Выбрать главу

Nienawistni!

Statek dowiózł ich nie tam, gdzie chcieli dolecieć. Okazało się, że wylądowali na planecie nienawistnych, w ich ojczyźnie! Wszystko przepadło, runęły wszystkie plany!

Czterech leżało bez ruchu, poddało się losowi, godząc się ze straszliwą klęską. Niech wchodzą i robią, co chcą.

Dla czterech życie nie miało już więcej żadnej wartości.

Pierwszy przyszedł do siebie najstarszy, Wiego.

— Musimy zniszczyć zawartość żółtej skrzyni — powiedział — nim zjawią się tu nienawistni. Oszukali nas. Statek miał lecieć w zupełnie inną stronę niż pierwszy. Ale tutaj o niczym nie wiedzą. Milczcie więc, bez względu na to, co by z wami nie robili.

— Będziemy milczeć bez względu na to, co by z nami nie robili — odpowiedziało trzech.

Malowanie na szaro niewidzialnego korpusu nie zajęło dużo czasu. Potężne rozpylacze zrobiły to w pół godziny.

Przed oczami ludzi wznosiło się jak góra kolosalne ciało kosmicznego giganta pięćsetmetrowej długości. Było podłużne i nierówne, wybrzuszone na obu końcach. Nie było widać nic, co mogłoby przypominać dysze. Widocznie nie był to statek odrzutowy.

— To ten sam — powiedziała Gianeja — który miał lecieć w ślad za nami. Jednak postanowiono go nie wysyłać. Dziwne! Dlaczego jest tutaj?

— Czy wasz był taki sam? — spytał Muratow.

— Obydwa były identyczne.

Czekali cierpliwie ponad godzinę. Jednak ze statku nikt nie wychodził.

— Czy właz można otworzyć z zewnątrz? — zapytał Stone.

— Tak.

Muratow przetłumaczył.

— Wejdźmy sami — zaproponował Sabo. — Możliwe, że załoga statku potrzebuje pomocy.

— Otworzymy właz i poczekamy. Skład powietrza, które znajduje się wewnątrz statku, może się różnić od ziemskiego. Należy przeprowadzić dezynfekcję.

— Oczywiście — zgodził się Stone. — Jednak czy można otworzyć obie pary drzwi? Przecież tam jest na pewno śluza wyjściowa.

Gianeja potwierdziła, że śluza wyjściowa rzeczywiście istnieje i obie pary drzwi, zewnętrzne i wewnętrzne, nie mogą być otwarte jednocześnie.

— Jednak ochrona statku — dodała — jest automatyczna. Ani do statku, ani ze statku nie może przeniknąć nic, co jest szkodliwe. I przy wejściu, i przy wyjściu przeprowadza się dezynfekcję. Możecie się nie obawiać. Powietrze wewnątrz niczym nie różni się od waszego.

— Więc co robić?

Słowa Gianei nikogo nie przekonały.

— Można wpuścić na statek roboty dezynfekcyjne — powiedział Stone. — Musiało by ich być dużo, a ponadto musielibyśmy długo czekać, zanim by je tu dostarczono.

— Na statkach kosmicznych powietrze jest zwykle destylowane — zauważył Leszczyński.

— Tak, jednak nie mamy pewności, czy u nich jest tak samo.

Sytuacja była trudna.

Wejście na statek, nawet w skafandrach, było dużym ryzykiem. Nie można zaś było polegać na obronie, o której mówiła Gianeja. Dla ludzi mogły być szkodliwe mikroby, które znajdowały się w atmosferze statku. Nikt nie wiedział, czy pomoże wtedy powtórna dezynfekcja przy wyjściu. Wystarczyło, by w atmosferze Ziemi znalazł się choćby jeden mikrob z innej planety, a wybuchłaby epidemia nieznanej choroby.

Ale tym, którzy znajdowali się wewnątrz statku, nie zagrażało niebezpieczeństwo. Dowodził tego przykład Gianei — nie zachorowała na Ziemi.

Ale oni o tym nie wiedzieli. I być może właśnie dlatego nie wychodzili.

— Robią analizę naszej atmosfery — powiedział Muratow. — To może trwać bardzo długo. Mamy tylko jedno wyjście. Trzeba im pokazać Gianeję. Oni na pewno widzą, co dzieje się na zewnątrz. Niech Gianeja napisze na dużym arkuszu papieru olbrzymimi literami: „Wychodźcie! Nie ma niebezpieczeństwa!” i podejdzie do iluminatorów. Na pewno wie, gdzie się znajdują.

Wszystkim spodobał się pomysł Muratowa.

— Proszę jej to przetłumaczyć — powiedział Stone.

Gianeja od razu chętnie się zgodziła.

Ktoś poszedł do budynku portu kosmicznego po arkusz papieru i farby.

— Jednakże opuszczenie przez nich statku — powiedział Sabo — może być i dla nas niebezpieczne, jeżeli dezynfekcja śluzy wyjściowej jest niedoskonała.

— To nieprawdopodobne — odpowiedział Stone. — Sądząc po statku, ich technika stoi na wysokim poziomie. Umieją się z nią obchodzić. Na tym polega różnica.

— U nas nie ma iluminatorów — powiedziała Gianeja, zwracając się do Muratowa. — Zewnętrzne obiektywy przekazują obraz na wewnętrzne ekrany. Tak jak wasze telewizory.

— Musi pani pisać bardzo wyraźnie — powiedział Garcia. — I proszę podejść blisko. Załoga może znajdować się w środku, a to daleko od burty. Czy ekrany pozwalają na zbliżanie zewnętrznych obiektów?

— Widać na nich naturalny obraz — odpowiedziała Gianeja. — Jednak podejdę do przedniej części, do pulpitu sterowniczego. Tam powinien ktoś być.

— Gdzie znajduje się wejście? — zapytał Stone. — Z której strony?

— Z lewej, zwróconej teraz ku nam.

Jej słowa znalazły nieoczekiwane potwierdzenie.

Wszyscy zobaczyli, jak w burcie gwiazdolotu otworzył się właz. Metaliczne schody zalśniły w słońcu i opadły.

Było je dobrze widać. I stało się oczywistym, że niewidoczna była jedynie zewnętrzna obudowa.

Grupa ludzi znajdowała się daleko od statku. Wszyscy rzucili się do wuczemobilów, żeby zobaczyć, czy załoga postanowiła wyjść.

Nikomu nie przyszło do głowy, że może grozić niebezpieczeństwo. Akty wrogości w tej sytuacji, w jakiej znaleźli się goście, były pozbawione sensu.

Maszyny pomknęły. Czterysta metrów przebyto w ciągu paru sekund.

Załoga statku rzeczywiście wyszła. Składała się tylko z czterech osób. Jednak, być może, reszta pozostała w środku?

Gianeja nagle krzyknęła. Odwróciwszy się Muratów zobaczył na jej twarzy malujące się zdumienie.

Zdziwiła się nie tylko Gianeja, zdumieli się wszyscy.

Widać sądzone już było, że kosmiczne statki współplemieńców Gianei zawsze przynosić będą niespodzianki. Z pierwszego wysiadła Gianeja w złocistym stroju, w stroju, który zupełnie nie przypominał kosmicznego. A teraz…

Przy trapie stały cztery maleńkie figurki.

Ubrani byli nawet nie dziwnie, a po prostu bez sensu. Krótkie koszule ściągnięte pasem nawet nie sięgały kolan. Byli boso. Obnażone ręce i nogi pokryte były gęstym włosem. Głowy mieli również zarośnięte czarnymi i zmierzwionymi włosami.

Wszyscy mieli długie brody. Wszyscy czterej byli krępi, barczyści i bardzo niscy — ich wzrost nie przekraczał półtora metra. Stali przytuleni jeden do drugiego i byli bardzo przestraszeni. Ich twarze miały ludzkie rysy, jednak bardzo różniły się nie tylko od twarzy ludzi Ziemi, ale i od twarzy Gianei. Ich skóra nie miała zielonkawego odcienia, oczy mieli okrągłe, bez brwi i rzęs, nosy przypłaszczone. Wąskie wargi odsłaniały żółtawe dziąsła i dwa rzędy drobnych tegoż koloru zębów.

Pasażerowie wuczemobilu w milczeniu przypatrywali się zdumiewającym kosmonautom. Nikt niczego nie rozumiał.

— Kto to jest? — zapytał wreszcie Muratow. — Przecież to nie pani rodacy, Gianejo?

Milczała, nie spuszczając oczu z przybyszów. Potem drgnęła i oczy jej zabłysły.