— Udajmy się do miejsca, gdzie będziesz mógł stworzyć dla nas jedną ze swych dziur w powietrzu, Fagerze Nealdzie.
— Wystarczy, że znajdziemy się po drugiej stronie wzgórza, Gaul. Cóż, bywam tu tak często, że właściwie wszędzie mógłbym otworzyć bramę. Czy wy, Aielowie, zawsze biegacie?
Bramę? O czym ten człowiek bredził? Przestała zwracać uwagę na wypowiadane przez niego nonsensy i zaczęła się zastanawiać nad własnym położeniem oraz drogami wyjścia. Nie wyglądało to najlepiej. Była związana jak owca na sprzedaż, była zakneblowana tak, że nawet gdyby zaczęła krzyczeć z całej siły, nie słyszano by jej z odległości dziesięciu kroków — jej szanse na ucieczkę były zerowe, chyba żeby porywaczom przeszkodził patrol Shaido. Ale czy naprawdę tego chciała? Jeżeli nie spotka się z Aybarą, nie będzie mogła mu przeszkodzić w zrujnowaniu planów. Z drugiej strony, jak długo potrwa droga do jego obozu? Z pewnością jest dość daleko, w przeciwnym razie Shaido dawno by go znaleźli. Wiedziała, że zwiadowcy patrolują dokładnie obszar w promieniu dziesięciu mil od obozowiska. Niezależnie od tego, ile dni zabierze ta podróż, powrót zajmie tyle samo. Spóźni się nie o minuty, ale o całe dni.
Therava nie zabije jej za to. Po prostu sprawi, by zapragnęła nie żyć. Może da się coś wyjaśnić. Zmyśli jakąś bajeczkę o porwaniu przez bandytów. Dwóch bandytów — bardziej wiarygodne, że dwóch mężczyzn podkradło się do obozu niż to, że zrobiła to cała banda. Ponieważ nie mogła przenosić, ucieczka zabrała jej sporo czasu. Potrafi opowiedzieć tę historyjkę w przekonujący sposób. Może przekonać Theravę. Jeśli powie na przykład... To na nic. Za pierwszym razem, gdy Therava ukarała ją za spóźnienie, przyczyną był pęknięty popręg i konieczność prowadzenia Chyżej. Therava okazała się głucha na tłumaczenie i podobnie zareaguje na wymówkę porwania. Galinie zachciało się płakać. W istocie, jak sobie zdała sprawę, już od jakiegoś czasu płakała beznadziejnymi łzami, których nie potrafiła powstrzymać.
Koń zatrzymał się i zanim Galina zdążyła się zastanowić co robi, już szarpała się dziko, próbując ześlizgnąć się z siodła i krzyczeć, na ile pozwalał knebel. Z pewnością zależy im na uniknięciu wartowników. Z pewnością Therava zrozumie gdy wartownicy przyprowadzą ją i jej porywaczy, nawet jeśli oznaczało to spóźnienie. Z pewnością poradzi sobie z Faile, nawet kiedy ta dowie się o śmierci męża.
Zarobiła tylko mocny cios ciężką ręką.
— Cicho — powiedział Aiel i znowu ruszyli truchtem.
Łzy znowu popłynęły z jej oczu i wkrótce jedwabny kaptur okrywający twarz zrobił się mokry. Therava już się postara, żeby wyła pod jej dłonią. Ale mimo płaczu w głowie układała sobie słowa, które powie Aybarze. Musi się skupić na zachowaniu choć najmniejszych szans na zdobycie różdżki. Therava z pewnością... Nie. Nie! Powinna się skoncentrować na tym, co sama może zdziałać. Obrazy okrutnookiej Mądrej z rózgą w dłoni — z pasem, z linką... — przemykały jej przed oczami, ale za każdym razem przeganiała je, koncentrując się na pytaniach, jakie zada Aybara i odpowiedziach, jakich sama udzieli. Albo nad tym, jak go przekonać, by jej właśnie powierzył bezpieczeństwo swej żony.
W żadnej spośród swoich kalkulacji nie uwzględniła ewentualności, że podróż skończy się w niecałą godzinę od momentu, gdy została schwytana.
— Rozsiodłaj jej konia, Noren, zaprowadź go do pozostałych zwierząt — powiedział Murandianin.
— Już się robi, panie Nealdzie — padła odpowiedź. W słowach pobrzmiewał cairhieniański akcent.
Pęta opadły z kostek, ostrze noża prześlizgnęło się między jej nadgarstkami, rozcinając sznur, wreszcie zniknęło i to, co przytrzymywało knebel w ustach. Wypluła jedwab przesiąknięty śliną, i odrzuciła kaptur na plecy.
Niski mężczyzna w czarnym kaftanie odprowadzał właśnie Chyżą poprzez niechlujne zbiorowisko wielkich, połatanych brązowych namiotów oraz niedużych, nieporządnych chatynek, najwyraźniej wykonanych z gałęzi drzew, w tym ze zbrązowiałej sośniny. Jak wiele czasu zabiera igłom sosny nabranie brązowej barwy? Dni, może tygodnie. Sześćdziesięciu, siedemdziesięciu ludzi zajmujących się gotowaniem strawy albo siedzących po prostu na drewnianych stołkach przypominało jej chłopów w prymitywnych kaftanach — ale niektórzy ostrzyli miecze, włócznie i halabardy, gdzieniegdzie widniały stojaki z bronią. W przestrzeniach między namiotami i szałasami widziała kolejnych mężczyzn w hełmach i napierśnikach, na koniach, z długimi lancami o wąskich grotach. Żołnierze udający się na patrol. Ilu nie widziała? Nieważne. Widok rozciągający się przed jej oczyma nie mógł istnieć! Rutynowe warty Shaido obejmowały perymetr większy niźli odległość, w jakiej znajdował się ten obóz. Nie mogło być inaczej!
— Nawet gdyby nie charakterystyczne oblicze — mruknął Neald — starczyłoby tego chłodnego, szacującego spojrzenia. Jakby przyglądała się robakom pod kamieniem, który właśnie odwróciła. — Okazał się smukłym mężczyzną w czarnym kaftanie, teraz w zadumie podkręcał nawoskowanego wąsa, ostrożnie, by nie zniszczyć szpicu. Przy pasie miał miecz, ale nie wyglądał ani na żołnierza, ani w ogóle na człowieka parającego się bronią. — Cóż, chodźmy więc, Aes Sedai — powiedział, poklepując ją po ramieniu. — Lord Perrin z pewnością będzie chciał zadać ci parę pytań. — Spróbowała mu się wyszarpnąć, a wtedy spokojnie zacieśnił uchwyt. — Nie rób tego.
Wysoki Aiel, Gaul, wziął ją pod drugie ramię i mogła wybierać, czy pójdzie sama, czy ją zawloką. Poszła więc, wysoko unosząc głowę, udając, że tamci to tylko eskorta — oczywiście każdy, kto zerknąłby na jej ręce, wiedziałby, jak się rzeczy mają. Choć wzrok utkwiła w przestrzeń przed sobą, mimo wszystko widziała zbrojnych chłopów, w większości bardzo młodych, patrzących w ślad za nią. Jak to możliwe, że ci dwaj tak niefrasobliwie traktowali Aes Sedai? Niektóre spośród Mądrych, widząc, jak skwapliwie słucha poleceń i ulega Theravie, a nieświadome natury jej przysiąg, wyrażały wątpliwości względem tego, za kogo się podaje — ci dwaj jednak wiedzieli. I nie obchodziło ich to. Zrodziło się w niej podejrzenie, że ci chłopi też wiedzieli... i żadnego nie zaskakiwał sposób, w jaki się z nią obchodzą. Poczuła gęsią skórkę na karku.
Kiedy zbliżyli się do wielkiego namiotu w biało-czerwone pasy, z odrzuconymi, wielkimi klapami wejścia, usłyszała dobiegające z wnętrza głosy:
— ...powiedział, że wkrótce będzie — mówił mężczyzna.
— Nie dam rady karmić jeszcze jednej gęby, zwłaszcza gdy nie wiem, na jak długo — odparł drugi. — Krew i krwawe popioły! Jak dużo czasu ma zajmować zorganizowanie spotkania z tymi ludźmi?
W wejściu do namiotu Gaul musiał się schylić, Galina natomiast weszła do środka dumnie, jakby to był jej apartament w Wieży. Mogła być więźniem, ale przede wszystkim była Aes Sedai i to stanowiło jej najgroźniejszą broń. I tarczę. Z kim on chciał się spotkać? Z pewnością nie mogło chodzić o Sevannę.
Po niechlujnym obozie wnętrze namiotu uderzało przepychem: znakomity dywan w kwiaty jako podłoga, dwa jedwabne gobeliny tkane w ptaki i kwiaty, na cairhieniańską modłę zwieszone z poziomego stelażu podtrzymującego dach. Jej spojrzenie od razu przykuł wysoki mężczyzna o szerokich ramionach — stał plecami do niej, bez kaftana, opierając dłonie na delikatnym stole, ozdobionym szeregiem złoceń i zasłanym mapami oraz arkuszami papieru. Aybarę widziała raz tylko, z oddali, w Cairhien, ale nie było żadnych wątpliwości, że, mimo jedwabnej koszuli i wypastowanych butów, oto ma przed sobą chłopaka z rodzimej wioski Randa al’Thora. Nawet zawinięte cholewy butów były wypastowane. A poza tym wszyscy zgromadzeni w namiocie patrzyli tylko na niego.