Выбрать главу

Lijageja milczał. Twarz jego płonęła, jednak oczy jakby od razu zamgliły się, przygasły.

Potem powiedział zmęczonym głosem bez nienawiści:

— Dobrze wykorzystaliście czas. Żałuję, że nie przywiązywaliśmy wagi do słów Rijagei.

— Rijageja — ze zdziwieniem powiedział przewodniczący — pamiętam to imię. Był dowódcą waszej eskadry i waszym wspólnikiem.

— Czasy się zmieniają — Lijageja ironicznie powtórzył słowa Wijajji. — Czego jeszcze chcecie ode mnie?

— Niczego. Jesteś wolny, Lijagejo.

— W takim razie sam zadam ci tylko jedno pytanie. Dlaczego powiedziałeś, że nie potrzebujecie już ratunku? Czyżby pod waszymi rządami ludność planety zaczęła się zmniejszać?

— Nie, powiększa się, i to szybciej niż za twoich czasów, za czasów waszego panowania — odpowiedział Wijajja. — Powiedziałem ci już, że dziesięć pokoleń, które nie żyły pod jarzmem twej kasty, żyły nie na próżno. Wiesz, Lijagejo, jak starannie ukrywaliście przed nami tajemnicę waszej władzy, a więc i technikę lotów kosmicznych. Wszystko, co się z nimi wiązało, zabraliście ze sobą. Byliście przekonani, że „istoty niższe” nigdy nie odkryją waszych tajemnic. Okazało się, że nie trzeba wiele czasu na to, byśmy przewyższyli waszą technikę. Czy pomyśleliście, czyje ręce budowały wasze statki? Te ręce zostały na planecie. Myśleliście, że rozum należy tylko do was. To był wasz największy błąd, Lijagejo. Odpowiadam na twoje pytanie. Problem przeludnienia, który was wcale nie interesował, choć starałeś się nas przekonać, że jest wręcz przeciwnie, zmusił naszych przodków do przedsięwzięcia tego, co chciałeś nam przedstawić jako waszą zasługę. Sami udaliśmy się w Kosmos, przypadkiem w inną stronę niż wy. Przecież nie wiedzieliśmy, dokąd wy się skierowaliście. Znaleźliśmy rozumnych braci, którzy nas zrozumieli, zaproponowali nam swą pomoc. Niedługo już nadejdzie dzień masowej emigracji do nowej ojczyzny, przygotowanej wspólnymi siłami dwóch planet.

— To znaczy, że mimo wszystko macie zamiar zaludnić inną planetę?

— Nie zamieszkaną, Lijagejo. Domyślam się z wyrazu twojej twarzy, że nie rozumiesz, czym różnią się nasze plany od waszych. Wedle ciebie, niższe istoty, które zamieszkują Lię nie zasługują ani na litość, ani na wyrozumiałość, gdy zagrożone są interesy „wyższych” istot, takich jak ty i tobie podobni. Jednak z naszego punktu widzenia istoty niższe, to ty i twoi wspólnicy. Nie wierzę również w twoje twierdzenie, jakoby mieszkańcy Lia byli barbarzyńcami. Przeczą temu twoje własne opowiadania o tej planecie. Wkrótce poleci tam nasz statek. Wiem, że spotkamy tam braci, którzy tak jak my, nazwą ciebie, i was wszystkich dwunogimi zwierzętami.

Lijageja podniósł głowę. Mroczny ogień zapłonął w jego ciemnych oczach.

— Nie wahasz się, Wijajjo — powiedział — obrzucać obelgami tego, który nie może ci się przeciwstawić. Jestem tutaj sam. Jeżeli jednak traktujesz mnie jak zwierzę, to dlaczego zapraszasz zwierzę, by żyło wśród was? Czy nie lepiej jest je zabić?

— Być może, masz rację, Lijagejo — odpowiedział Wijajja. — Nie mamy jednak zwyczaju zabijać ludzi. I nie prosimy ciebie, żebyś z nami żył, ale zmuszamy. To jest kara.

II

Długa jest droga po szlakach wszechświata. Promień światła przez całe lata leci z jednej gwiazdy na drugą. A dzieło rąk ludzkich nie może lecieć z prędkością światła.

Długa i nużąca jest droga.

A jeśli załogę statku dręczy niepokój i niecierpliwość, droga wydaje się jeszcze dłuższa.

Nie mogli poświęcić więcej czasu na sen. Przestrzegali zwykłego porządku dnia: połowę doby spali, a połowę czuwali i niczym nie można było zapełnić mijającego czasu.

Było ich czterech.

Idea pchała ich naprzód, do dalekiego celu. Idei poświęcili siebie samych. Nie mieli nadziei, że wrócą z powrotem. Odlecieli ze swej ojczystej planety na zawsze. Nie mogli wrócić, ponieważ nie wiedzieli, jak kieruje się statkiem, jak odnajduje się drogę w bezgranicznej pustce.

Statek prowadziły automaty.

Rozumne, ostrożne, czujne prowadziły statek po wyznaczonej trasie, nakreślonej nie przez tych, którzy znajdowali się teraz na pokładzie, ale przez innych — tych, którzy zbudowali statek, umieli kierować nim, wiedzieli jak odnajdywać drogę w Kosmosie.

Żadnego z tych ludzi nie było na pokładzie gwiazdolotu.

Automaty były niezawodne. Wiedziały więcej niż ich obecni panowie i z bezdusznością maszyny zdradziły poprzednich.

Statek leciał po ściśle wytyczonym kursie. Cokolwiek by się nie zdarzyło, jakiekolwiek przeszkody nie stanęłyby na drodze, „dowódca” statku w ułamku sekundy podejmie decyzję i uniknie każdego niebezpieczeństwa.

Czterej ludzie, stanowiący teraz załogę statku, wiedzieli o tym dobrze. Bali się nawet podejść do drzwi kabiny sterowniczej. Drzwi były szczelnie zamknięte i żółtą farbą był na nich narysowany skośny krzyż.

To dlatego, by nikt nie mógł dostać się przypadkiem do zakazanej strefy.

Wszystko zależało od „dowódcy”. Jego mechaniczny mózg — to jedyna nadzieja osiągnięcia sukcesu, jedyna gwarancja osiągnięcia celu, jedyna szansa życia.

Czterej nie byli przekonani, że lądowanie odbędzie się tak pomyślnie jak start. Nie wiedzieli, czy „dowódca” potrafi opuścić statek na planetę. Mieli tylko nadzieję, że potrafi.

Często spoglądali na dużą, pomalowaną na jaskrawożółty kolor, hermetycznie zamkniętą skrzynię, stojącą na środku centralnego pomieszczenia olbrzymiego statku.

W tym pomieszczeniu czterej spędzali swój czas i rzadko tylko je opuszczali. Tutaj mieszkali, jedli, spali i rozmawiali, chociaż nie było to pomieszczenie mieszkalne.

Jednak oni lgnęli do siebie, starali się zawsze być razem, pomagali jeden drugiemu pokonywać mimowolny strach przed otaczającą ich zewsząd nieskończoną przestrzenią wszechświata.

Kajuty statku, przeznaczonego dla członków załogi, były pojedyncze, obliczone na jednego człowieka.

Wyrafinowany przepych kajut nie pociągał nowych gospodarzy. Wszystko było dla nich obce, niecodzienne i głęboko nienawistne.

Nienawidzili każdego przedmiotu, który znajdował się na statku i samego statku. Wszystkiego, poza żółtą skrzynią. To było jedyne, co nie należało do poprzednich właścicieli, a do nich samych, było zrobione przez nich, zawierało znany im cel.

Żółta skrzynia — to byli „oni sami”. Jeśli nie będzie im sądzone osiągnąć celu za życia, zawartość skrzyni zrobi wszystko za nich.

Zadanie, które przed sobą postawili, powinno być wypełnione za każdą cenę.

Skrzynia była ciężka, masywna i bardzo mocna. Skrzynia ocaleje, nawet jeśli statek rozbije się.