Выбрать главу

Barasine parsknęła. Katerine syknęła z pogardą.

— Śniąca — powiedziała bezbarwnym głosem Silviana. — Czy jakaś siostra gotowa jest potwierdzić twoją interpretację? A jeśli nawet, skąd możesz mieć pewność, że twój sen mówi o Seanchanach? Moim zdaniem kruki wskazywałyby na Cień.

— Jestem Śniącą, a kiedy Śniąca ma pewność, to taka jest prawda. Nie chodzi o Cień. To Seanchanie. Natomiast w kwestii tej, która potwierdziłaby me słowa... — Egwene wzruszyła ramionami. — Jedyna, która ma w tej sprawie coś do powiedzenia, to Leane Sharif, którą przetrzymuje się w piwnicznej celi. — Nie znalazła sposobu zaangażowania Mądrych w całą sprawę, musiałaby zdradzić zdecydowanie zbyt wiele.

— Ta kobieta jest dzikuską, nie... — zaczęła gniewnie Katerine, ale zamilkła, gdy Silviana uniosła rozkazującym gestem dłoń.

Mistrzyni Nowicjuszek badawczo przyglądała się Egwene, ale z jej twarzy nie sposób było nic wyczytać.

— Naprawdę wierzysz, że jesteś tą, którą twierdzisz, że jesteś — powiedziała na koniec. — Pozostaje tylko mieć nadzieję, że twoje Śnienie nie spowoduje tylu kłopotów, co Przepowiednie młodej Nicoli. Jeżeli naprawdę potrafisz Śnić. Cóż, przekażę twoje ostrzeżenie. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak Seanchanie mogliby uderzyć na Tar Valon, ale czujności nigdy za wiele. I przepytam tę kobietę, która jest przetrzymywana na dole. Oględnie. Jeżeli nie potwierdzi twojej opowieści, wówczas twoja wizyta u mnie rankiem okaże się dla ciebie jeszcze bardziej godna zapamiętania. — Machnęła dłonią na Katerine. — Zabierzcie ją, zanim wręczy mi nowy klejnot i tym samym sprawi, że w ogóle nie będę spała tej nocy.

Tym razem nie tylko Barasine, ale i Katerine przez całą drogę mamrotała pod nosem. Obie jednak zaczekały, nim znalazły się w miejscu, skąd Silviana już nie mogła ich słyszeć. Ta kobieta będzie godnym przeciwnikiem. Egwene pozostawało tylko mieć nadzieję, że uległość wobec bólu okaże się tak skuteczna, jak twierdziły Mądre. W przeciwnym razie... lepiej nie myśleć.

Szczupła, siwowłosa służąca skierowała je do pokoju, który właśnie skończyła doprowadzać do ładu — na trzecim krużganku kwater nowicjuszek — i umknęła, wcześniej przelotnie skłoniwszy się Czerwonym. Na Egwene nawet nie spojrzała. Kim była w jej oczach kolejna nowicjuszka? Egwene poczuła, że zaciska szczęki. Musiała zadbać o to, żeby pozostali nie widzieli w niej kolejnej nowicjuszki.

— Spójrz na jej twarz — powiedziała Barasine. — Myślę, że w końcu zaczyna do niej docierać.

— Jestem, kim jestem — spokojnie odparła Egwene. Barasine popchnęła ją w kierunku schodów, które prowadziły w górę na ograniczone balustradami krużganki, oświetlone okrągłym księżycem w trzeciej kwadrze. Delikatny szmer wiatru był jedynym odgłosem. Wszystko wyglądało tak spokojnie. W szczelinach pod drzwiami nie świeciło się żadne światło. Nowicjuszki już z pewnością spały, wyjąwszy dziewczęta zatrudnione przy nocnych obowiązkach. Wokół panował całkowity spokój, którego Egwene nie miała jednak zaznać.

Maleńki, pozbawiony okna pokój równie dobrze mógł być tym, który zajmowała zaraz po przybyciu do Wieży: wąskie posłanie wbudowane w ścianę, ogień płonący na mikroskopijnym kominku. Świeciła się lampa, na niewielkim stoliczku, ale oświetlała właściwie tylko jego blat, a oliwa musiała zjełczeć, ponieważ wydzielała słaby, nieprzyjemny zapach. Umeblowania dopełniała umywalnia oraz trójnogi stołek, na którym zaraz spoczęła Katerine, układając suknię niczym na tronie. Barasine zrozumiała, że dla niej nie ma siedzącego miejsca, dlatego tylko zaplotła ramiona na piersiach i popatrzyła ze złością na Egwene.

Trzy kobiety w tym pokoiku stanowiły już tłok, ale Egwene postanowiła udawać, że tamte nie istnieją. Przygotowała się do snu: powiesiła płaszcz, pasek i suknię na trzech kołkach wbitych równolegle w ścianę, nie poprosiła o pomoc przy guzikach. Kiedy położyła równo zwinięte pończochy na butach, Barasine już umościła się ze skrzyżowanymi nogami na podłodze i wetknęła nos w oprawioną w skórę książeczkę, którą musiała wyciągnąć z sakwy przy pasku. Katerine nie spuszczała wzroku z Egwene, jakby się spodziewała, że ta w każdej chwili może pobiec ku drzwiom.

Egwene wsunęła się w bieliźnie pod lekki, wełniany koc, a potem przytuliła głowę do poduszki — z pewnością nie była wypchana gęsim puchem! — i oddała swoim ćwiczeniom rozluźniającym, które pomogą jej zasnąć. Robiła to już tyle razy, że z pozoru ledwie zaczęła i już spała...

...unosząc się bez postaci w ciemnościach rozpościerających między światem jawy a Tel’aran’rhiod, w wąskiej szczelinie pomiędzy snem a rzeczywistością, w rozległej pustce wypełnionej miliardami mrugających iskierek światła, które były snami wszystkich śpiących na świecie. Krążyły wokół niej jak okiem sięgnąć w miejscu, gdzie nie istniała ani góra, ani dół, gasnąc, gdy śpiący budził się, zapalając, gdy zaczynał śnić. Niektóre potrafiła rozpoznać na pierwszy rzut oka, nadać im ludzkie imię, ale nigdzie nie było tego, którego szukała.

Musiała porozmawiać z Siuan, która zapewne wiedziała już o katastrofie i która być może nie może zasnąć, marząc tylko o tym, by wyczerpanie strąciło ją w niepamięć. Przygotowała się na dłuższe oczekiwanie. W miejscu gdzie przebyta nie istniał czas, a wraz z nim nie istniała nuda. Ale powinna ułożyć sobie w myślach, co powie. Tyle się zmieniło od czasu ostatniego przebudzenia. Tyle się dowiedziała. Przez pewien czas była przekonana, że wkrótce umrze, pewna, że siostry w Wieży murem stoją za Elaidą. Teraz... Elaida sądziła, że zamknęła ją w szczelnym więzieniu. Mniejsza o plany uczynienia z niej na powrót nowicjuszki, nawet jeśli Elaidzie wydawały się realne, dla Egwene al’Vere stanowiły czystą mrzonkę. Za więźniarkę również się nie uważała. We własnym mniemaniu zaniosła płomień bitwy do samego serca Wieży. Gdyby w miejscu, gdzie się znajdowała, miała usta, uśmiechnęłaby się.

1

Kiedy dzwonią na kompletę

Koło Czasu obraca się, a Wieki nadchodzą i mijają, pozostawiając wspomnienia, które stają się legendą. Legenda staje się mitem, ale nawet mit jest już dawno zapomniany, kiedy znowu nadchodzi Wiek, który go zrodził. W jednym z Wieków, zwanym przez niektórych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, który dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno już minionym, wiatr podniósł się nad strzaskaną górą, zwaną Górą Smoka. Wiatr ten nie był prawdziwym początkiem. Nie istnieją ani początki, ani zakończenia w obrotach Koła Czasu. Niemniej był to jakiś początek.

Narodzinom wiatru przyświecał okrągły księżyc w trzeciej kwadrze, ich miejscem była wysokość, na której człowiek nie mógłby już zaczerpnąć tchu oraz wirujące prądy powietrzne, ogrzane ogniem szalejącym w kraterze poszarpanego szczytu. Z początku wiatr był tylko lekką bryzą, ale nabierał siły, mknąc w dół ostrego, kamienistego stoku. Niosąc ze sobą odór płonącej siarki, wiatr wył ponad zaśnieżonymi szczytami wzgórz, które nieoczekiwanie łamały jednolitą formację masywu gór, wznosząc się nad równiną wokół Góry Smoka. Wył i szarpał po nocy gałęziami drzew.

Zawodził ponad wielkim obozem polowym, położonym na wschód od wzgórz — obóz właściwie zasługiwał na miano sporej wioski namiotów, poprzecinanej drewnianymi chodnikami, biegnącymi obok zamarzniętych śladów kół. Wkrótce już zamarznięte koleiny stopnieją, resztki śniegu znikną, a na ich miejsce pojawią się wiosenne deszcze i błoto. O ile obóz dotrwa do tego czasu. Mimo późnej godziny wiele Aes Sedai wciąż nie spało, zbierały się w małych grupkach, chronionych osłonami przed podsłuchem, i omawiały wydarzenia dzisiejszej nocy. Dyskusje często były dość ożywione, na granicy kłótni, a niekiedy granicę tę przekraczały. Gdyby nie chodziło o Aes Sedai, z pewnością byłoby dużo wymachiwania pięściami lub jeszcze gorzej. Zasadnicze pytanie brzmiało: co zrobić? Każda siostra wiedziała już o wydarzeniach nad rzeką, ale szczegóły wciąż pozostawały niejasne. Amyrlin osobiście i po kryjomu udała się, by zamknąć Północną Przystań, a jej łódź odnaleziono przewróconą do góry dnem w trzcinach. Szansa uratowania się z lodowatych, bystrych prądów Erinin była bliska zeru i z każdą godziną malała, póki nie przeszła w pewność. Zasiadająca na Tronie Amyrlin nie żyła. Każda siostra w obozie zdawała sobie sprawę, że jej przyszłość, a może i życie wisi na włosku, nie wspominając już o przyszłości Białej Wieży. Co teraz robić? Głosy zamilkły dopiero wówczas, gdy w obóz uderzył potężny podmuch wiatru, szarpiąc płótnem namiotów jak sztandarami, obsypując je śniegiem. Mocny odór spalonej siarki zawisł ciężko w powietrzu, niechybnie wskazując, skąd przybył wiatr — Aes Sedai uniosły głowy i niejedna pomodliła się cicho od złego. Za moment wszakże wiatr pomknął dalej, a siostry powróciły do swoich dysput o przyszłości, która teraz wydawała im się równie ponura jak ostry, rozwiewający się zapach, który wiatr po sobie zostawił.