Выбрать главу

Zmieniało to cały obraz, który stworzyli uczeni Ziemi przy bezpośrednim i aktywnym udziale samego Muratowa.

„Tak, to wielka szkoda, że zamiast Gianei — myślał — nie znalazł się wśród nas sam Rijageja. Czy dowiemy się kiedyś prawdy, czy też na wieki pozostanie ona nieznana?”

Muratow tak się zamyślił, że nie odpowiedział na jakieś pytanie zadane przez Gianeję.

Wzruszyła ramionami i zwróciła się do Mariny.

— Popatrzcie, koledzy — powiedział Garcia — biegnie do nas Stone.

— Biegnie? — zdziwiła się Marina.

Wszyscy się odwrócili.

Stone rzeczywiście nie szedł, ale biegł. To było do niego zupełnie niepodobne. Widocznie coś się stało. Nie przywitawszy się nawet (to też nie było do niego podobne), Stone powiedział ciężko dysząc:

— Przetłumaczcie jej! W pobliżu Ziemi pojawił się statek kosmiczny i niewątpliwie ten statek należy do jej współplemieńców.

VIII

Grawiometry stacji księżycowych pierwsze zasygnalizowały o zbliżaniu się do Ziemi niewidocznego statku.

Już niewidoczność wskazywała na to, że statek należy do tych samych istot, które przyleciały półtora roku temu. Ponadto było zbyt nieprawdopodobne, by w ciągu krótkiego okresu czasu odwiedzili Ziemię mieszkańcy dwóch różnych planet. Trudno było uwierzyć w tak niezwykły zbieg okoliczności, skoro nie składano ludziom wizyt przez tysiąclecia, jeśli nie brać pod uwagę wizyty współplemieńców Gianei.

Tak, to byli oni!

Dlaczego jednak, w jakim celu, pojawili się tak szybko?

Możliwe były trzy wyjaśnienia.

Pierwsze, najbardziej nieprawdopodobne, polegało na tym, że nie wrócił statek Rijagei. To było nieprawdopodobne, ponieważ załoga statku miała spędzić pewien okres czasu na Ziemi, skoro w ekspedycji brała udział tłumaczka. Półtora roku to zbyt krótki okres czasu na przebycie odległości dzielącej Ziemię od którejkolwiek z pobliskich gwiazd i jeszcze spędzenie na Ziemi chociażby miesiąca.

Drugie, które wydawało się bardziej prawdopodobne, sugerowało, że statek, który się zjawił, przyleciał w celu kontroli. I w końcu, to było najgorsze, statek mógł przylecieć po to, by zwielokrotnić i przyśpieszyć działanie sputników, skierować w kierunku Ziemi nowe, potężniejsze dawki diabelskiego promieniowania.

To ostatnie nie zgadzało się jednak z postępkiem Rijagei i z tym, co w jego imieniu powiedziała Gianeja. Mogła się jednak mylić.

Należało się zastanowić, jak powitać nieproszonych gości.

Ludzkość Ziemi miała wszelkie moralne prawa, by zniszczyć przylatujący statek. Byłoby to — jak mówili w starożytności — usprawiedliwionym przez prawo aktem samoobrony.

Można by to było z łatwością zrobić.

Jednakże takie rozwiązanie było nie do przyjęcia.

Uczeni i inżynierowie byli bardzo rozczarowani — i baza, i sputniki zginęły bez śladu. Nikt nie zdołał poznać ich budowy i zasad działania. A przecież była to technika stworzona przez inny świat i naturalnie wszyscy bardzo chcieli ją zbadać.

Zniszczenie i tego statku oznaczałoby, że trzeba się definitywnie, na zawsze rozstać z możliwością poznania tej techniki. Dociekliwość naukowa jest niezwykle potężnym uczuciem i trudno, prawie że nie można, z nim walczyć.

Zniszczyć statek! Nie, nigdy! Tylko w ostateczności, jeśli nie będzie innego wyjścia.

Potężna technika Ziemi pozwalała na inne rozwiązanie.

Należało spróbować. A jeśli próba nie powiedzie się, w każdej chwili można będzie rozbić na atomy zbliżający się statek.

Od chwili pojawienia się go w „polu widzenia” grawiometrów do podjęcia decyzji upłynęło niewiele czasu. W ciągu dwóch godzin Ziemia była już przygotowana na spotkanie ze statkiem w każdym z możliwych wariantów.

Statek „trzymały” promienie lokatorów. Znano już jego objętość i rozmiary. Planetę otoczono ochronną warstwą antyradiacyjnego promieniowania. Gościa pilnowały cztery gwiazdoloty i nie odstępowały go ani na krok.

Wszystko było przygotowane.

Przybysz, skazany i bezsilny, był całkiem w rękach ludzi Ziemi.

Czy załoga wiedziała o tym? Powinni byli zauważyć „honorową” eskortę i zrozumieć, co ona oznacza.

I, oczywiście, wyciągnąć wnioski.

Co zrobią?

Na Ziemi spokojnie czekano. W Instytucie Kosmonautyki, w którym mieścił się sztab spotkania, Laszlo Sabo nie zdejmował ręki z przycisku. Jedno naciśnięcie — i, otrzymawszy sygnał do ataku, cztery gwiazdoloty wystrzelą cztery śmiercionośne rakiety. Z przybysza nic nie pozostanie.

Statek zachowywał się co najmniej dziwnie.

Prawdopodobnie już poprzednio włączono na nim silniki hamujące — statek zbliżał się bardzo wolno. Bezustannie zmniejszał szybkość, bardziej niż było to konieczne.

W końcu jego szybkość zmalała prawie do zera.

Przybysz widocznie nie zamierzał lądować. By wejść na okrężną orbitę okołoziemską, tak jak sputniki-zwiadowcy, trzeba było mieć dużą szybkość, zaś tak powolne opuszczanie się na Ziemię wydawało się pozbawione sensu.

Wydawało się, że dowódca statku nie wie, co powinien zrobić.

Być może, zobaczył wszystko i zrozumiał, że wpadł w pułapkę. Wtedy statek mógłby nagle zawrócić i uciec w Kosmos.

Szabo zdecydował, że do tego nie dopuści. Przybysz „żywy” nie opuści przestrzeni okołoziemskiej.

Kto mógł się domyślić, że nikt nie kieruje statkiem, że cztery znajdujące się w nim istoty nawet nie wiedzą, że ich podróż skończyła się, że automaty czekają na rozkaz, którego nie ma im kto wydać.

Nawet najbujniejsza wyobraźnia nie byłaby w stanie wymyślić czegoś takiego.

Na Ziemi byli zdumieni.

Gigantyczny statek — jego długość wynosiła pół kilometra — „dreptał” wokół Ziemi, bezsensownie tracił czas i energię. Nie wysyłał żadnego promieniowania.

Jednakże statek nie opadł na Ziemię, a to znaczyło, że pracują na nim urządzenia hamujące. W pobliżu tak ogromnego ciała niebieskiego, jakim jest Ziemia, utrzymanie takiego giganta w stałej odległości wymagało kolosalnego zużycia energii.

I jakoś ni stąd, ni zowąd pojawiła się myśl o nowej tragedii. Załoga statku nie żyła.

Co mogło doprowadzić do takiego finału międzygwiezdnej podróży? Drugi Rijageja?!

Natychmiast zwrócono się do Gianei, która powtórzyła jeszcze raz, że drugi statek, dokładnie taki sam jak pierwszy, był rzeczywiście przygotowywany do startu, jednak później zdecydowano się wysłać tylko jeden. Co wpłynęło na zmianę tej decyzji, nie wiedziała.

Coraz więcej przemawiało za tym, by wprowadzić w życie pierwotnie zamierzony plan.

Zacząć trzeba było od sprawdzenia, czy zbliżenie się do statku jest bezpieczne, czy nie ma na nim urządzeń obronnych, podobnych do tych, jakie były zainstalowane na sputnikach.

Gwiazdoloty towarzyszące „gościowi” otrzymały rozkaz przeprowadzenia takiego sprawdzianu.

Do przybysza z Kosmosu zbliżyły się z różnych stron cztery roboty-zwiadowcy i bez przeszkód dotknęły jego powierzchni.

Nie zaszła anihilacja. Na statku nie było urządzeń obronnych!

Na ekranach kabin sterowniczych gwiazdolotów zarysowały się mgliste kontury tego, co znajdowało się we wnętrzu „gościa”…

I następna niespodzianka!

Transmisja telewizyjna jednego z robotów, który znajdował się w pobliżu środkowej części statku kosmicznego wyraźnie pokazała, że wewnątrz „coś” się porusza.

To „coś” było bardzo podobne do istot żywych, bardzo podobne do ludzi!