Выбрать главу

Dopiero kiedy nowi gai’shain zajęli swoje miejsca Faile i pozostali naciągnęli na głowy kaptury i zaczęli przesuwać się pod ścianami w kierunku wyjścia z namiotu, po drodze unosząc szaty ponad kolana. Ostatnimi czasy w stoicki sposób przyjmowała konieczność obnażania w ten sposób nóg.

— On chce zająć moje miejsce, a ja dopiero teraz się o tym dowiaduję?

— Nie twoje, Sevanna. Couladina. Jako wdowa po nim przemawiasz w imieniu wodza klanu, póki nowy wódz nie przybędzie z Rhuidean, ale wodzem klanu nie jesteś.

Faile wyszła na chłodną, szarą, poranną mżawkę, a klapa namiotu ucięła dalsze słowa Sevanny. Co się działo między tymi dwoma kobietami? Czasami, jak tego ranka, wydawały się nieprzyjaciółkami, innymi razy sprawiały wrażenie niechętnych współspiskowców, połączonych czymś, czego żadna do końca nie akceptowała. Albo może u podstaw ich konfliktu leżał sam fakt, że żadna nie bardzo mogła poradzić sobie bez drugiej? Cóż, nie potrafiła wymyślić, jak mogłoby to pomóc w jej planach ucieczki, uznała więc rzecz za nieistotną. Niemniej zagadka ją dręczyła.

Przed namiotem siedziało sześć Panien, zasłony zwisały im na piersi, włócznie miały zatknięte w uprzężach mocujących na plecach futerały z łukami. Bain i Chiad z pogardą wyrażały się o tym, że Sevanna śmie wykorzystywać Panny Włóczni w charakterze straży honorowej, mimo iż sama nigdy nie była Panną, jak też o tym, że przez cały czas kazała im strzec namiotu, i że nigdy, dzień czy noc, nie było przy nim mniej niż sześć kobiet. O samych Shaido też wyrażały się z pogardą, ponieważ bez słowa znosili takie rzeczy. Ani wódz klanu, ani nikt, kto przemawiał w jego imieniu, nie miał prawa do takiego autorytetu, jakim na innych ziemiach cieszyła się szlachta. Palce Panien migały w szybkiej konwersacji. Zdołała zobaczyć powtórzony kilkakrotnie symbol na oznaczenie Car’a’carna, ale poza tym nie zrozumiała, co mówiły, ani nawet czy chodziło o al’Thora, czy Couladina.

Było wszakże oczywiste, że gdyby mogła zostać na miejscu dostatecznie długo, w końcu by się połapała. Pozostali gai’shain wędrowali już po błotnistej uliczce, a Panny z pewnością nabrałyby podejrzeń. Mogłyby ją wychłostać, ot tak, albo, co gorsze, użyć do tego jej sznurowadeł. Zaznała już trochę takiego traktowania ze strony Panien za, jak to określały, „obraźliwe spojrzenia”, i nie miała ochoty na więcej. Zwłaszcza gdy wiązało się z tym publiczne obnażenie. Status gai’shain Sevanny nie dawał żadnej ochrony. Każdy Shaido miał prawo dyscyplinować gai’shain, kiedy uznał to za stosowne. Nawet dziecko, jeśli dziecku zlecono kontrolę nad wykonywaniem przez gai’shain swoich obowiązków. Z drugiej strony, zimny deszcz, choć już nieco zelżał i tak wkrótce przemoczy jej białe szaty. Od namiotu dzielił ją tylko krótki spacer, nie więcej niż ćwierć mili, ale z pewnością, jak zwykle, po drodze zdarzą się jakieś przeszkody.

Odwróciła się plecami do wielkiego, czerwonego namiotu i wtedy ziewnęła szeroko. Myślała już tylko o kocach i paru godzinach snu. Najbliższe obowiązki dopiero po południu. Na czym miały polegać, nie wiedziała. Wszystko byłoby znacznie prostsze, gdyby Sevanna z góry określiła, czego chce, od kogo i kiedy, a nie wybierała imiona z pozoru zupełnie przypadkowo, zawsze w ostatniej chwili. To utrudniało planowanie podstawowych zupełnie czynności, nie mówiąc już o ucieczce.

Wokół namiotu Sevanny rozpościerało się morze namiotów: zwykłe, ciemne namioty Aielów, barwne namioty stożkowate, namioty willowe; namioty we wszelkich rozmiarach, kształtach i wyobrażalnych kolorach, rozdzielone plątaniną błotnistych uliczek, które zmieniły się obecnie w rzeki błota. Nie mając dość własnych, Shaido porywali wszystkie namioty, jakie im wpadły w ręce. Wokół Malden obozowało obecnie czternaście szczepów, sto tysięcy Shaido i tyleż gai’shain, a plotki głosiły, że jeszcze dwa szczepy, Morai i Białe Urwiska, przybędą w ciągu kilku najbliższych dni. Oprócz małych dzieci goniących się w błocie z rozdokazywanymi psami, większość ludzi w zasięgu jej wzroku miała na sobie poplamione biele i zajmowała się przenoszeniem koszy lub wypchanych worków. Kobiety nie spieszyły się — one biegły. Wyjąwszy kowalstwo, Shaido rzadko kiedy sami zajmowali się jakąś pracą, a kiedy już do tego doszło, powodem była zazwyczaj, jak podejrzewała, nuda. W otoczeniu tak wielu gai’shain wynajdywanie im pracy samo staje się pracą. Sevanna nie była jedyną, która lubiła siedzieć w wannie i pozwalać gai’shain skrobać sobie plecy. Żadna z Mądrych jeszcze się tak daleko nie posunęła, ale niektórzy z pozostałych nie mieli zamiaru przejść dwu kroków po cokolwiek, kiedy mogli kazać zrobić to gai’shain.

Znajdowała się już prawie w części obozu przeznaczonej dla gai’shain i wciśniętej w szare kamienne mury Malden, kiedy zobaczyła jedną z Mądrych, zmierzającą ku niej z szalem owiniętym wokół głowy dla ochrony przed deszczem. Faile nie zatrzymała się, ale kolana się pod nią nieco ugięły. Meira nie była tak przerażająca jak Therava, choć dość nieprzyjemna. Miała wciąż ponurą twarz i była niższa od Faile, a kiedy stawała w obliczu kogoś od siebie wyższego, na bezustannie zaciśnięte, wąskie usta wypełzał zły, wiele mówiący grymas. Można by sądzić, że wieści, iż jej własny szczep, Białe Urwiska, wkrótce będzie na miejscu, rozpromienią nieco tę kobietę... najwyraźniej nic z tego.

— A więc zwyczajnie się obijasz — powiedziała Meira, podchodząc bliżej. Jej oczy były niczym szafiry, małe i twarde. — Zostawiłam Rhiale z pozostałymi, ponieważ obawiałam się, że jakiś pijany głupiec zaciągnął cię do namiotu. — Rozejrzała się ponuro, jakby szukając tego pijanego głupca.

— Nikt mnie nie nagabywał, Mądra — szybko oznajmiła Faile. W ciągu ostatnich kilku tygodni zdarzyło się to parę razy, niektórzy byli pijani, inni trzeźwi, ale w ułamku sekundy zawsze pojawiał się Rolan. Dwukrotnie potężny Mera’din musiał walczyć o jej cześć i raz zabił przeciwnika. Spodziewała się dziesiątków kłopotów, zamiast tego Mądre uznały, że walka była czysta, a Rolan doniósł, iż jej imię nawet nie padło. Mimo iż Bain i Chiad upierały się, że to sprzeczne ze wszystkimi zwyczajami, kobiety gai’shain stały w obliczu nieustannego zagrożenia napaścią. Wiedziała z całą pewnością, że Alliandre przydarzyło się to co najmniej raz, zanim ona i Maighdin również zdobyły cienie Mera’din. Rolan zaprzeczył jednak, że musiał ich prosić o pomoc dla jej ludzi. Powiedział, że po prostu byli znudzeni i szukali czegoś do roboty. — Przepraszam, że się spóźniłam.

— Nie płaszcz się tak. Nie jestem Therava. Nie obiję cię dla samej przyjemności. — Słowa wypowiedziane tonem stosownym dla kata. Meira nie biła nikogo dla przyjemności, fakt, ale Faile z doświadczenia wiedziała, jaką miała twardą rękę przy rózdze. — Teraz opowiedz mi, co Sevanna mówiła i robiła. Ta woda padająca z nieba może być cudem świata, chodzenie w niej jest straszne.

Łatwo było wypełnić to polecenie. Sevanna nie budziła się w nocy, a kiedy wstała, mówiła tylko o tym, jakie klejnoty i stroje na siebie włoży. Szkatułę na biżuterię zrobiła z kufra na ubiory, wypełniona była po brzegi skarbami, których nie posiadała niejedna królowa. Zanim Sevanna w ogóle wkładała cokolwiek na siebie, spędzała czas na przymiarce rozmaitych kombinacji naszyjników i pierścieni, a potem oglądaniu się w pozłacanym tremo. Wszystko było strasznie zawstydzające. Zwłaszcza dla Faile.