Выбрать главу

Nagle Nicola rozłożyła spódnice w kolejnym ukłonie, tym razem znacznie głębszym i z jej ust popłynął strumień słów:

— Wybacz mi, że uciekłam, matko. Myślałam, że tutaj pójdzie mi łatwiej. Areina i ja myślałyśmy...

— Nie mów tak do niej! — krzyknęła Katerine, a równocześnie strumień Powietrza smagnął nowicjuszkę po pośladkach tak, że pisnęła i podskoczyła. — Skoro najwyraźniej masz dzisiaj dyżur przy Zasiadającej na Tronie Amyrlin, to idź do niej i powiedz, że jej polecenia zostaną wypełnione. Biegiem!

Z ostatnim, z lekka szalonym spojrzeniem na Egwene, Nicola zebrała suknię i poły płaszcza, a potem ruszyła po schodach tak szybko, że dwukrotnie potknęła się, prawie padając. Biedna Nicola. Wszelkie nadzieje, jakie wiązała z Wieżą, z pewnością zostały rozwiane, a jeżeli siostry odkryją jej prawdziwy wiek... Musiała skłamać, aby ją przyjęły... kłamstwo stanowiło jeden z jej licznych złych nawyków. Egwene przepędziła z głowy myśli o dziewczynie. Los Nicoli nie zależał już od niej.

— Po co na śmierć straszyć to dziecko? — znienacka zapytała Berisha. — Nowicjuszki należy uczyć, a nie nękać. — Te słowa jakoś nie bardzo przystawały do jej koncepcji prawa.

Katerine i Barasine zwróciły się ku Szarej siostrze, obie groźnie na nią spojrzały. Jak przedtem było pięć kotów, tak teraz były dwa, ale oba spoglądały na mysz.

— Masz zamiar samotnie odprowadzić nas do Silviany? — zapytała Katerine, a jej usta wykrzywił zdecydowanie nieprzyjemny uśmiech.

— Nie boisz się, Szara? — dodała Barasine głosem, w którym dźwięczała nuta szyderstwa. Z jakiegoś powodu lekko kołysała dłonią, frędzle szala powtarzały ten ruch. — Ty sama i my dwie?

Dwaj forysie stali nieruchomo niczym posągi, wyraźnie było widać, że woleliby być gdziekolwiek indziej, a nie mając takiej możliwości, próbowali wtopić się w otoczenie tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Berisha nie była wyższa niż Egwene, wyprostowała się więc, jak mogła i otuliła szalem.

— Groźby są w sposób wyraźny zakazane przez prawo...

— Barasine ci groziła? — łagodnie weszła jej w słowo

Katerine. Jej głos był cichy, ale można się było w nim doszukać stalowych tonów. — Zapytała tylko, czy się nie boisz? A powinnaś się bać?

Berisha nerwowo oblizała wargi. W jej twarzy nie było nawet kropli krwi, a oczy stawały się coraz szersze i szersze, jakby patrzyły na coś, czego wcale oglądać nie chciała.

— Myślę... myślę, że pospaceruję sobie po terenach Wieży — powiedziała na koniec zduszonym głosem, a potem odeszła, przez cały czas nie spuszczając wzroku z dwu Czerwonych. Gdy zniknęła im z oczu, Katerine zaśmiała się cicho i z satysfakcją.

To było już zupełne szaleństwo! Nawet siostry, które się nienawidziły, nie zachowywały się w ten sposób. Żadna kobieta, która tak łatwo poddawała się strachowi jak Berisha, nie miała najmniejszych szans zostać Aes Sedai. Ale się działo w Wieży. Bardzo źle.

— Weź ją — powiedziała Katerine, wstępując na schody. Barasine mocno ścisnęła ramię Egwene i ruszyła za nią.

Dobrze choć, że wypuściła saidara. Ale i tak nie było innego wyjścia, jak zebrać porozcinaną suknię i pójść. W stanie osobliwego uniesienia ducha. Wejście na teren Wieży naprawdę było jak powrót do domu. Białe ściany ozdobione fryzami i gobelinami, jaskrawe barwy płytek posadzki — wszystko to było znajome niczym kuchnia matki w rodzinnym domu. W pewien sposób najbardziej, ponieważ znacznie więcej czasu minęło, odkąd opuściła Pole Emonda, niż od ostatniej przechadzki po tych korytarzach. Z każdą chwilą czuła nowy przypływ sił. Ale w znajomym otoczeniu wyczuwało się również obcość. Świeciły się wszystkie stojące lampy, godzina nie mogła być więc zbyt późna, mimo to korytarze ziały całkowitą pustką. Zazwyczaj nawet najgłębszą nocą w Wieży można było zobaczyć jakieś siostry. Miała ten obraz jak żywy przed oczyma: któraś z sióstr, spiesząca korytarzem o świcie, a równocześnie taka dostojna, pełna wdzięku. Aes Sedai żyły według własnych rytmów doby, niektóre z Brązowych w ogóle unikały światła dnia. W nocy łatwiej było skupić się na badaniach, noc nie odrywała od lektury. A tutaj — zupełna pustka. Ani Katerine, ani Barasine nie skomentowały tego faktu, tylko w milczeniu przemierzały pozbawione życia korytarze. Najwyraźniej ta martwa pustka była teraz regułą.

Dopiero gdy dotarły do schodów z jasnego kamienia, osadzonych w bocznej niszy, zobaczyły siostrę. Schodziła w dół. Kobieta była pulchna, odziana w suknię do konnej jazdy ozdobioną czerwonymi rozcięciami. Jej usta wyglądały na skore do uśmiechu, szal na ramionach obrębiony był długimi frędzlami z czerwonego jedwabiu. Można było zakładać, że w dokach Katerine i pozostałe nosiły szale, aby każdy wiedział, z kim ma do czynienia — nikt w Tar Valon nie zaczepiłby kobiety w szalu z frędzlami, większość trzymała się z dala od nich, szczególnie dotyczyło to mężczyzn — ale szal tutaj?

Na widok Egwene grube, czarne brwi siostry uniosły się ponad jasnymi błękitnymi oczami, wsparła dłonie na obfitych biodrach, aż szal zsunął się na łokcie. Egwene nie sądziła, by miała okazję poznać tę kobietę, najwyraźniej tamta była innego zdania.

— Cóż, kogo my tu mamy? Panna al’Vere? To ją wysłano do Północnej Przystani? Elaida ci się pięknie odwdzięczy za tę noc, możesz być pewna. Ale spójrzcie na nią. Patrzcie, jak dumnie kroczy. Można by pomyśleć, że wy dwie stanowicie tylko eskortę honorową. A przecież powinna raczej wyć i błagać zmiłowania.

— Prawdopodobnie ziele wciąż stępia jej zmysły — mruknęła Katerine, rzucając z ukosa ponure spojrzenie na Egwene. — Chyba nie zdaje sobie sprawy z powagi swego położenia. — Barasine, która wciąż ściskała ramię eskortowanej, potrząsnęła nią brutalnie. Egwene, początkowo wytrącona z równowagi, odzyskała ją szybko, a wraz z nią nieporuszony wyraz twarzy i siłę, by ignorować wściekłe spojrzenia wyższej z sióstr.

— Szok — zgodziła się pulchna Czerwona, kiwając głową. W jej głosie nie było zbyt wiele współczucia, jednak w porównaniu z głosem Katerine wydawał się niemalże ciepły. — Widziałam to już.

— Jak poszły sprawy w Południowej Przystani?

— Najwyraźniej nie tak dobrze jak wam. Byłyśmy dwie i nasza obecność sprawiła, że wszyscy wokół krzyczeli niczym zarzynane prosięta, bałam się, że spłoszymy naszą ofiarę. Dobrze choć, że byłyśmy w stanie usłyszeć się nawzajem. Skończyło się na tym, że złapałyśmy tylko jedną dzikuskę, a i tak wcześniej zdążyła zmienić w cuendillar pół łańcucha w zatoce. Prawie zajeździłyśmy zaprzęg, gnając tu jak... jakbyśmy złapały to, co wy. Zanica się uparła. Nawet kazała swojemu Strażnikowi zająć miejsce woźnicy.

— Jedną dzikuskę... — powtórzyła pogardliwie Katerine.

— Tylko pół? — Ulga wyraźnie odbijała się w głosie Barasine. — Wobec tego Południowa Przystań nie jest zablokowana.

Melare najwyraźniej zdała sobie sprawę z implikacji tego stwierdzenia, ponieważ znów uniosła brwi.

— Czy nie jest zablokowana, przekonamy się rano — powiedziała powoli — kiedy spróbują opuścić tę część, która wciąż składa się z żelaza. W każdym razie druga połowa wystaje sztywno z wody, jakby była zrobiona z... no, cóż, z cuendillara. Osobiście wątpię, by jakiś większy statek zdołał wypłynąć. — Pokręciła głową z zakłopotaniem. — Ale zdarzyło się też coś dziwnego. Z początku nie byłyśmy w stanie znaleźć tej dzikuski. Nie potrafiłyśmy wyczuć, jak przenosi. Nie otaczała jej poświata i nie widziałyśmy splotów. Łańcuch po prostu zaczął robić się biały. Gdyby Strażnik Arebis nie dostrzegł łodzi, pewnie by skończyła i odpłynęła.