły. Kobiety miały na sobie suknie, a mężczyźni krótkie tuniki. Nogi kobiet aż do kolan były owinięte krzyżującymi się taśmami, a kolana przykrywały sprzączki w kształcie liścia. Mężczyźni mieli gołe nogi. Kobiety miały długie i gęste włosy, mężczyźni natomiast gładko wygolone głowy.
Wszyscy oprócz jednego byli ubrani na biało.
Zielony odcień skóry, skośne, podniesione u nasady nosa oczy, wysoki wzrost zarówno mężczyzn, jak i kobiet — wszystko to było dla człowieka Ziemi znane i bezbłędnie odgadłby, że ludzie ci są współplemieńcami Gianei.
Gdyby zaś znalazła się tu Marina Muratowa, poznałaby także język, którym mówili.