Szybko rozdarła cienkie paski papieru chroniące wiadomość zza gobelinu, przysunęła je do płomienia lampy, a potem upuściła do miski, w której się dopaliły. Na paskach były tylko wskazówki odnośnie do tego, gdzie zostawić wiadomość, po jednej dla każdej z kobiet w długim łańcuchu, plus kilka dodanych wyłącznie dla kamuflażu liczby stadiów, jakie musiała pokonać wiadomość. Więcej środków ostrożności nie sposób było przedsięwziąć. Nawet siostry bliskie jej sercu wierzyły jej nie bardziej niż ona im. Tylko trzy z grona Najwyższej Rady znały jej tożsamość, a gdyby istniała taka możliwość, nie dopuściłaby nawet do tego. Nigdy dosyć środków ostrożności, zwłaszcza w obecnych czasach.
Po odczytaniu — pochylona zdekodowała wiadomość, zapisując jawny tekst na drugiej kartce — sam tekst potwierdził tylko jej przeczucia z ubiegłej nocy, kiedy Talene się nie pojawiła. Tamta opuściła kwatery Zielonych wczesnym rankiem, zabierając ze sobą tylko juki i niewielki kuferek. Ponieważ nie miała służby, niosła wszystko sama. Nikt najwyraźniej nie wiedział, dokąd się udała. Zasadniczą kwestią pozostawało, czy przeraziła się wezwania przed Najwyższą Radę, czy chodziło o coś zupełnie innego? O coś innego, zdecydowała Alviarin. Talene patrzyła na Yukiri i Doesine, jakby oczekiwała od nich... wskazówki. Pewna była, że jej się nie zdawało. A może? Niemniej to było już najdrobniejsze ziarnko nadziei. Musi chodzić o coś więcej. Naprawdę potrzebowała zagrożenia dla Czarnych, w przeciwnym razie Wielki Władca mógł przestać je chronić.
Ze złością oderwała dłoń od czoła.
Ani razu nie brała pod uwagę wykorzystania skrzętnie ukrytego, małego ter’angreala, żeby wezwać Mesaanę. Przede wszystkim, co było absolutnie najważniejsze, tamta z pewnością zamierzała ją zabić, wyraźnie wbrew założeniom ochrony zapewnianej przez Wielkiego Władcę. W tej samej chwili gdy ochrona ta zniknie. Widziała przecież twarz Mesaany, poznała jej upokorzenie. Żadna kobieta nie zapomni o czymś takim, zwłaszcza jedna z Wybranych. Każdej nocy śniła o zabiciu Mesaany, często na jawie wyobrażała sobie, jak można tego dokonać — tylko w sytuacji, gdy uda jej się podejść ją tak, żeby o tym nie wiedziała. Tymczasem potrzebne były jej dalsze dowody. Najprawdopodobniej ani w oczach Mesaany, ani Shaidara Harana zachowanie Talene nie będzie potwierdzeniem niczego. Czasami, choć nadzwyczaj rzadko, zdarzało się przecież, że siostry panikowały i uciekały, a przypuszczenie, iż Mesaana oraz Wielki Władca są tego nieświadomi, oznaczało dopraszanie się o kłopoty.
Przytknęła po kolei do płomienia świecy zaszyfrowaną wiadomość i jej jawną treść, a potem trzymała każdą kartkę za rożek, póki ogień niemal nie poparzył palców i dopiero wtedy upuszczała na kopczyk popiołów w misce. Za pomocą gładkiego, czarnego kamienia, który służył jej za przycisk do papierów, miażdżyła je dokładnie i mieszała popioły. Nie wydawało jej się prawdopodobne, by ktoś potrafił odtworzyć słowa ze spalenizny, ale mimo to...
Wciąż na stojąco odcyfrowała dwie pozostałe wiadomości i dowiedziała się, że Yukiri oraz Doesine śpią w pokojach zabezpieczonych przed wtargnięciem. Nie było w tym nic zaskakującego — w obecnych czasach dotyczyło to pewnie większości sióstr w Wieży — ale oznaczało, że porwanie ich może być trudne. Takie przedsięwzięcia zazwyczaj przeprowadzano najgłębszą nocą, rękoma sióstr z macierzystych Ajah danej kobiety. Zresztą wciąż się może okazać, że te spojrzenia były efektem zbiegu okoliczności albo igraszką wyobraźni. Powinna się nad tym zastanowić raz jeszcze.
Z westchnieniem wzięła z kufra kilka małych segregatorów i miękko osunęła się na wyściełane poduszką z gęsiego pierza krzesło za biurkiem. Niemniej okazało się, że ruch był i tak zbyt gwałtowny, siadając, skrzywiła się z bólu. Zdusiła nabrzmiewający w gardle jęk. Z początku poniżenie, jakiego przysparzały jej rózgi Silviany, uznawała za znacznie gorsze od bólu, ale ból przez to nie znikał. Jej pośladki były jednym siniakiem. A jutro Mistrzyni Nowicjuszek pogorszy jeszcze stan rzeczy. A pojutrze i następnego dnia... Ponura wizja niekończących się dni wycia pod rózgą Silviany i unikania spojrzeń sióstr, które doskonale wiedziały, co się dzieje w gabinecie Mistrzyni Nowicjuszek.
Spróbowała odegnać od siebie te myśli, umoczyła nową stalówkę w atramencie i zaczęła pisać zaszyfrowane rozkazy na cienkich karteczkach papieru. Talene, rzecz jasna, należy znaleźć i sprowadzić z powrotem. Na karę i egzekucję, jeśli tylko zwyczajnie spanikowała, w przeciwnym zaś wypadku, to znaczy, jeżeli znalazła sposób na złamanie przysiąg... Alviarin tej właśnie nadziei się trzymała, gdy kazała dokładnie obserwować Yukiri i Doesine. Znajdzie się jakiś sposób, żeby je pojmać. A jeśli nawet okaże się, że wszystko było rzeczą przypadku i imaginacji, na pewno jakaś korzyść przyjdzie z ich przesłuchania. Sama będzie kierować strumieniami kręgu. Na pewno się uda.
Zatopiona w pisaniu, nie zdawała sobie sprawy, że jej uniesiona dłoń błądzi po czole, poszukując niewidzialnego znamienia.
Promienie popołudniowego słońca kładły się ukosem pod koronami wysokich drzew, rosnących na grzbiecie wzgórza ponad wielkim obozem Shaido, w powietrzu tańczyły plamki światła, ptaki śpiewały w gałęziach. W trzepocie barw przemykały sójki i jakieś czerwone ptaki. Galina zapatrzyła się w górę i uśmiechnęła. Rankiem spadł ulewny deszcz, po którym zostały rozproszone wolno płynące obłoki, lecz w powietrzu wciąż czuć było chłodne tchnienie. Siwa klacz Galiny o łukowato sklepionej szyi i żywym chodzie z pewnością musiała wcześniej należeć do jakiejś szlachcianki lub bogatego kupca. Nikt inny — prócz, oczywiście, siostry — nie mógłby sobie pozwolić na tak szlachetne zwierzę. Uwielbiała przejażdżki na klaczy, której dała imię Chyża, ponieważ któregoś dnia miała ją chyżo ponieść ku wolności; wolny czas samotności wykorzystywała na rozmyślania o tym, co z odzyskaną wolnością pocznie. Miała już szczegółowe plany, jak odpłaci tym, którzy ją zawiedli, poczynając od Elaidy. Rozkoszowała się każdym etapem tych planów, najwięcej radości dostarczał jej sam moment ich zwieńczenia.
Radość tę wszakże odczuwała w sposób niezmącony tylko wówczas, gdy udawało jej się zapomnieć, że przywilej samotnych wycieczek stanowił jedynie szczególnie dobitną oznakę faktu, iż Therava posiadała ją bez reszty, podobnie jak grubą, białą szatę, którą nosiła, jej wysadzany ognistymi łzami pasek i obrożę. I jak zawsze, wraz z tą myślą jej uśmiech przeszedł w ponury grymas. Ozdóbki dla pieska, który mógł się bawić do woli, ale tylko w chwilach, gdy nie zabawiał swojej pani. Przecież nie mogła zdjąć tych drogocennych symboli swej niewoli, nawet tutaj. Ktoś mógłby zobaczyć. Przyjechała w to miejsce, aby być jak najdalej od Aielów, ale skąd pewność, że nie ma ich w lesie? Therava mogła się dowiedzieć o jej wypadach. Niełatwo przyznać, ale rozpaczliwie bała się sokolookiej Mądrej. Therava nawiedzała jej sny i nigdy nie były one przyjemne. Często budziła się spocona i zalana łzami. Pobudka z koszmaru przynosiła zawsze ulgę, choć często do rana już nie potrafiła zmrużyć oczu.