Выбрать главу

Faile rozejrzała się dookoła, czy nikt nie patrzy — prócz nich uliczka była pusta, przynajmniej w tym momencie — potem szybko wzięła różdżkę i schowała we własnym ręka wie. Znajdująca się tam kieszeń była ledwie na tyle głęboka, by zdobycz nie wypadła, ale raz mając ją w ręku, nie zamierzała już wypuścić. W dotyku przypominała szkło, była zdecydowanie zimna, chłodniejsza niż powietrze poranka. Pewnie angreal lub ter’angreal. Wyjaśniałoby to, dlaczego Galina tak jej pragnęła, ale nie dlaczego nie wzięła sobie sama. Faile wsunęła dłoń do rękawa i mocno ścisnęła różdżkę. Galina przestała stanowić zagrożenie. Teraz była zbawieniem

— Zdajesz sobie sprawę, Alvon, że Galina może nie zabrać was ze sobą, kiedy ucieknie — powiedziała. — Obiecała to tylko mnie i tym, które razem ze mną schwytano. Ale z kolei obiecuję tobie, że znajdę sposób na uwolnienie ciebie i wszystkich, którzy mi zaprzysięgli. Pozostałych postaram się również uwolnić, ale tych nade wszystko. W imię Światłości i mojej nadziei na zbawienie oraz odrodzenie, przysięgam. — Jak to zrobi, nie miała pojęcia. Choćby jednak wymagało zmobilizowania armii ojca, wierzyła w swe słowa.

Drwal już chciał splunąć, potem spojrzał na nią a jego twarz poczerwieniała. Zamiast tego przełknął ślinę.

— Ta Galina nikomu nie pomoże, moja pani. Mówi, że jest Aes Sedai i te rzeczy, ale jeśli chcesz znać moje zdanie, to jest tylko zabawką Theravy, a Therava nigdy nie pozwoli jej odjechać. Tak czy siak, wiem przecież, że jeżeli się uwolnisz, to wrócisz po nas wszystkich. Nie musisz przysięgać, ani nic. Powiedziałaś, że chcesz mieć tę różdżkę, jeśli komuś wpadnie w ręce, a Theril zdobył ją dla ciebie, i to wszystko.

— Chcę być wolny — znienacka oświadczył Theril — ale jeśli dzięki nam ucieknie ktoś inny, znaczy, że wygraliśmy. — Zaskoczony chyba swoją śmiałością spłonął głębokim rumieńcem. Ojciec spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi, potem pokiwał głową w zamyśleniu.

— Bardzo dobrze powiedziane — delikatnie pochwaliła chłopca Faile — ale ja dotrzymam mojej przysięgi. Ty i twój ojciec... — urwała, czując na ramieniu dłoń Aravine. Tamta patrzyła ponad jej ramieniem. Uśmiech na twarzy ustąpił miejsca przerażeniu. Faile odwróciła głowę i zobaczyła obok namiotu Rolana. Był o dwie dłonie wyższy od Perrina, teraz miał shoufę owiniętą wokół szyi, a czarna zasłona kołysała się mu na piersiach. Deszcz spływał po twarzy, przylepiając do czoła kosmyki krótkich rudych włosów. Od jak dawna tam stał? Od niedawna, Aravine zobaczyłaby go z pewnością. Za maleńkim namiotem nie bardzo można się było ukryć. Alvon i syn równocześnie przygarbili ramiona, jakby chcieli zaatakować Mera’din. Kiepski pomysł. „Mysz rzucająca się na kota powinna najpierw się głęboko zastanowić” — mawiał Perrin. — Zajmij się swoimi obowiązkami, Alvon — powiedziała szybko. — Ty też, Aravine. Idźcie już.

Aravine i Alvon mieli dość rozsądku, żeby się jej nie kłaniać. Rzuciwszy pojedyncze, zaniepokojone spojrzenia na Rolana, zebrali się do odejścia, natomiast Theril na poły uniósł dłoń do czoła, zanim się zorientował. Zarumieniony, pospieszył w ślady ojca.

Rolan wyszedł zza namiotu i stanął przed nią. W jednym ręku trzymał bukiecik niebieskich i żółtych kwiatów polnych. Dziwne. Różdżka ukryta w rękawie parzyła rękę. Gdzie ją schować? Kiedy Therava zorientuje się, że jej nie ma, przewróci obóz do góry nogami.

— Powinnaś na siebie uważać, Faile Bashere — powiedział Rolan, uśmiechając się do niej. Alliandre nazywała go nie całkiem przystojnym, Faile uważała, że się myli. Błękitne oczy i uśmiech czyniły go prawie pięknym. — To, co chcesz zrobić, jest niebezpieczne, a mnie niedługo może już nie być przy tobie, żeby cię ochraniać.

— Niebezpieczne? — Poczuła przeszywający ją dreszcz. — Co masz na myśli? Dokąd się wybierasz? — Myśl, że mogłaby utracić swego obrońcę, spowodowała, że zaczęło ją ściskać w żołądku. Nieliczne kobiety z mokradeł uniknęły zakusów mężczyzn Shaido. Bez niego...

— Niektórzy z nas myślą o powrocie na Ziemię Trzech Sfer. — Uśmiech zniknął z jego twarzy. — Nie potrafimy opowiedzieć się po stronie Car’a’carna, który jest mieszkańcem mokradeł, ale możemy spróbować żyć własnym życiem na rodzimej ziemi. Zastanawiamy się. Przeszliśmy długą drogę od domu, a ci Shaido wzbudzają w nas obrzydzenie.

Znajdzie sposób, żeby sobie poradzić, kiedy on odejdzie. Na pewno.

— A co niby robię takiego niebezpiecznego? — próbowała mówić tonem lekkim, ale nie przychodził jej łatwo. Światłości, co się z nią stanie bez niego?

— Ci Shaido są ślepi, nawet gdy są trzeźwi, Faile Bashere — odrzekł spokojnie. Zdjął z jej twarzy kaptur, a potem wsunął za ucho jeden z polnych kwiatków. — My, Mera’din, wiemy, jak używać oczu. — Kolejny kwiatek trafił we włosy, po drugiej stronie twarzy. — Ostatnimi czasy znalazłaś sobie wielu nowych przyjaciół i zamierzasz razem z nimi uciec. Plan jest śmiały, ale niebezpieczny.

— Chcesz poinformować o tym Mądre lub Sevannę? — Poczuła zaskoczenie, gdy usłyszała spokojny ton własnego głosu. Żołądek skręcał się w supeł.

— Dlaczego miałbym to zrobić? — zapytał, upiększając ją kolejnym kwiatkiem. — Jhoradin chce zabrać ze sobą Lacile Aldorwin na Ziemię Trzech Sfer, mimo iż jest Zabójczynią Drzew. Wierzy, że przekona ją, aby uplotła wianek ślubny i położyła go u jego stóp. — Lacile sama zapewniła sobie ochronę, wślizgując się pod koce Mera’din, którzy uczynili z niej gai’shain, Arella postąpiła tak samo wobec jednej z Panien, które ją pojmały. Faile wątpiła wszakże, aby życzenie Jhoradina miało się spełnić. Obie kobiety dążyły do ucieczki, niczym strzały zmierzające do celu. — A ja pomyślałem, że zabiorę cię ze sobą, gdy odejdę.

Faile zagapiła się na niego. Deszcz moczył jej włosy.

— Na Pustkowie? Rolan, kocham mego męża. Powiedziałam ci i taka jest prawda.

— Wiem — mówił dalej, dodając kolejne kwiatki do stroiku. — Ale w danej chwili wciąż nosisz biel, a co się robi w bieli, ulega zapomnieniu, gdy się ją zdejmie. Twój mąż nie może ci czynić żadnych wyrzutów. Poza tym, jeżeli odejdziemy razem, kiedy znajdziemy się w pobliżu miasta mieszkańców mokradeł, pozwolę ci odejść. Nigdy nie powinienem robić z ciebie gai’shain. Obroża i pasek zapewnią ci dość pieniędzy, byś zdołała wrócić do męża.

Zaskoczona aż otworzyła usta. Potem nieoczekiwanie dla siebie samej uderzyła pięścią w jego potężną pierś. Gai’shain absolutnie nie wolno było uciekać się do przemocy, ale tamten tylko się do niej uśmiechnął.

— Ty...! — Uderzyła go znowu, mocniej. Zaczęła bić. — Ty...! Nie potrafię wymyślić dostatecznie paskudnego słowa na ciebie. Pozwoliłeś mi myśleć, że zostawisz mnie z tymi Shaido, a równocześnie chciałeś mi pomóc w ucieczce?

W końcu złapał jej pięść i trzymał bez trudu dłonią, w której tonęła zupełnie.

— Jeżeli naprawdę odejdziemy, Faile Bashere. — Zaśmiał się. Śmiał się! — To jeszcze nie zostało postanowione. Tak czy siak, mężczyzna nie może pozwolić kobiecie myśleć, że mu za bardzo zależy. — Po raz kolejny zaskoczyła samą siebie, tym razem śmiejąc się i płacząc równocześnie, tak mocno, że musiała oprzeć się o niego, aby nie przewrócić. Ten przeklęty Aiel miał poczucie humoru! — Jesteś taka piękną z kwiatami wplecionymi we włosy, Faile Bashere — mruknął, upiększając ją następnym kwiatkiem. — I bez nich też. A w tej chwili wciąż nosisz biel.