— Nie chcę — powiedziała Marinie — żebyście wyrobili sobie o nas całkiem złą opinię. I tak nie jest ona pochlebna. Rozumiem, że nie kierujecie się zwykłą ciekawością, ale, proszę, uwierzcie mi. Nigdy więcej nikt z naszych nie będzie zagrażał ludziom Ziemi. Mówię to w imieniu Rijagei, chociaż on już nie żyje. Gdyby miało być inaczej, nie zrobiłby tego, co zrobił.
Gianeję otaczano tak jak dawniej uwagą i troską. Wiele ludzi dziwiło się, dlaczego dziewczynie z innego świata nie ciąży tak długie lenistwo. Wkrótce miną dwa lata od chwili jej przybycia na Ziemię. Dziewczyna objechała już prawie całą kulę ziemską, widziała wszystko. Ludzie uważali więc, że już dawno powinna była wyrazić chęć podjęcia jakiejś pracy. Jednak nikt nie zauważył, by Gianeja odczuwała taką potrzebę.
Wiedziano już, że gość z Kosmosu jest bardzo młody. Marina dowiedziała się wreszcie, ile lat ma Gianeja. Umiała ona nawet określić swój wiek według ziemskiej rachuby czasu: miała zaledwie siedemnaście lat. To przynajmniej w części tłumaczyło brak nawyku do pracy. Gianeja jeszcze nie zdążyła się do niej przyzwyczaić. Zapytano ją oczywiście, jaka jest przeciętna wieku jej współplemieńców. Odpowiedź wielu ludziom wydała się nieprawdopodobna. Gianeja wymieniła monstrualną liczbę pięćset. A więc, licząc według ziemskich lat, jej współplemieńcy żyją sześć razy dłużej niż ludzie Ziemi.
Oczywiście uczeni bardzo się zainteresowali przyczynami takiej długowieczności, tym, czy było tak zawsze, czy dopiero w ostatnich wiekach, jednak odpowiedź Gianei była prosta i rozczarowała wszystkich.
— Nie wiem — powiedziała.
Nie można się było zbytnio łudzić, że uda się dowiedzieć tego, czego nie wiedziała Gianeja. A nawet ona nie wiedziała, gdzie znajduje się jej pierwsza ojczyzna.
— Ale przecież tam wiedzą, w którą stronę skierowały się wasze statki? — spytano Gianeję.
— Nie — brzmiała zagadkowa odpowiedź.
Nadal wiele spraw było nie wyjaśnionych. Najprawdopodobniej nigdy nie zostaną wyjaśnione. Jeżeli w ojczyźnie Gianei nie wiedzą o istnieniu Ziemi, nie można się było łudzić, że przybędzie stamtąd statek kosmiczny.
Minęło jeszcze dziesięć minut.
Już kilkudziesięciu ludzi z trwogą spoglądało w morze, wypatrując przez lornetki zaginionej Gianei. Muratow i Garcia pożyczyli już spacerowy kuter i przygotowywali się do wyruszenia na poszukiwania dziewczyny.
— Przecież to ona! — z ulgą powiedziała Marina, która pierwsza zauważyła uciekinierkę.
Czarny tren włosów kołysał się rytmicznie w takt ruchów pływaczki, która szybko zbliżała się do brzegu. Gianeja płynęła swym zwykłym stylem. Nie czuło się w jej ruchach zmęczenia, mimo prawie półtoragodzinnego pływania. Zielonkawe ręce rytmicznie i silnie przecinały wodę.
A gdy wyszła na brzeg w płomienniepomarańczowym kostiumie kąpielowym, nikt nie zauważył nawet przyśpieszonego oddechu.
Gianeja wyglądała zupełnie świeżo.
— Jak można było nas tak zdenerwować! — powiedziała Marina.
Gianeja uśmiechnęła się.
— Popłynęłam daleko — powiedziała równym i spokojnym głosem. — Chciałam dogonić biały statek, ale mi się nie udało. A potem zamyśliłam się i zapomniałam, że na mnie czekacie. Proszę wybaczyć!
Usiadła na kamykach pokrywających piaszczystą plażę.
Ruch ten nie zdradzał jednak zmęczenia.
— Nad czym się tak pani zadumała? — zapytał Garcia.
Młody inżynier odnosił się do Gianei ze szczególną atencją. Przypominało to miłość i było, oczywiście, tematem częstych żartów.
Gianeja zwróciła się do Muratowa.
— Zrobiło mi się smutno — powiedziała i Wiktor od razu wyczuł w jej głosie nowy ton. Popatrzył jej w oczy. Nie, nie było w nich łez, ale czuło się je w jej słowach. — Pomyślałam o moich rodzicach, siostrach, braciach. I tak bardzo zapragnęłam ich zobaczyć.
Nie odpowiedziała bezpośrednio Garci, jednak ten się nie obraził. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Gianeja, gdy pytanie było, jej zdaniem, ważne, zawsze zwracała się tylko do Muratowa.
— A przecież nigdy już ich nie zobaczę! — dodała Gianeja.
— Obawiam się, że ma pani rację — serdecznie odpowiedział Muratow. — Zrobilibyśmy wszystko, by pani mogła wrócić, ale przecież nawet pani nie wie, gdzie znajduje się jej ojczyzna. Może przyleci do nas stamtąd jeszcze jeden statek.
— Tak było zaplanowane — nieoczekiwanie powiedziała Gianeja. — Jednak w ostatniej chwili postanowiono go nie wysyłać.
— Może jeszcze zmienią zdanie. Proszę powiedzieć, Gianejo — Muratow chciał odwrócić jej uwagę od przykrych myśli — dlaczego właśnie pani powierzono rolę tłumacza? Czy tylko pani znała język hiszpański?
— Znał go świetnie mój ojciec — odpowiedziała Gianeja — ale był za stary, by po raz drugi lecieć na Ziemię. A ja byłam jego najlepszą uczennicą.
— To pani ojciec był u nas?
— Brał udział w pierwszym locie. Właśnie wtedy odnaleziono Ziemię.
— Czy długo byli na Ziemi?
— Dokładnie nie wiem, ale zdaje się, że długo. Ojciec zdążył się świetnie nauczyć języka.
— Kiedy to było?
Usłyszawszy to pytanie, które od dawna wszystkich interesowało, Raul i Marina nastawili ucha. Czy Gianeja odpowie?
— Może was to zdziwić — powiedziała Gianeja — ale nie potrafię powiedzieć. Podczas lotów kosmicznych zatraca się poczucie czasu. W każdym razie, wedle waszego kalendarza, to działo się mniej więcej pół wieku temu.
— Co takiego?! — Muratów bardzo poruszony uniósł się. — Czy pani się nie myli, Gianejo?
— Wydaje mi się, że się nie pomyliłam. Dlaczego pana to tak dziwi?
— Nie, nic. Wydawało nam się, że działo się to dużo wcześniej.
Odpowiedź Gianei w mgnieniu oka obaliła cały gmach zbudowanych przez ludzi domysłów i hipotez. Sądzono, że rodacy Gianei byli na Ziemi w okresie średniowiecza. Wydawało się niemożliwe, by w czasach późniejszych nikt ich nie zauważył. Pół wieku! Znaczyłoby to, że obcy statek wylądował na Ziemi w ostatnim ćwierćwieczu dwudziestego wieku, w epoce niezwykle burzliwego rozkwitu kosmonautyki. Nieprawdopodobne!
— Zastanówmy się — powiedział Muratow, starając się ukryć przed Gianeją wzrastające wzburzenie. — Nie mamy co robić, więc możemy się trochę zająć matematyką. Ile lat miała pani, gdy ojciec odleciał na Ziemię?
— Nic — uśmiechnęła się Gianeja. — Jeszcze się nie zdążyłam urodzić.
To komplikowało sprawę.
— Świetnie, a ileż lat miał ojciec?
— Nie wiem.
— Pani matka powinna jednak pamiętać, ile czasu trwała jego nieobecność.
— Na pewno pamięta, ale nigdy jej o to nie pytałam.
Plan Muratowa runął.
Mimo wszystko nie mógł uwierzyć w to, co mówiła. Pół wieku! To niemożliwe, Gianeja myli się. Można by było ostatecznie, uwierzyć, że działo się to w początku dziewiętnastego wieku, ale w końcu dwudziestego?… Gianeja nie wie, że czas płynie inaczej dla ludzi znajdujących się na planecie, a inaczej dla tych, którzy lecą w Kosmosie z szybkością ponadświetlną. Chyba o to chodzi.
Gianeja jednak mogła pomylić się o wiek, o półtora wieku, ale nie więcej. Trzeba było wysłać do lamusa hipotezę o średniowieczu ludzkiej historii.