W momencie, w którym Galina weszła do środka, wysoka kobieta kładła mu właśnie czułym gestem dłoń na ramieniu. Ubrana była w zieloną jedwabną suknię z wysokim karczkiem, ozdobioną odrobiną koronki na makietach i przy dekolcie; lawina czarnych loków spływała jej na ramiona. Galina rozpoznała ją.
— Sprawia wrażenie bardzo ostrożnej, Perrin — powiedziała Berelain.
— Moim zdaniem obawia się pułapki, lordzie Perrinie — wtrącił siwiejący mężczyzna o porytej zmarszczkami twarzy, w zdobnym napierśniku, nałożonym na szkarłatny kaftan.
„Ghealdanin” — pomyślała Galina. Przynajmniej obecność jego i Berelain tłumaczyła, skąd w obozie wzięli się żołnierze. Była zadowolona, że nie spotkała Berelain w Cairhien. W przeciwnym razie cała obecna sytuacja byłaby, łagodnie mówiąc, dość dziwna. Żałowała, że nie ma wolnych dłoni, by obetrzeć ślady łez z policzków, ale tamci wciąż trzymali ja mocno. Trudno, nic się nie da zrobić. Była Aes Sedai. Tylko to miało znaczenie. Tylko na tym się skoncentruje. Otworzyła usta, żeby zapanować nad sytuacją...
Aybara nagle spojrzał na nią przez ramię, jakby jakoś wyczuł jej obecność i na widok jego złotych oczu słowa zamarły jej na ustach. Nie wierzyła w opowieści o jego wilczych oczach, teraz jednak mogła się przekonać, że były prawdziwe. Wilcze oczy w twarzy jakby wykutej z kamienia. Ghealdanin wyglądał przy nim nieomal na zniewieściałego. Ale w tych żółtych oczach czaił się smutek, który podkreślała jeszcze krótko przystrzyżona broda. Bez wątpienia chodzi o żonę. A to da się wykorzystać.
— Aes Sedai w bieli gai’shain — powiedział spokojnie odwracając się ku niej. Był naprawdę potężnie zbudowany i choć nie dorównywał Aielowi, dominował nad otoczeniem, a żółte oczy widziały wszystko. — Oraz więźniarka, jak się wydaje. Nie chciała przyjechać?
— Rzucała się niczym pstrąg wyrzucony na brzeg rzeki, kiedy Gaul ją wiązał, mój panie — odparł Neald. — Jeśli o mnie chodzi, nie miałem nic do roboty, tylko stać i się przyglądać.
Dziwne słowa i na dodatek wypowiedziane osobliwie znaczącym tonem. Czego on chciał? Nagle dostrzegła drugiego mężczyznę w czarnym kaftanie, przysadzistego, pomarszczonego, ze srebrną szpilką o kształcie miecza w wysokim kołnierzu. I wtedy przypomniała sobie, kiedy po raz ostatni widziała mężczyzn w czarnych kaftanach... Wyskakiwali z dziur w powietrzu na moment przed tym, nim sytuacja pod Studniami Dumai przemieniła się w kompletną katastrofę. Neald, jego dziury, jego bramy. Ci mężczyźni potrafili przenosić.
Potrzeba było całej siły woli, jaką potrafiła zgromadzić, żeby nie szarpnąć się w uchwycie Murandianina, żeby nawet nie drgnąć. Żołądek jej się wywracał od jego bliskości. Dotykał ją... Z jej gardła wyrywał się skowyt i to ją wreszcie otrzeźwiło. Przecież jest twardsza! Skoncentrowała się na tym, by sprawiać wrażenie całkowicie spokojnej, równocześnie próbując odzyskać panowanie nad głosem.
— Twierdzi, że jest przyjaciółką Sevanny — dodał Gaul.
— Przyjaciółka Sevanny — powtórzył Aybara, marszcząc czoło. — Ale w szacie gai’shain. Jedwabna szata, klejnoty, niemniej... Nie chciałaś pojechać po dobroci, ale nie przeniosłaś, żeby powstrzymać Gaula i Nealda. I jesteś przerażona. — Pokręcił głową. Skąd wiedział, że jest przerażona?
— Po tym, co się stało pod Studniami Dumai, zaskoczony jestem, widząc Aes Sedai w obozie Shaido. A może nic nie wiesz? Puśćcie ją, puśćcie. Wątpię, by chciała uciekać, skoro pozwoliła wam się przywieźć tak daleko.
— Studnie Dumai nie mają tu nic do rzeczy — powiedziała spokojnie, wreszcie wolna od dotyku męskich rąk. Niemniej tamci wciąż stali obok niczym straż i dlatego dumna była z pewności głosu. Mężczyzna potrafiący przenosić. Dwóch, a ona sama. Sama i niezdolna przenieść choćby strumyczka Mocy. Stała więc wyprostowana, z uniesioną głową. Była Aes Sedai i tamci mają widzieć w niej Aes Sedai, w każdym calu. Skąd wiedział, że ona się boi? W jej słowach nie zabrzmiała nawet nutka lękliwości. O opanowanie na twarzy była spokojna, nawet kamień mógłby jej pozazdrościć. — Biała Wieża kieruje się celami, których nikt prócz sióstr nie zna i pojąć nie potrafi. Wypełniam tu misję zleconą przez Białą Wieżę, a wy się wtrącacie. Jak na mężczyzn, to dość nierozważne. — Ghealdanin pokiwał ze smutkiem głową, jakby miał kiedyś okazję na własnej skórze przekonać się o prawdziwości tych słów. Aybara tylko popatrzył na nią pozbawionym wyrazu wzrokiem. — Tylko to, że usłyszałam twoje imię, powstrzymało mnie przed drastycznym postępkiem wobec tych dwóch — kontynuowała. Gdyby Murandianin albo Aiel podnieśli kwestię tego, ile czasu zabrało im jej obezwładnienie, powie, że z początku była oszołomiona, ale ponieważ milczeli, mówiła dalej szybko i przekonująco: — Twoja żona Faile znajduje się pod moją ochroną, podobnie jak królowa Alliandre, a kiedy zakończę załatwiać sprawy z Sevanną, zabiorę je ze sobą w bezpieczne miejsce, a potem pomogę dotrzeć, dokąd zechcą. Tymczasem twoja obecność tutaj zagraża mojej misji, sprawom Białej Wieży, a na to pozwolić nie mogę. Zagraża także twojemu życiu, życiu twojej żony i Alliandre. W obozie są dziesiątki tysięcy Aielów. Wiele dziesiątków tysięcy. Jeżeli zaatakują cię... a ich zwiadowcy znajdą cię wcześniej czy później, o ile już tego nie zrobili... zetrą twoje nędzne siły z powierzchni ziemi. Z pewnością nie przyczyni się to do poprawy losu twojej żony i królowej Alliandre. Mogę nie być w stanie powstrzymać Sevanny. To jest bezwzględna kobieta, a wiele Mądrych potrafi przenosić, prawie cztery setki, i wszystkie najwyraźniej palą się do użycia Mocy w charakterze broni, podczas gdy ja jestem tylko jedną Aes Sedai i na dodatek powstrzymują mnie przysięgi. Jeśli chcesz ochronić żonę i królową, zwiń obóz i zmykaj ile sił w nogach. Może cię nie zaatakują, kiedy zobaczą, że się wycofujesz. To jedyna nadzieja, na jaką może liczyć twoja żona. — Dobrze. Jeśli bodaj kilka ziarenek, jakie właśnie posiała, wzejdzie, powinno wystarczyć, aby się wycofał.
— Skoro Alliandre jest w niebezpieczeństwie, lordzie Perrinie... — zaczął Ghealdanin, ale Aybara uciszył go gestem uniesionej dłoni. Żołnierz zacisnął szczęki tak mocno, że wydało jej się, iż słyszy zgrzytanie, ale nic więcej nie powiedział.
— Widziałaś Faile? — zapytał młodzieniec, a w jego głosie pobrzmiewało napięcie. — Ma się dobrze? Nikt jej nie wyrządził krzywdy? — Głupiec, chyba nie zrozumiał żadnego jej słowa, prócz bezpośrednio odnoszących się do jego żony.
— Dobrze, ponieważ jest pod moją ochroną, lordzie Perrinie. — Jeśli ten kmiotek karierowicz chce nazywać się lordem, ona może przez jakiś czas to znosić. — I ona, i Alliandre. — Żołnierz popatrzył gniewnie na Aybarę, ale nie skorzystał z okazji, by przemówić. — Musisz mnie posłuchać. Shaido cię zabiją...
— Podejdź i spójrz na to — przerwał jej Aybara, odwracając się do stołu i przyciągając do siebie wielki arkusz papieru.
— Musisz mu wybaczyć brak manier, Aes Sedai — mruknęła Berelain, podając jej kuty srebrny pucharek z winem. — Jak nietrudno sobie wyobrazić, żyje w stanie nieustannego napięcia. Nie przedstawiłam się. Jestem Berelain, Pierwsza z Mayene.
— Wiem. Możesz mi mówić Alyse.
Kobieta uśmiechnęła się, jakby wiedziała, że imię jest fałszywe, a równocześnie akceptowała ten fakt. Pierwszej z Mayene nie można było zarzucić braku subtelności. Szkoda że to z chłopakiem trzeba było rozmawiać, a nie z nią — najmniej trudności sprawiali subtelni ludzie, którzy sądzili, iż mogą igrać z Aes Sedai. Wieśniacy natomiast, z czystej ignorancji, bywali uparci. Ten Aybara powinien już jednak coś wiedzieć o Aes Sedai. Może gdyby go potraktować z góry, zacząłby się zastanawiać na tym, kim i czym ona właściwie jest.