— Mądra Leane — mruknęła Egwene. Na mgnienie zacisnęła mocno powieki. Leane przygotowała się porządnie do dzieła, zanim jeszcze zobaczyła zatokę. Odwróciła sploty i zamaskowała swoją zdolność do przenoszenia. Gdyby ona sama okazała się równie mądra, zapewne uciekłaby bez trudu. Ale po fakcie zawsze jest się bardziej przewidującą.
— I jeszcze to imię, które podała — powiedziała Melare, marszcząc czoło. Brwi tej kobiety, grube jak dwie czarne gąsienice, potrafiły zaiste wiele wyrazić. — Leane Sharif. Z Zielonych Ajah. Dwa idiotyczne kłamstwa. Desala właśnie chłoszcze ją na dole od stóp do głów, ale ona nie chce nic odwołać. Musiałam wyjść na zewnątrz, żeby zaczerpnąć tchu. Nigdy nie lubiłam chłosty, nawet tak zasłużonej jak ta. Znasz tę jej sztuczkę, dziecko? W jaki sposób ukryć sploty?
Och, Światłości! Uznały, że Leane jest dzikuską udającą Aes Sedai.
— Mówi prawdę. W efekcie ujarzmienia zniknęło pozbawione śladów wieku oblicze i zaczęła wyglądać na młodszą. Została Uzdrowiona przez Nynaeve al’Meara, a ponieważ nie była już Błękitną siostrą, wybrała nowe Ajah. Zapytajcie ją o coś, co tylko Leane Sharif może wiedzieć... — przerwał jej knebel Powietrza, który wypełnił usta, rozciągając szczęki, aż coś w nich chrupnęło.
— Nie musimy wysłuchiwać tych bzdur — warknęła Katerine.
Melare jednak spojrzała głęboko w oczy Egwene.
— Brzmiało to rzeczywiście jak czysty bełkot — powiedziała po chwili — ale podejrzewam, że nie zaszkodzi zadanie paru pytań innych niż „Jak masz na imię?”. W najgorszym razie usłyszymy coś ciekawszego niż te same nudne odpowiedzi. Czy mamy ją zaprowadzić na dół do celi, Katerine? Nie ośmielę się zostawić Desali zbyt długo z nią sam na sam. Ona gardzi dzikuskami, a już naprawdę nienawidzi kobiet podszywających się pod Aes Sedai.
— Nie zabieramy jej do celi — odpowiedziała Katerine. —
Elaida rozkazała, żeby ją zaprowadzić najpierw do Silviany.
— Dobrze, ale rezerwuję sobie prawo do nauczenia się sztuczki, o której ona wspominała, a którą ta druga najwyraźniej też zna. — Melare naciągnęła szal na ramiona, odetchnęła głęboko, a potem ruszyła na dół po schodach, sprawiając wrażenie kobiety, na którą czeka niewdzięczna praca. Egwene poczuła jednak przypływ nadziei względem Leane, ponieważ dla Melare była już „tą drugą”, a nie „dzikuską”.
Katerine szybko ruszyła korytarzem. Nie odzywała się ani słowem, ale Barasine, która praktycznie pchała Egwene przed sobą, nie przestawała mamrotać pod nosem o idiotyzmie rojeń, że siostra może się czegoś nauczyć od dzikuski oraz o nazbyt ambitnej Przyjętej, opowiadającej niestworzone kłamstwa. Zachowanie bodaj minimum godności jest nadzwyczaj utrudnione w sytuacji, kiedy jest się w poniżeniu pchanym po korytarzu przez długonogą siostrę, a z szeroko rozwartych ust ślina ścieka na brodę, niemniej Egwene starała się, jak mogła. Po prawdzie, to właściwie o tym nie myślała. Melare dostarczyła jej dość materiału do przemyślenia. Melare i zachowanie sióstr w powozie. Z pewnością nie należało wyciągać stąd zbyt oczywistych wniosków, ale gdyby właśnie taka miała być prawda...
Wkrótce niebieskie i białe płytki posadzki ustąpiły miejsca czerwonym i zielonym, one zaś dotarły do nieoznakowanych drzwi między dwoma gobelinami, na których widniały okryte kwieciem drzewa i ptaki o grubych dziobach, tak wściekle ubarwione, że prawie nierealne. Drzwi nie były oznakowane, ale za to wypolerowane na błysk i znane wszystkim inicjowanym Wieży. Katerine zastukała w sposób, w którym właściwie można było dostrzec pokorę, a kiedy silny głos ze środka zawołał: „Wejść!”, wciągnęła głęboki oddech i dopiero wtedy nacisnęła klamkę. Czy zachowała złe wspomnienia z czasu nowicjatu lub postulatu, czy też po prostu bała się oczekującej ich kobiety?
Gabinet Mistrzyni Nowicjuszek był dokładnie taki, jakim Egwene go zapamiętała: mały, wyłożony ciemną boazerią pokój, umeblowany prosto i solidnie. Wąski stolik przy drzwiach był delikatnie rzeźbiony w osobliwe wzory, resztki pozłoty wciąż lśniły na rzeźbionej ramie wiszącego lustra, poza tym brakowało innych ozdób. Stojące lampy i dwie lampy na biurku miały oprawę z prostego mosiądzu, choć stylistyka wykonania wskazywała na sześciu różnych rzemieślników. Piastująca urząd Mistrzyni Nowicjuszek zwyczajowo zmieniała się wraz z nastaniem nowej Amyrlin, ale Egwene gotowa była się założyć, że kobieta, która jako nowicjuszka odwiedzała ten gabinet sto lat temu, rozpoznałaby większość wystroju, a może i cały.
Obecna Mistrzyni Nowicjuszek — przynajmniej ta w Wieży — powitała je na stojąco. Była dość mocno zbudowaną kobietą, przynajmniej tak wysoką jak Barasine, ciemne włosy miała splecione w kok na karku, wysunięty podbródek świadczył o silnej woli. Silvianę Brehon otaczała atmosfera rzeczowości. Wywodziła się z Czerwonych, czarną suknię zdobiły delikatne, czerwone rozcięcia, dobrze choć, że szal wisiał na oparciu krzesła przy biurku. Wielkie oczy napawały niepokojem. Jakby jednym spojrzeniem ogarnęła od razu całą Egwene i poznała nie tylko wszystkie jej myśli, ale również myśli jutrzejsze.
— Zostawcie ją ze mną i poczekajcie na zewnątrz — poleciła Silviana niskim, mocnym głosem. — Mamy ją zostawić? — zapytała z niedowierzaniem Katerine.
— Którego słowa nie zrozumiałaś, Katerine? Czy mam powtórzyć? — Najwyraźniej nie było potrzeby. Katerine spłonęła rumieńcem, ale nic więcej już nie powiedziała. Silvianę tymczasem otoczyła poświata saidara, potem zręcznie przejęła tarczę Egwene, nie zostawiając podczas tej operacji najmniejszej szczeliny, przez którą ta mogłaby dosięgnąć źródła. A teraz zyskała już pewność, że dałaby radę. Tyle że Silviana nie była słaba, nie ma szans strzaskania trzymanej przez nią tarczy. W jednej chwili zniknął knebel Powietrza, ona zaś chwilę poświęciła na ocieranie śliny z brody za pomocą wydobytej z sakwy chusteczki. Sakwa wcześniej została przeszukana — zawsze trzymała chusteczkę na wierzchu, a nie pod wszystkim innym — ale czas na inwentarz zawartości przyjdzie później. Tak czy inaczej, nie nosiła w niej nic, co mogłoby się przydać więźniarce. Grzebień, paczka igieł, małe nożyczki. Stuła Amyrlin. Czy uda jej się zachować bodaj odrobinę godności podczas chłosty, nie zależało od niej — ale tamto, to była przyszłość, teraz zaś to teraz. Silviana przyglądała się jej z ramionami splecionymi na piersiach, póki drzwi nie zamknęły się za dwoma Czerwonymi siostrami. — Przynajmniej nie zaczynasz od razu histeryzować — powiedziała. — To dużo ułatwi, pytaniem jednak pozostaje, dlaczego nie histeryzujesz?
— Co by mi z tego przyszło? — odpowiedziała Egwene, chowając chusteczkę do sakwy. — Jakoś nie potrafię sobie niczego wyobrazić.
Silviana podeszła do biurka i stanęła przy nim, czytając coś z kartki papieru. Od czasu do czasu zerkała na Egwene. Wyraz jej twarzy układał się w idealną maskę opanowania Aes Sedai, nieodgadnioną. Egwene czekała cierpliwie z dłońmi złożonymi w małdrzyk. Nawet do góry nogami potrafiła w literach rozpoznać charakterystyczną rękę Elaidy, niemniej odczytać listu już nie potrafiła. Silviana nie powinna sobie jednak wyobrażać, że denerwuje ją czekanie. Cierpliwość była obecnie jedyną bodajże bronią, jaka jej została.
— Wychodzi na to, że Amyrlin od dłuższego czasu zastanawiała się, co z tobą zrobić — powiedziała na koniec Silviana. Jeśli nawet spodziewała się, że Egwene zacznie przestępować z nogi na nogę albo wyłamywać palce, nie okazała swego rozczarowania. — Ułożyła sobie szczegółowy plan. Ona nie chce dopuścić, żeby Wieża cię utraciła. Jestem podobnego zdania. Elaida doszła więc do wniosku, że zostałaś przez pozostałe wykorzystana jako figurantka, za co nie powinnaś ponosić winy. Nie zostaniesz więc oskarżona o samozwańcze podszywanie się pod Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Imię twoje zostało wymazane z rejestrów Przyjętych i wpisane do księgi nowicjuszek. Jeśli mam być szczera, to zgadzam się z tą decyzją, aczkolwiek stanowi ona precedens. Pomijając twoje zdolności w posługiwaniu się Mocą, brakuje ci, praktycznie rzecz biorąc, całej wiedzy, którą powinna zdobyć nowicjuszka. Z drugiej strony nie musisz się obawiać, że powtórnie każą ci przechodzić inicjację. Nie umiałabym nikogo zmusić.