— W imię Światłości i nadziei na zbawienie oraz odrodzenie przysięgam, że bez pozwolenia Zasiadającej na Tronie Amyrlin nie będę nikogo uczyła splotów, które poznałam wśród buntowniczek... — zawiesiła głos i upiła łyk herbaty. — Jeżeli chodzi o niektóre siostry w Wieży, to prawdopodobnie są w znacznie mniejszym stopniu godne zaufania, niż ci się wydaje. Próbowałam się przeciwstawić, ale ta „rada rządząca” wysłała dziesięć sióstr z powrotem do Wieży, żeby rozpowszechniały plotki o Czerwonych Ajah i Logainie. — Elaida rozpoznała kilka imion, które tamta zdradziła, aż wreszcie padło imię ostatnie. Poderwała się z krzesła.
— Mam kazać je aresztować, Matko? — zapytała Tarna, wciąż chłodna jak lód.
— Nie. Każ je obserwować. Obserwuj, która się z którą prowadza. — A więc istniał kanał przekazu informacji między Ajah z Wieży a buntowniczkami. Jak głęboko spisek zapuścił korzenie? Jakkolwiek głęboko, ona wyrwie wszystkie ze szczętem!
— To może się okazać trudne w obecnym stanie rzeczy, Matko.
Elaida uderzyła wnętrzem dłoni w blat, biurko odpowiedziało głośnym trzaskiem.
— Nie pytam, czy to będzie trudne, czy łatwe. Powiedziałam, wykonać! I poinformuj Meidani, że zapraszam ją wieczorem na kolację. — Ta kobieta wciąż chciała nawiązać przyjaźń, która skończyła się wiele lat temu. Teraz okazało się dlaczego. — Idź i zajmij się wszystkim. — Przez twarz Tarny przemknął cień, kiedy się kłaniała. — Nie przejmuj się — kontynuowała Elaida. — Niniejszym udzielam Beonin pozwolenia, żeby nauczyła cię wszystkich splotów, jakie zna. — Mimo wszystko ufała Tarnie, a w obliczu takich względów twarz tamtej rozjaśniła się nieco.
Kiedy drzwi zamknęły się za Opiekunką, Elaida odsunęła na bok skórzaną teczkę i oparła łokcie na stole. Wzrok wbiła w Beonin.
— Dobrze. Pokaż mi wszystko.
3
W ogrodach
Aran’gar przybyła w odpowiedzi na wezwanie Moridina, wyszeptane w przestrzeń jej szalonych snów, tylko po to, aby się przekonać, że nie dotarł jeszcze na miejsce. Nie zaskoczyło jej to, wiedziała, że lubi dramatyczne wejścia. Pośrodku podłogi z drewnianych desek stało jedenaście foteli o wysokich oparciach, rzeźbionych i krytych pozłotą — wszystkie były puste. W kącie pomieszczenia Semirhage, jak zwykle cała na czarno, obejrzała się, żeby zobaczyć, kto wszedł, a potem powróciła do poufnej rozmowy z Demandredem i Mesaaną. W gniewie haczykowaty nos Demandreda dodawał jego twarzy wyrazu. Oczywiście nie mogła sobie z nim na nic pozwolić. Był zbyt niebezpieczny. Nie potrafiła jednak nie zwrócić uwagi, jak dobrze leżał na nim znakomicie skrojony kaftan z brązowego jedwabiu, z pianą śnieżnej koronki wokół karku i na mankietach. Mesaana również była ubrana na modłę tego Wieku, w ciemniejsze, haftowane brązy. Z jakiegoś powodu sprawiała wrażenie schorowanej i przyciszonej, jakby naprawdę coś jej dolegało. Cóż, niewykluczone. Ten Wiek mógł się poszczycić paroma naprawdę paskudnymi chorobami, a mało prawdopodobne było, żeby zaufała bodaj nawet Semirhage i pozwoliła jej się Uzdrowić. Graendal, ostatnia z zebranych tu istot ludzkich, stała w przeciwległym kącie, trzymając w dłoni kryształowy puchar z ciemnym winem; zamiast pić, przyglądała się tamtym. Tylko idioci nie zwracali uwagi na to, że przygląda im się Graendal, tamtych wszakże z pozoru interesowała wyłącznie ich konwersacja.
Fotele rozmazały się, a wraz z nimi reszta otoczenia. Nagle okazało się, że pomieszczenie posiada ściany widokowe, iluzją psuł tylko kamienny łuk nad wejściem. Tutaj, w Tel’aran’rhiod, fotele mogły przybrać dowolny kształt, czemu więc nie odpowiadały stylistycznie wystrojowi wnętrza i po co jedenaście, skoro potrzebne będzie najwyżej dziewięć? Asmodean i Sammael z pewnością nie żyli, Be’lal i Rahvin też. Dlaczego nie zwyczajne, migawkowe drzwi pokoju widokowego? Nowy wystrój obejmował widziane z poziomu posadzki Ogrody Ansaline, a w nich ogromne rzeźby Cormalinde Masoon, przedstawiające stylizowane postaci ludzi i zwierząt górujące nad niskimi budynkami, które same przywodziły na myśl delikatne rzeźby w dmuchanym szkle. W Ogrodach podawano tylko najświetniejsze wina, najlepsze potrawy i właściwie zawsze istniała możliwość zaimponowania pięknej kobiecie wielką wygraną na kołach chinje, chociaż niełatwo przychodziło oszukiwać tak zręcznie, żeby wciąż wygrywać. Niełatwe to było, lecz niemajętna uczona nie miała właściwie innego wyjścia. W trzecim roku wojny całość Ogrodów została obrócona w perzynę.
Złotowłose, nieustannie uśmiechnięte zomara w powłóczystej białej bluzce oraz obcisłych spodniach ukłoniło się zgrabnie i zaproponowało Aran’gar kryształowy puchar z winem ze srebrnej tacy. Istoty te, pełne wdzięku i przepięknie androginiczne, z pozoru zresztą całkowicie ludzkie, wyjąwszy tylko te ciemnoczarne oczy, należały do mniej błyskotliwych tworów Aginora. Mimo to, nawet w ich rodzimym Wieku, kiedy Moridin nosił imię Ishamael — była już właściwie pewna jego tożsamości — ufał im bardziej niż jakimkolwiek ludzkim służącym, choć nie radziły sobie z żadnymi zadaniami prócz najprostszych. Musiał gdzieś znaleźć szkatułę stazy, wypełnioną ich ciałami. Miał ich dziesiątki, ale rzadko pokazywał je publicznie. A tu proszę — dziesięć stało w oczekiwaniu, wdzięcznych, nawet bez ruchu. Prawdopodobnie spotkanie uznane zostało za ważniejsze od zwyczajowych.
Wzięła puchar, odprawiła zomara, choć już odwracało się uprzedzając gest. Nienawidziła zdolności odgadywania życzeń, jaką miały te istoty. Dobrze choć, że nie potrafiły przekazać innym, czego się w ten sposób dowiedziały. Wspomnienia o wszystkim, prócz wydanych poleceń, rozwiewały się w ciągu kilku chwil. Nawet Aginor miał dość rozumu, żeby tak wszystko urządzić. Czy pojawi się dzisiaj? Osan’gar opuszczał wszystkie spotkania od czasu klęski w Shadar Logoth. Pytanie jednak brzmiało: czy zasilił szeregi umarłych, czy w tajemnicy realizował jakieś zadanie, może pod bezpośrednim kierunkiem Wielkiego Władcy? Niezależnie od wszystkiego, jego nieobecność nastręczała wiele sposobności, natomiast ta druga możliwość napawała trwogą. Ostatnio dużo myślała o różnych zagrożeniach. Od niechcenia podeszła ku Graendal.
— Jak sądzisz, kto przybył pierwszy, Graendal? Niech mnie Cień pochłonie, ktokolwiek to był, zdecydował się na przygnębiający wystrój. — Lanfear aranżowała spotkania zawieszone pośród nocy bez końca, w jakimś sensie one były jeszcze gorsze, atmosfera niczym na cmentarzu.
Graendal próbowała zdobyć się na słaby uśmiech, ale żaden wysiłek nie potrafiłby jej ustom nadać słabego czy bladego wyrazu. „Bujna”, tym słowem można było określić właściwie całą Graendaclass="underline" bujna... dojrzała i piękna, poza tym ledwie ukryta za mgłą ubioru streith. Może tylko pierścieni za dużo, wszystkie, prócz jednego, wysadzone kamieniami. Rubinowy diadem też kłócił się z jej słonecznozłotymi włosami. Szmaragdowy naszyjnik Aran’gar dostarczony przez Delanę jej zdaniem znacznie lepiej komponował się z gładką, jedwabną suknią. Oczywiście, choć szmaragdy były rzeczywiste, jedwabie stanowiły wytwór Świata Snów. Na jawie przyciągałaby zbyt wiele uwagi, gdyby założyła suknię wyciętą zbyt nisko, poza tym nie było pewności, że w niej właśnie trafi do Świata Snów. Poza tym to rozcięcie, które obnażało lewe udo aż do biodra. Nogi miała lepsze niż Graendal. Wcześniej rozważała nawet rozcięcia z dwu stron. Jej zdolności nie dorównywały umiejętnościom niektórych. Nie potrafiła na przykład odnaleźć snów Egwene, jeśli dziewczyna nie znajdowała się tuż obok. Ale potrafiła stworzyć sobie taki ubiór, jaki chciała. Lubiła, jak jej ciało było przedmiotem podziwu, ale im bardziej je uwydatniała, tym bardziej inni traktowali ją z wyższością.