Zasłonki powozu były odsunięte, choć smród, jaki dociekł spoza nich, natychmiast sprawił, że zapragnęła, by było inaczej. Gnijące śmieci! Jak Tar Valon mogło upaść tak nisko? Rozpaczliwie zaniedbany stan miasta sam w sobie stanowił wystarczającą przesłankę konieczności usunięcia Elaidy.
Sącząca się przez okna powozu mętna księżycowa poświata wyławiała z mroku sylwetki trzech Aes Sedai siedzących naprzeciw, przodem do kierunku jazdy. Wprawdzie w obecnej kondycji nie potrafiła wyczuć ich zdolności do przenoszenia, niemniej miały na sobie szale z frędzlami. W Tar Valon kobieta, która nie była Aes Sedai i założyła szal z frędzlami, mogła się narazić na srogie nieprzyjemności. Dziwne, ale siostra siedząca po lewej wyraźnie separowała się od pozostałych, a ponieważ miejsca w powozie nie było zbyt dużo, musiała wciskać się w jego burtę; pozostałe też wyraźnie unikały kontaktu z nią. Bardzo dziwne.
Nagle zdała sobie sprawę, że nie jest oddzielona tarczą od źródła. W głowie jej się kręciło. Nie potrafiła jasno rozważać wszystkich konsekwencji tego odkrycia, ale sam fakt zupełnie pozbawiony był sensu. Były w stanie wyczuć jej siłę, podobnie jak ona czuła ich Moc, a choć żadna nie była słaba, poradziłaby sobie z całą piątką, gdyby tylko reagowała dostatecznie szybko. Prawdziwe źródło lśniło niczym ogromne słońce tuż poza krawędzią pola widzenia, wzywało. Podstawowym pytaniem jednak było: czy się odważy, tak od razu? Myśli błądzące chaotycznie w jej głowie nie gwarantowały, że w ogóle uda jej się ująć saidara — kiedy bodaj spróbuje, zorientują się natychmiast. Lepiej wcześniej dojść trochę do siebie. Natychmiast pojawiło się drugie pytanie: jak długo odważy się zwlekać? Wcześniej czy później oddzielą ją tarczą od źródła. Na próbę poruszyła palcami stóp w grubych skórzanych butach i z radością stwierdziła, że słuchają jej rozkazów. Do rąk i nóg powoli wracało życie. Uznała, że dałaby radę unieść głowę, choć pewnie już nie tak łatwo, jak przed chwilą palcami. Cokolwiek jej zadały, przestawało powoli działać. Jak długo jeszcze?
Wszelkim jej zamierzeniom kres położyła ciemnowłosa siostra, siedząca pośrodku tylnego siedzenia. Pochyliła się naprzód i uderzyła tak mocno, że Egwene upadła na kolana kobiety, o którą się opierała. Ręka jakby kierowana własną wolą uniosła się do obolałego policzka. Tyle wyszło z udawania nieprzytomnej.
— Nie było potrzeby, Katerine — powiedział zgrzytliwy głos nad jej głową, a potem właścicielka głosu uniosła ją znowu do pozycji siedzącej. Okazało się, że potrafi utrzymać głowę w górze, choć z trudnością. Katerine. To pewnie będzie Katerine Alruddin, Czerwona. Z jakiegoś powodu uważała, że dobrze będzie, gdy pozna tożsamość porywaczek, choć o samej Katerine nie wiedziała nic, prócz imienia i Ajah. Siostra, na którą upadła, miała słomiane włosy i okrągłą twarz, należącą do zupełnie nieznanej kobiety. — Sądzę, że dałaś jej zbyt wiele tego widłokorzenia — mówiła dalej.
Poczuła dreszcz, przenikający ją do szpiku kości. A więc tym ją napoiły! Gorączkowo przetrząsała pamięć w poszukiwaniu wszystkiego, co usłyszała od Nynaeve na temat tego podłego naparu, ale myśli wciąż krążyły powoli. Choć jakby nieco żwawiej niż przed momentem. Pamiętała tylko, że zdaniem Nynaeve upłynie sporo czasu, nim w pełni dojdzie do siebie.
— Dałam jej dokładnie odmierzoną dawkę, Felaana — odrzekła sucho siostra, która ją wcześniej uderzyła — i, jak sama widzisz, efekt jest dokładnie zgodny z przewidywaniami. Nim dotrzemy do Wieży, ma już chodzić o własnych siłach. Nie mam zamiaru znów jej nosić. — Skończyła, patrząc ze złością na kobietę siedzącą po lewej stronie Egwene, ale ta tylko niechętnie pokręciła głową. To była Pritalle Nerbaijan, Żółta siostra, która zazwyczaj robiła wszystko, aby uniknąć uczenia nowicjuszek oraz Przyjętych, a zmuszona, dawała wszystkim wyraźnie do zrozumienia, co sądzi o niechcianym zajęciu.
— Nadzwyczaj niestosowne byłoby, gdyby to mój Harril miał ją nosić — oznajmiła lodowatym głosem. — Osobiście wolałabym, żeby mogła sama pójść, ale jeśli nie będzie w stanie, cóż... W każdym razie już się cieszę na chwilę, gdy będę mogła ją przekazać innym. Ty nie chcesz jej nosić, Katerine, ja nie chcę pilnować jej przez pół nocy w jakiejś celi.
Katerine lekceważąco pokręciła głową.
Cele. Oczywiście, miała trafić do jednego z tych małych ciemnych pomieszczeń na pierwszym poziomie piwnic Wieży. Elaida oskarży ją o fałszywe pretensje do Tronu Amyrlin Karą za to była egzekucja. Dziwne, ale ta myśl nie budziła w niej lęku. Może to wpływ ziela. Czy po jej śmierci Romanda lub Lelaine wyrzekną się swych waśni, pozwalając innej zostać Amyrlin? Czy będą ze sobą walczyć do końca, podczas gdy rebelia powoli osłabnie i zamrze, a siostry stopniowo wrócą do Elaidy? Ponura myśl. Koszmarna. Skoro jednak potrafiła czuć smutek, to znaczy, że widłokorzeń nie tłumił jej emocji, dlaczego więc się nie bała? Potarła kciukiem pierścień z Wielkim Wężem. Spróbowała... i przekonała się, że zniknął. Zawrzał w niej gniew, rozpalony do białości. Mogą ją zabić, ale nie mogą jej pozbawić tytułu Aes Sedai.
— Kto mnie zdradził? — zapytała, zadowolona, że głos brzmiał chłodno i opanowanie. — Możecie mi powiedzieć i tak jestem w waszej mocy. — Siostry zapatrzyły się na nią, jakby zdziwione, że potrafi mówić.
Katerine pochyliła się naprzód, uniosła rękę. Ale już w następnym momencie oczy Czerwonej siostry rozbłysły niebezpiecznym płomieniem — to jasnowłosa Felaana schwyciła ją za rękę, nim zdążyła uderzyć Egwene.
— Nie ma wątpliwości, że zostanie stracona — oznajmiła zdecydowanie swoim chropawym głosem — ale jest inicjowaną Wieży i żadna z nas nie ma prawa jej bić.
— Nie dotykaj mnie, Brązowa — warknęła Katerine i znienacka otoczyła ja poświata saidara.
W jednej chwili wszystkie kobiety w powozie, prócz Egwene, rzecz jasna, ujęły źródło. Spoglądały na siebie jak obce koty, które właśnie się spotkały i które zaraz zaczną syczeć i drapać pazurami. Nie, nie wszystkie — Katerine i wysoka siostra odsuwająca się od niej nawet nie zerknęły na siebie. Ale pozostałe rekompensowały tę osobliwą obojętność. Na światłość, co się działo? Powietrze było tak gęste od wzajemnych animozji, że można było je kroić niczym chleb.
Po chwili Felaana puściła nadgarstek Katerine i rozsiadła się wygodnie, lecz żadna z sióstr nie uwolniła źródła. Egwene znienacka przyszło do głowy, że żadna nie chciała być tą, która zacznie. Ich twarze w świetle księżyca były ucieleśnieniem opanowania, ale dłonie Brązowej mięły szal, a siostra odsuwająca się od Katerine bez przerwy wygładzała suknię.
— Chyba już najwyższy czas na to — powiedziała Katerine, splatając tarczę. — Lepiej nie czekać, aż spróbujesz czegoś... bez sensu. — Uśmiechała się podle. Egwene tylko westchnęła, gdy opadł na nią splot. Wątpiła, by była w stanie objąć saidara, a jeżeli nawet, niewiele by jej z tego przyszło w zmaganiach z pięcioma siostrami aktualnie czerpiącymi Moc. Brak reakcji najwyraźniej rozczarował Czerwoną. — Prawdopodobnie to twoja ostatnia noc na tym świecie — ciągnęła dalej. — W ogóle się nie zdziwię, jeśli Elaida każe cię już jutro ujarzmić i ściąć.
— Albo jeszcze dziś — wtrąciła jej szkapowata towarzyszka, kiwając głową. — Moim zdaniem nic nie sprawi większej radości jej oczom niż widok twego końca. — W przeciwieństwie do Katerine mówiła takim tonem, jakby konstatowała sprawę właściwie już dokonaną; na pewno kolejna Czerwona. Pozostałe siostry szacowała czujnym spojrzeniem, najwyraźniej przekonana, że w każdej chwili mogą czegoś spróbować. Niesamowicie dziwne!